MAY THE 4TH BE WITH YOU!
Takim oto hasłem zarzucają nas wszystkie sklepy/artykuły oraz całe internety czwartego maja każdego roku. Ja oczywiście nie mogłem pozostać bez cegiełki z mojej strony, więc oto i ono!
Nie mógłbym się powstrzymać od napisania czegokolwiek o Star Wars w tak ważny dla nich dzień.(Chociaż ten tekst zostanie pewnie opublikowany 5-ego maja. Cóż... Revenge of the fifth?) Z tej okazji pokusiłem się na utworzenie małej, subiektywnej hierarchii najlepszych gier jakie kiedykolwiek wyszły w uniwersum SW. Oczywiście nikt nie zmusza Was do zgadzania się ze mną. I nawet jestem ciekaw, czy Wam zapadła w pamięć jakaś inna, całkowicie olana przeze mnie pozycja. A może nie zgadzacie się z miejscem, które dany produkt otrzymał? Piszcie w komentarzach.
Miejsce nr 10
Stawkę otwiera chyba najstarsza gra w całym zestawieniu, ponieważ swoją premierę miała w 1993 roku i zasłynęła głównie z zastosowania trójwymiarowych poligonów. Mam na myśli oczywiście Star Wars: X-Wing. Gra wyprodukowana przez Totally Games, a wydana oczywiście przez LucasArts, sprzedała się znakomicie w dniu premiery, jak i długo po niej. Był to świetny symulator, który umieszczono gdzieś w tle podczas wydarzeń z filmowej Nowej Nadziei. My ulegamy Rebelianckiej propagandzie i stajemy za sterami kultowych już maszyn, a następnie raz po raz ścieramy się z siłami Imperium. Rozgrywka kończyła się w momencie zniszczenia Gwiazdy Śmierci i niestety z tego co pamiętam potrafiła się szybko znudzić. Pierwsze misje wykonywało się wstrzymując oddech podczas każdego ryzykownego manewru statkiem, podczas gdy kolejne stawały się lekką męczarnią. Osobiście, aby tego uniknąć podchodziłem wielokrotnie do gry i nigdy nie przysiadywałem z nią na dłużej. Była to świetna odskocznia, dająca skondensowaną formę rozgrywki. I tak właśnie powinno być.
W grze, oprócz X-Winga, można było się przelecieć także Y-Wingiem oraz A-Wingiem. Każdy ze statków różnił się między sobą uzbrojeniem, wytrzymałością, szybkością oraz mobilnością. Powiecie, że dużego wyboru to nie ma, ale w tamtym czasie zupełnie to wystarczało. Poza tym gra nie jest jakoś szczególnie długa, więc to nie przeszkadzało. Po dziś dzień pamiętam efekty niewidzialności, które można było zastosować. Ah... To była gra!
Miejsce nr 9
Ciepłą posadkę zajął tutaj inny mały hicior, którym stał się Star Wars Episode I: Racer. Dla tych, którzy są zaznajomieni z filmem Mroczne Widmo od razu będzie wiadome, o co chodziło w grze. Zdaję sobie jednak sprawę, że może trafić się ktoś kto nie wie (jest to w ogóle możliwe?), więc po krótce przypomnę (jakoś zapełnić miejsce trzeba). Ujmując wszystko w jednym zdaniu: Mamy tutaj do czynienia z grą wyścigową opartą na kultowym już elemecie filmu, czyli wyścigu ślizgaczy, w którym brał udział Anakin. Gra pojawiła się w tym samym roku, co film, więc możemy tutaj poczuć widmo pieniądza, ale na szczęście wszystko dobrze poszło i nie odwalono kaszanki. Wyścigi są niezwykle ciekawe, a pojazdy zadziwiają swoją szybkością. Czasem dziwiłem się sam sobie, że jestem w stanie tak szybko reagować na nagłe zmiany wyglądu mapy i nie wpaść przy tym w żadną przeszkodę. Zdarzały się oczywiście małe wypadki, ale to chyba jedna z najbardziej naturalnych rzeczy.
Z tego co pamiętam to do użytku oddano sporą liczbę pojazdów oraz osiem dopracowanych map. Niestety produkt chorował na to samo, co poprzednia gra, czyli z czasem wdzierała się nuda. I znowu trzeba było ratować się odstępami czasowymi. (Tym bardziej, że w trakcie wyścigu ciągle silniki się przegrzewały.)
Miejsce nr 8
Teraz trochę zmieniamy tory lotu i rzucamy się na nieco młodszą grę. Star Wars: Empire At War to któraś z kolei próba przeniesienia efekciarskiego uniwersum pełnego wartkiej akcji do RTS'a. Tym razem (na całe szczęście) udana. A więc bierzemy w swoje ręce losy konfliktu i gdzieś przed Nową Nadzieją wcielamy się w dowódcę armii Imperium, bądź Sojuszu. Mnie oczywiście zawsze jakoś pchało w stronę Imperium i to nimi głównie prowadziłem rozgrywkę. Dlaczego? Powód był chyba dość prosty. Kwestie moralności zarzucałem dla klasycznych pojazdów/jednostek kojarzonych wyłącznie z tym uniwersum, czyli np. AT-AT, charakterystyczne Niszczyciele, czy Snowspeedery. Czuło się ten klimacik, jak i zimno planety Hoth. Mało tego! Ten produkt był na tyle rozwinięty, że nie zapominał o kosmosie, więc tam również mogliśmy prowadzić nasze działania i bez przeszkód bawić się na całego.
2006 rok zobowiązywał już nieco do lepszej grafiki, więc i taką otrzymaliśmy. Nawet dzisiaj, my wychowywani na najnowszym Wiedźminie, czy Soulsach, nie pogardzimy. Tym bardziej, że rozgrywka jest tak angażująca, że wkrótce zapominamy, że to nie jest 4K w stu klatkach na sekundę.
Miejsce nr 7
W tym momencie zdaję sobie sprawę, że ta pozycja jest chyba najbardziej subiektywna ze wszystkich. Dlaczego? Dlatego, że była jedną z moich pierwszych gier na PSX'a, zaraz obok Crasha, a dodatkowo była pierwszą (I ostatnią! I ostatnią...) grą zakupioną w średnio legalny sposób u jakiegoś Janusza. Star Wars Episode I: Phantom Menace na wcześniej wspomnianej konsoli było przeze mnie ogrywane tyle razy, że naprawdę nie jestem w stanie tego określić. Kiedy tylko pad z konsoli wpadał w moje ręce, najpierw była rundka w SW, a potem dopiero myślałem o innych grach. Odbijanie strzałów z blastera, czy zwykłe pokonywanie droidów to było właśnie to czego oczekiwałem. W pełni fabularna gra była miejscami dla mnie trudna, bądź po prostu taką ją zapamiętałem. Można powiedzieć, że to również stąd wyciągnięto wcześniej wspomnianego Racera, ponieważ tutaj również możemy pościgać się jako Anakin, ale zgodnie ze scenariuszem filmu, czyli jeden wyścig, jedna wygrana. Doskonale pamiętam te emocje związane także z finałową walką z Darth Maulem. Najchętniej wrzuciłbym grę gdzieś na podium, jednakże postanowiłem do niej podejść na chłodno. Zbyt wiele pozytywnych emocji związanych pośrednio z nią istnie zniszczyłoby całą listę.
Do dzisiaj kiedy tylko usłyszę dźwięk wydawany przez wszystkie guziki oznaczone niebieską ręką, wspomnienia wracają na tyle mocno, że najchętniej to po raz kolejny użyłoby się mocy, żeby móc odepchnąć wszystko co stało na drodze.
Miejsce nr 6
W 2005 roku na rynku ukazuje się Star Wars: Republic Commando i wkrótce niestety przechodzi bez echa. Szkoda. Dlaczego? Ponieważ twórcy wykazali się dobrym wyczuciem smaku i potrafili zachować klimat uniwersum bez wprowadzania na siłę rycerzy Jedi, czy innych, różnych, a przede wszystkim znanych z filmów postaci. Nie ozdabiają oni wszystkim swojej gry, a pokazują nam świetnego FPS'a i mówią, że da się. Tutaj gramy jako elitarny żołnierz Republiki i przemierzamy odmęty baz wroga, gdzie to czeka na nas wiele niebiezpieczeństw. Z gry zapamiętałem głównie to, że trzeba było w jakiś sposób współpracować z innymi i nie bawić się w bohatera, ponieważ kończyło to szybko rozgrywkę. Niektóre miejscówki możemy kojarzyć z filmowymi odpowiednikami, a kilka misji bezpośrednio nawiązuje do wydarzeń np. z Wojen Klonów. I tak mamy tutaj do czynienia z trzema różnymi kampaniami, dużą ilością rozpoznawalnej broni oraz zadaniami od zwykłego szturmu przez odbicie zakładników, infiltrację bazy, czy zamach na ważne persony. Republic Commando posiada duszę SW i chociaż nie ma tutaj Sithów, Jedi, czy innych głównych elementów tego świata, gra się w to świetnie, a z każdą kolejną misją chce się więcej.
Warto wspomnieć o zaimplementowaniu multiplayera, co uatrakcyjnia samą grę wielekrotnie!
Miejsce nr 5
Drugą połówkę zestawienia otwiera kultowa już gra Star Wars Jedi Knight: Jedi Academy. A więc jak mówi sam tytuł, mamy tutaj do czynienia ze słynną Akademią Jedi prowadzoną przez Luke'a na księżycu Yavin 4. Ta niezwykle rozbudowana produkcja miała premierę w 2003 roku i pokazywała jak bardzo można urozmaicić walki na miecze świetlne. Stały się efektowne, nieco cięższe, a każdy z ciosów był niezwykle dopracowany. Nie było tutaj miejsca na jakąkolwiek pomyłkę. Chociaż można było walczyć blasterem to jednak w większej części posługiwaliśmy się głównym symbolem związanym z uniwersum.
Ciekawą nowością w grze był fakt tworzenia własnej postaci na początku gry. Dobieraliśmy płeć, rasę, cechy fizyczne itp. Następnie, w trakcie rozgrywki, bawiliśmy się w rozwijanie postaci, czyli technikę walki mieczem, używanie mocy, a także fakt, czy skłaniamy się bardziej w stronę jasnej, czy ciemnej strony Mocy. To był ewenement, który przypadł mi znacząco do gustu i zdecydował o przejściu całej fascynującej i satysfakcjonującej fabuły. Mówi się, że jest ona dość nieliniowa, więc to tylko podkreśla entuzjazm z nią związany.
Miejsce nr 4
Teraz będziemy mieli do czynienia z najmłodszą grą w tym zestawieniu. Spodziewacie się co to będzie? Tak. Macie rację. Star Wars: The Force Unleashed, a właściwie jej wersja Ultimate Sith Edition, która jest wprost genialna (Nikt chyba nie liczył na najnowszego Battlefronta, prawda?). I po raz kolejny ta produkcja łączy się z wieloma wspomnieniami. Głównie pamiętam to, że gra była na tyle wymagająca, że aż przez nią samą musiałem zmieniać komputer na o wiele lepszy, ponieważ w innym wypadku zagrałbym w marną podróbkę. Gra stała na półce, hype na nią rósł, a komputera nowego ciągle nie było. W końcu jednak kiedy zagrałem po raz pierwszy, byłem zachwycony. Całkowicie nowy bohater opowiadający się początkowo po stronie zła, Starkiller, na zlecenie swojego mistrza zabija kolejnych wielkich Jedi, żeby w końcu się nawrócić i stanąć naprzeciw Vaderowi. Dosłownie czuło się te rozterki głównego bohatera. Dla ciemnej strony mocy był skończony, a dla jasnej dawno spalony. Tak dobrej produkcji w kwestiach fabularnych, a do tego osadzonej w uniwersum SW jest jak na lekarstwo. Oczywiście gra była bardzo widowiskowa, więc zawierała wiele QuickTimeEventów oraz cut scenek (gdzie czasem animacja ust była dość dziwna), ale bawiłem się znakomicie. Kojarzycie moment strącenia Niszczyciela z nieba? Coś pięknego!
Wersja USE zawierała dodatkowe trzy misje, które mówiły nam o tym, że Starkiller zabił Vadera i teraz on sam jest prawą ręką Imperatora. Walka na Tatooine, czy mobilizacja Luke'a na Hoth to było to czego oczekiwałem. Znakomite!
Miejsce nr 3
Wreszcie podium! Na najniższym stopniu znajdzie się Star Wars Battlefront II. Jeżeli kogoś pytacie o ulubione gry z uniwersum SW to na pewno gdzieś na początku traficie na tą pozycję. Przypadła ona do gustu nie tylko mi, ale także i milionom innych graczy, którzy poczuli zew prawdziwej przygody. Mamy tutaj więc militarne potyczki pomiędzy Sojuszem, a Imperium, gdzie to my stajemy się jednym, małym tribikiem w tej ogromnej machinie. Plusem gry był fakt, iż posiadała ona misje fabularne (nieliniowe), w których można było się zatracić na długie godziny, jak i tryb multiplayer, który z kolei pozwalał na starcia nawet 64 graczy naraz. Ta liczba robi duże wrażenie, tym bardziej, że jej premiera to 2005 rok. Można powiedzieć teraz twórcom z DICE, że da się stworzyć piękną grę bez miliona różnych, płatnych DLC. I to do tego taką, w którą ludzie będą grać przez ładnych parę lat. Battlefront II do dziś ma swoich miłośników, a na internecie znajdziecie mnóstwo modów, które poprawiają już dość leciwą grafikę, czy samą rozgrywkę.
W Battlefront II zwiedzimy 12 różnych planet, ale nie myślcie, że zawsze będziecie stąpać po ziemi. Walka w powietrzu, a także kosmosie to chleb codzienny. Jako żołnierz przy pomocy blastera, czy posługując się mieczem świetlnym. Różnorodność pełną gębą. Single. Multiplayer. Pełna modowalność. Czego chcieć więcej?
Miejsce nr 2
W moim zestawieniu nie mogło zabraknąć tak uwielbianych przeze mnie gier LEGO. Uniwersum Star Wars musiało zostać wdrożone w ogromną machinę, a połączenie tych dwóch znakomitych marek było wyłącznie kwestią czasu. Tak więc, kiedy tylko dograno resztę filmów sagi zaczęły się pojawiać świetne pozycje LEGO. W 2009 roku wydano połączenie dwóch gier, czyli LEGO Star Wars Complete Saga, która zawiera wszystkie sześć części kultowej filmowej sagi. Oczywiście fabuła nie różni się bardzo od pierwowzoru, a jest jej dokładnym odpowiednikiem. Na całe szczęście twórcy zachowali żartobliwy charakter, który traktuje całość z przymrużeniem oka. Kto by podejrzewał, że tego typu „poważne” uniwersum można potraktować w ten sposób i jeszcze świetnie na nim wyjść? Na pewno wśród nich byli ludzie z Traveller's Tales.
MIEJSCE NR 1 !!!
UWAGA! Otwierajcie szampany i lekko nimi wstrząśnijcie! Niestety zaskoczenia nie będzie.
Nie umiałem się zdecydować, która gra z dwóch powinna się tu znaleźć. I ponownie dylemat jak później ustawić całą hierarchię (może jedenaście pozycji?). To wszystko zdecydowało, że na najwyższym stopniu podium stanęły ex aequo Knight of the Old Republic oraz Knights of the Old Republic 2: The Sith Lords. A więc mamy tutaj w pełni trójwymiarowy świat z widokiem trzecioosobowym, genialną wprost fabułę, efektowne pojedynki i klimat uniwersum, który sączy się z ekranu niczym żywica z drzewa. Fabuła jedynki zaczyna się 4000 lat przed wydarzeniami z sagi, czyli sam środek walki pomiędzy jasną oraz ciemną stroną mocy, zwiedzimy osiem różnych planet oraz będziemy mieli również do wyboru kilka ras oraz klas postaci. Słowem. Świetna rozgrywka. W dwójce nie zrezygnowano z dawnych konwencji. Nawet silnik pozostał ten sam! (chociaż wyciśnięto z niego o wiele więcej) Rozwinięto natomiast mocno to co było dobre i ulepszono to co nie wyszło wcześniej. W dwójeczce nie mamy niestety kontynuacji opowieści z jedynki, a zostajemy wrzuceni do innej historii, pięć lat po wydarzeniach z jedynki. Wcielamy się w postać Jedi-banity, który po upadku Zakonu, postanawia wrócić i odrodzić to co umarło. Nasz Jedi oczywiście początkowo nie zbyt dobrze posługuje się mocą, a nawet mieczem świetlnym, ponieważ długie lata zdecydowały o zaliczeniu sporego regresu.
Te dwie gry to istny symbol i ikona uniwersum SW w wirtualnej rzeczywistości. O ile do dzisiaj nie zagrałeś, to odpalaj czym prędzej portfel i szukaj promocji, bo tych całkiem sporo. Tym bardziej, iż gry są dość leciwe. Pierwsza to 2003 rok, a druga 2005. Warto!
Ufff...wreszcie koniec. Miało być krótko i na temat, a wyszło jak zwykle. Podane przeze mnie gry to miód, esencja tego co wyszło dobrze w uniwersum SW, a wiemy przecież, że kilka crapów również się trafiło. O ile nie więcej niż kilka. Z tego powodu użyjcie artykułu, aby odkryć na nowo pozycje z dawnych lat, bądź te z którymi się nie spotkaliście wcale.
Na koniec krótkie pytanie. Po której ze stron, jasnej, bądź ciemnej, (o ile to było możliwe) opowiadaliście się częściej, bądź była bliższa Waszemu sercu? Mi osobiście bardziej do gustu zawsze przypadała ciemna strona, gdyż sygnowała się brakiem ograniczania wyboru. Kogoś można było ocalić, a innego zabić. Jestem ciekawy Waszego zdania.
Jedno tylko wciąż mnie zasmuca. Istnieje coś takiego jak Grey Jedi, którzy tak naprawdę utrzymują Moc w równowadze. Żałuję, że po dziś dzień nie mieliśmy możliwości zagrać jednym z nich w jakiejś świetnej produkcji. Oby ten motyw nie okazał się zapomniany przez twórców i pojawił się wkrótce.
P.S. Za niedługo LEGO Star Wars: The Force Awakens. Coś czuję, że ta gra sporo namiesza w moim artykule i nie będzie już tak łatwo. W każdym razie czuję teraz ogromną potrzebę przejścia wszystkich jedenastu gier, żeby potem zatopić się w nowej odsłonie LEGO. Hype na oldschoolowe gry rośnie, a my mamy coraz mniej czasu. Zabierajmy się więc do roboty!