Recenzja filmu Warcraft: Początek - najdroższy LARP w historii - DM - 12 czerwca 2016

Recenzja filmu Warcraft: Początek - najdroższy LARP w historii

W 2002 roku studio Blizzard wydało trzecią część gry Warcraft, która wtedy wręcz zachwycała jakością intra i przerywników filmowych. Przy okazji pisania tej recenzji odkopałem nawet swoją dawną wypowiedź na pewnym forum z 16 czerwca 2002, i przypomniałem sobie, że: „W3 wciska w fotel…klimat, muzyka, cutscenki, wykonanie, oprawa…”. Po 14 latach mogę chyba nadal powiedzieć o W3 to samo - może z wyjątkiem trochę przerysowanych orków, a będąc świeżo po seansie filmu Warcraft: Początek - mam wrażenie, że jego twórcom udało się wszystko trochę na odwrót, niż w dawnej grze.

Stare czasy, stare hobby - chyba kiedyś musiałem naprawdę lubić Warcrafta..

Tak, od razu zaznaczam, że moja przygoda z Warcraftem zaczęła się od wciągającego klona Duny II, przez jeszcze lepszą dwójkę (na jej cześć wykonałem swój pierwszy fanart z gry) i skończyła na części trzeciej. Jako więc „były” fan Warcrafta, który zdążył już dawno zapomnieć intrygi z trójki i nie posiadawszy żadnych doświadczeń z World of Warcraft, do filmu podszedłem jako laik z pewną dozą nostalgii - bez żadnych oczekiwań, bez studiowania, przypominania sobie i wkuwania zawiłości uniwersum. Dlaczego w obrazie Duncana Jonesa wszystko wyszło na odwrót? Bo to, co w nim „wciska w fotel”, zachwyca wykonaniem itd. - to orkowie, a każda scena z aktorami "nie CGI" ciągnie w zasadzie film na dno.

Ben Foster wypada kiepsko jako Strażnik. Miotając niebieskie pioruny jest równie nieprzekonujący, co Christopher Lambert w Mortal Kombat

Wielokrotnie miałem wrażenie, że w pewnym sensie oglądam grupę przyjaciół, biorących udział w najdroższym, najlepiej przygotowanym LARPie - wszyscy poprzebierani za swoje ulubione postacie odgrywają kolejno różne scenki. LARPowcy robią to jednak z czystej pasji i wkładają całej swoje serce, a tutaj tego nie widziałem. Zamiast osób, które najbardziej pasują do danej roli, wyglądało to raczej na zbieraninę aktorów, którzy akurat mieli wolne i mogli wpaść na plan pomachać mieczem i rzucić parę kwestii. Ben Foster umierając jako snajper Axe w Ocalonym zdołał mnie jakoś poruszyć, tu zyskuje trochę osobowości dopiero, gdy jego twarz zastępują efekty CGI. Gołowąs Ben Schnetzer przypomina bardziej gimnazjalistę Pawła z serialu Wojna domowa, a nie wielkiego maga, ciskającego najpotężniejszymi zaklęciami w super demony.

Potężny mag z wąsem muszkietera i osobowością nastolatka - kolejna zła mieszanka

Cała reszta za młodych, wychuchanych królów i wojowników, którzy na polu bitwy są bardziej czyści niż łazienka po sobotnim sprzątaniu wypada równie mało przekonująco, a nawet wręcz amatorsko. Jedynym wyjątkiem jest Paula Patton jak Garona - zadziorna, z wyrazistym charakterem, na tle innych sprawia wrażenie, że jako jedyna przeczytała cały scenariusz i pomyślała nad swoją postacią. Pewien wpływ może też mieć to, że jest ona w połowie orkiem, bo tych z kolei ogląda się świetnie! Sceny z zielonymi stworami przywołują na myśl rewelacyjne cutscenki z gier Blizzarda. Orkowie są brudni, obwieszeni plugawymi trofeami, poorani bruzdami, bliznami i z równym zacięciem biją się po piersiach z poczucia honoru i szacunku, jak i piorą po pyskach i kłócą we własnym gronie. Są wiarygodni, są „jacyś”, wyglądają i brzmią dobrze, a co najważniejsze, są chyba bardziej ludzcy, niż bliska nam rasa z krainy Azeroth.

Garona jako jedyna "daje radę"

Tak sobie myślę, że gdyby aktorów również zastąpić komputerowymi postaciami, bardziej zróżnicować ich wiekiem, charakterem - dostalibyśmy o wiele lepszy obraz, bo cała reszta „daje radę”. Nie jest to oczywiście arcydzieło kinematografii dla koneserów kina, ale raczej obraz dla młodszego widza, chłonącego film głównie wzrokiem. Fabuła jako pierwsza część sagi z otwartym zakończeniem wypada jako tako. Nawet będąc totalnym laikiem w uniwersum, szybko łapiemy kto jest dobry, kto zły i po co orkowie walczą z ludźmi. Autorzy zastosowali oczywiście pełno uproszczeń, skrótów myślowych i zmian, ale wychwycić je, rozmyślać o nich czy narzekać może tylko osoba tkwiąca głęboko w świecie Warcrafta. Dla nich z resztą z drugiej strony znalazło się sporo smaczków z gry, jak charakterystyczne stworzenia, lokacje czy zaklęcia.

Orkowie - bardziej ludzcy niż ludzie, w filmie błyszczą i są jego największym atutem

Warcraft: Początek to pełnometrażowa cutscenka Blizzarda, którą zepsuto ujęciami z aktorami z krwi i kości - aktorami źle dobranymi, nie potrafiącymi wczuć się w odgrywane postacie. Dwa różne światy - orków i ludzi są tu jakby ukazane w podwójnym kontraście. Jeden to ten oczywisty, a drugi wynika z samego warsztatu robienia filmu. Sam nie wiem, która wojna jest bardziej okrutna i niesie więcej ofiar - ta na miecze i zaklęcia, czy ta na spojrzenia, ton głosu i  okazywanie emocji. Warto jednak zobaczyć film dla niepodważalnych zwycięzców tej drugiej - dla orków! For the horde!

DM
12 czerwca 2016 - 01:55