Tool - 10000 Days. 10 rocznica debiutu płyty - fsm - 2 maja 2016

Tool - 10000 Days. 10 rocznica debiutu płyty

Kto czeka na nowy album Toola? Ja czekam! Od tak dawna, że stan ten jest już zupełnie naturalny. Czekam dokładnie od 10 lat, bowiem dzisiaj mija dekada od dnia, w którym na rynku pojawił się krążek 10000 Days, ostatnie wydawnictwo sygnowane marką Tool. A skoro w naszej najbliższej muzycznej przyszłości nie widać długo oczekiwanej kontynuacji tego dzieła, pozostaje nam nieco powspominać. Wszak dobra muzyka nie starzeje się nigdy.

Fani Toola nigdy nie byli rozpieszczani przez muzyków ze swojego ulubionego zespołu. Pierwsze pełnoprawne studyjne wydanie to Undertow z 1993 roku, a przez kolejne 13 lat istnienia pojawiły się jeszcze 3 płyty. Ale jeśli pięcioletnie oczekiwanie między Aenimą a Lateralusem, a później tak samo długie między Lateralusem a 10000 Days było dla nich męczarnią, to przekroczenie magicznej bariery 10 lat musi zakrawać na kpinę. No ale przecież takie Guns N' Roses potrzebowało półtorej dekady na dokończenie i wydanie Chinese Democracy...

10000 Days to 11 kompozycji kontynuujących to, co Tool od samego początku robi najlepiej: łączenia progresywnych muzycznych horyzontów, z gniotącym głośniki tandemem gitar i niezmiennie bezbłędnym wokalem Maynarda Jamesa Keenana. Pierwszy singiel to jednocześnie pierwszy utwór na płycie. Vicarious to bezpośrednie przedłużenie tego, co brzmiało 5 lat wcześniej i gdyby kompozycja ta zasiliła album Lateralus, pewnie nikt by się nie zdziwił. Jambi dodaje do gitar plemienne bębenki, ale mimo względnego ciężaru i odpowiedniej mocy tych dwóch numerów, prawdziwe mięsko i prawdopodobnie najważniejszy moment płyty to pozycje 3 i 4. Utwory Wings for Marie i tytułowe 10000 Days to dwuczęściowa, siedemnastominutowa opowieść o mamie Maynarda, która odeszła po zmaganiu się z wieloletnią chorobą. Bolesny okres trwał ponad 27 lat, do czego bezpośrednio nawiązuje tytuł tak utworu, jak i albumu.

Druga połowa płyty to znowu toolowy standard, ale w innej odsłonie. Wszyscy pamiętający komediowe elementy na Aenimie na pewno ucieszyli się z utworu Lost Keys stanowiącego "medyczne" intro do drugiego długiego przystanku - Rosetta Stoned. Spotkanie z kosmitami, transcendentalne przeżycia i śpiączka, o których mówi podmiot liryczny, nie były dla fanów niczym zaskakującym. Z tych normalniejszych kompozycji na 10000 Days znajdują się jeszcze: The Pot (utwór zatytułowany od kotła z powiedzenia "przyganiał kocioł garnkowi" - "the pot calling the kettle back"), który doczłapał się do pierwszego miejsca na liście Billboard i zapewnił zespołowi nominację do nagrody Grammy (drugą po Vicarious), będący spokojnym, głownie instrumentalnym interludium utwór Intension i fe-no-me-nalny numer Right In Two. Ta konkretna rzecz jest dla mnie Toolem w pigułce. W ciągu 9 minut mają miejsce wszystkie charakterystyczne dla grupy zagrywki - świetna linia melodyczna, spokojny wstęp, coraz odważniejsze bębnienie, znowu moment uspokojenia i cudowna eksplozja w drugiej połowie. Świetna robota.

Krytycy i miłośnicy przyjęli 10000 Days z otwartymi ramionami, ale miesiąc miodowy chyba skończył się szybciej, niż w przypadku poprzednich albumów. Ja zaś uważam, że - pomijając Lateralus, rzecz ze stratosfery muzycznej kreatywności - to właśnie 10000 Days zestarzało się najlepiej i dzisiaj wchodzi mi dużo przyjemniej, niż Undertow i Aenima. Ten album jest też najlepszym przykładem na to, że panowie z zespoły tyle samo uwagi, co do muzyki, przykładają do opakowania. Tool wyprodukował jedno z najbardziej wypasionych i złożonych pudełek dla CD w historii. Sztywna tektura, trójwymiarowe zdjęcia i wbudowane w okładkę okulary do ich oglądania to całkiem sprytny sposób na przyciągnięcie uwagi nawet niezbyt zorientowanego słuchacza.

thetoolhotline.net

A Wy jak wspominacie ten albom Toola? Czy 10000 Days to rzeczy najlepsza, najgorsza, a może gdzieś pomiędzy? Gdy 10000 Days pojawiło się na polskim rynku, całkiem szybko wskoczyło na 1 miejsce wśród wszystkich najlepiej sprzedających się wówczas płyt według OLiS (oficjalnej listy sprzedaży detalicznej polskiego Związku Producentów Audio-Video). Uważam to za niemały wyczyn i dowód na to, że nad Wisłą docenia się dobre, progresywne granie (przemilczę tu fakt, że najlepiej sprzedającym się albumem roku 2006 w Polsce był Psałterz wrześniowy Piotra Rubika). A teraz pozostaje tylko czekać na album numer 5. I czekać. I jeszcze trochę czekać. I jeszcze...

echoingthesound.org
fsm
2 maja 2016 - 16:51