Nigdy nie przypuszczałem, że będę mógł to powiedzieć, ale Peggle jest kapitalne! To tego typu niewielka produkcja, która pozwala na odreagowanie trudów dnia codziennego przy jednoczesnej frajdzie ze zbijania kolejnych kulek. I mówiąc sobie: „Wejdę tylko na chwilę” – zostałem na dłużej.
Może i PopCap, niegdysiejsi (a może wciąż aktualni?) królowie gier mobilnych, gier zręcznościowych, gier fajnych i dla „casuali”, nie posiada odpowiedniej renomy, a zabawa w ich produkcje nie jest postrzegana jako zbyt prestiżowa, to mimo wszystko kilka godzin z Peggle dało mi niesamowicie dużo radochy i nowe uzależnienie (Wybaczcie ten nieco patetyczny akapit.).
Złożoność gameplayu nie jest tu jakimkolwiek problemem. Co jest chyba oczywiste w przypadku PopCapu. Jednak wbrew pozorom fizyka odbijania piłeczki, jej koziołki, kamera po nietrafionych strzałach (oczywiście o milimetry), emocje przy dążeniu do pierwszego miejsca na specjalnej tablicy – to istny motor napędowy. Mechanizm Peggle opiera się wyłącznie na zbijaniu określonej liczby wyróżniających się koreczków na dwuwymiarowej planszy. Clou gry jest takie, aby zrobić to przy skorzystaniu z jak najmniejszej ilości naszego „surowca”. Oczywiście po drodze odkrywamy patenty umożliwiające wykręcenie jak najlepszego wyniku. Chodzi między innymi o poruszającą się na samym dole dziurę, do której trafienie daje nam darmowy pocisk – oczywiście wynik pozostaje przy nas.
Kampania, jeśli mogę to tak nazwać, składa się ze „scenariuszy” przygotowanych dla każdej z 10 unikalnych postaci. Są to przeróżne wariacje i wymysły projektantów. Kosmiczne żaby czy też inne cudaki tylko dodają niepoważnego charakteru, ale i pozwalają nie skupiać się na tak pobocznych elementach. Żeby nie było zbyt monotonnie, każda z tych sylwetek w krótkim preludium przedstawia jedną unikalną moc/zdolność dla siebie – np. elitarny typ korka dodający 50 tysięcy punktów. Tam po drodze jest niby jakiś scenariusz, ale kogo on obchodzi?
Najwięcej frajdy z Peggle dała mi, jakby ironicznie to nie brzmiało, efektowność produkcji. Ta adrenalina, kiedy w zapasie została jedna piłka, cel jest na przeciwległym krańcu mapy, a ewentualna porażka może kosztować kilkanaście minut planowania. Czego by o dziele PopCap nie mówić, to im dalej w las, tym większe wyzwanie – powie chyba to każdy, kto próbował masterować jakikolwiek tytuł przeznaczony lub produkowany na modłę urządzeń mobilnych (ew. facebookowych). Dzięki pozornemu systemowi nagradzania gracza za „sukcesy” (ponieważ de facto tytuł nie ma nic poza tablicami wyników do zaoferowania) można się wkręcić w bicie kolejnych rekordów.
Ja na szczęście opamiętałem się w porę i – jak na prawdziwego gracza przystało – wróciłem do moich gier triple-A. Czasami, jak koledzy nie patrzą, a znajomym naturalnie nic nie powiedziałem, to wpadnę na 10-15 minut spróbować się w Peggle lub inną grę od tego dewelopera. Ale o tym sza!