Nienawistna ósemka - recenzja filmu Quentina Tarantino - fsm - 16 stycznia 2016

Nienawistna ósemka - recenzja filmu Quentina Tarantino

Ósmy film Quentina Tarantino, Nienawistna ósemka, od dłuższego czasu jest na horyzoncie wielu filmojadów. Po sukcesie, jakim był Django, mówiło się o trzecim odcinku tej nieformalnej "trylogii zemsty", jaką rozpoczęły Bękarty wojny. Po ujawnieniu zamysłu i tytułu - The Hateful Eight - droga do realizacji była wyboista. Scenariusz wyciekł, Tarantino się zdenerwował i chciał zamienić film w powieść, ale koledzy aktorzy go przekonali i gotowe dzieło możemy w końcu oglądać na ekranach kin. Zapraszam zatem na podzieloną na osiem części recenzję Nienawistnej ósemki.

1. Świat przedstawiony

Widzimy USA kilka ładnych lat po wojnie secesyjnej. Stany nadal są rozdarte między południowców i jankesów. Prawa uzyskane przez czarnoskórych jednych obywateli zachwycają, innych nadal bardzo bolą i wywołują dyskomfort (delikatnie mówiąc). Oto Ameryka po krwawych wydarzeniach pokazanych w Django. Walczono o lepsze życie, ale wcale nie jest dużo lepiej, co boleśnie udowodni spotkanie ośmiu obcych sobie osób podczas śnieżycy w stanie Wyoming, u podnóża Gór Skalistych.

2. Historia

Nienawistna ósemka to taka tarantinowska wersja Ameryki w pigułce. Przypadkowe spotkanie na szlaku doprowadzi do prawdziwej burzy. Łowca nagród John Ruth jedzie ze skazaną na śmierć Daisy Domergue do miasta Red Rock. Cel - zainkasowanie 10 tysięcy dolarów za dostarczenie skazanej katowi. Drogę blokuje wojenny weteran, czarnoskóry major Warren - panowie się znają, więc ogromna nieufność szybko przeradza się w nieco mniejszą nieufność (taką w stylu: nie każę ci zostawiać broni w śniegu, możesz oddać ją woźnicy). Ale gdy o podwiezienie prosi kolejny człowiek, przyszły szeryf, znowu robi się niewygodnie. Co oczywiście i tak jest tylko prologiem do właściwego wydarzenia: przyjazdu do schroniska niejakiej Minnie i przymusowego postoju z bandą obcych facetów. Wszak idzie śnieżyca i lepiej chrapać z włochatym kowbojem u boku, niż zamarznąć na śmierć.

3. Quentin

Nienawistnej ósemki nie da się przypisać żadnemu innemu twórcy. Zawartość Quentina w Quentinie jest bardzo wysoka, choć początkowo stężenie typowej dla niego filmowej iskry jest na zaskakująco umiarkowanym poziomie. Innymi słowy: dużo gadania, mało akcji, ale dialogi nie zaskakują. To po prostu Tarantino robiący to, co umie i co lubi, lecz bez wielkiego natchnienia. Jako fan byłem ciut zawiedziony, ale w końcu całość zaskoczyła. Ósemka podzielona jest na rozdziały - pierwsze trzy to bardzo solidna robota, zabawna, świetnie zagrana, ale to od rozdziału czwartego zaczyna się to, co u Quentina lubię najbardziej. Następuje lekka zmiana tonu, pojawia się dużo lepiej wyczuwalne buzujące pod powierzchnią napięcie i nagle wszystko zaczyna widza (mnie) dużo bardziej obchodzić. Oczywiście groteskowa do przesady przemoc jest czymś, czego należy się spodziewać i co dostajemy w pełnej, czerwonej glorii.

4. Oni

Och, jak dobrze zostali dobrani aktorzy! Samuel L. Jackson ("Have you seen any movie ever? He's the black guy.") gra postać cudownie inną od swojego rasistowskiego wcielenia w Django. Tutaj chce sprawiedliwości za krzywdy wyrządzone czarnym, ale obrana droga daleka jest od natchnionej. Kurt Russell gra głównie wąsami, ale jakie wspaniałe są to wąsy! Michael Madsen robi powtórkę z Rezerwowych psów, "pomocnicze" postacie Bruce'a Derna, Demiana Bichira i Jamesa Parksa wypełniają kadr i nadają błysku, ale wśród męskiej obsady wyróżniają się Tim Roth (szkoda, że nie ma większej ilości scen) i rewelacyjny Walton Goggins. Jego buraczany, nielubiący czarnych, ale mający łeb na karku, szeryf to prawdziwa perełka!

5. Ona

Facetów jest siedmiu, Jennifer Jason Leigh jedna. W swojej samotności jest świetna. Zadziorna, odpychająca, groźna, liryczna i kobieca, ale przede wszystkim przebiegła. Od samego początku jej zblazowana akceptacja okrutnego przeznaczenia, które na nią czeka, wywołuje zdziwienie i znajduje satysfakcjonujące rozwinięcie w fabule. Za każdy razem, gdy Samuel L. Jackson (też macie problem, by mówić o nim per "Jackson"?) zwraca się do niej soczystym "bitch", czuć, że ona na to zasługuje.

6. Muzyka

Ennio Morricone, facet od westernów, wrócił do gry w dobrym stylu. Niemal 4 dekady urlopu od pracy przy kinowych filmach sprawiły, że jego ścieżka dźwiękowa do Nienawistnej ósemki jest ważna. Pewnie gdyby nie tak nagłośniony fakt, że Morricone wraca i że Tarantino po raz pierwszy korzysta z soundtracku, a nie gotowych piosenek, nie zwróciłbym na oprawę aż takiej uwagi, ale cóż - stało się. Groźne dęciaki są złowieszczym zwiastunem tego, co ma nastąpić.

7. 70 milimetrów

Co kręcenie legendarnymi, zapomnianymi kamerami, oznacza dla zwykłego widza w cyfrowym kinie? Panoramiczny obraz nieco bardziej panoramiczny, niż standardowe 2:35x1. Zimowe krajobrazy Wyoming są prześliczne, kamera wielokrotnie i długo pokazuje malownicze panoramy, którym przeciwstawiane jest całkiem przestronne i ciekawie urządzone wnętrze górskiej chaty (równie dobrze wyglądające w tak szerokich kadrach). Wygląda super, ale najpewniej równie super byłoby patrzeć na te same obrazy nakręcone bardziej standardowym sprzętem - wszak w Polsce i tak nie ma jak obejrzeć jedynej słusznej wersji jego filmu.

8. Czyli?

Nienawistna ósemka to po prostu kolejny Tarantino, z całym dobrodziejstwem inwentarza. Bardzo dużo gadania, mnóstwo przemocy, dużo zabawnych momentów (często w zdecydowanie "niepoprawnych" chwilach), świetne aktorstwo i bijąca z ekranu pewność siebie. Może nawet arogancja. Ale przecież za to widzowie kochają pana Quentina. Potrafił skopiować własny pomysł z Rezerwowych psów (zamknąć grupkę nieznajomych, którzy się nie lubią, w ciasnej przestrzeni i kazać im wchodzić w stopniowo coraz brutalniejsze interakcje, a gdzieś w tle umieścić tajemnicę) i znowu uczynić ekscytującym. Nawet, jeśli początkowo wydaje się, że po prostu odhacza kolejne elementy swojego standardowego planu. Nienawistna ósemka zasługuje na osiem. To bardzo dobre rozrywkowe kino pokazujące kawałek historii USA - tak tej właściwej, jak i filmowej. Przecież to western!

fsm
16 stycznia 2016 - 17:58