Recenzja płyty Chevelle - The North Corridor. Rzetelny łomot - fsm - 20 lipca 2016

Recenzja płyty Chevelle - The North Corridor. Rzetelny łomot

Jeszcze kilka lat temu zespół Chevelle nie istniał w mojej świadomości (może poza utworem The Red, który pewnie wielu z Was też zna), ale po premierze fantastycznej płyty La Gargola zacząłem nadrabiać zaległości. Okazało się, że chicagowskie trio to zdolne bestie i na każdym albumie jest coś wartego uwagi. Fani gitarowego grania powinni zatem czym prędzej poznać nowe wydawnictwo Chevelle, album The North Corridor, na którego krótką recenzję serdecznie zapraszam. Szatan!

Gdy słucham Chevelle, w głowie pojawia się okazjonalne, raz słabsze, raz mocniejsze, skojarzenie z Toolem. Podobny głos wokalisty i rytmiczne zagrywki przywołują echo słynnej grupy. Na szczęście Chevelle są zupełnie autonomicznym tworem, który dzielnie prze do przodu na poletku alternatywnego rocka i metalu. The North Corridor to kolejny przykład natchnionego rzemieślnictwa ze strony panów - 10 dziarskich kompozycji bez wyraźnie słabszych momentów.

Album otwiera Door to Door Canibals - gitarowy wstęp skrada się jednym głośnikiem, by szybko wypełnić całą przestrzeń. Tempo powolnego marszu punktowane przez soczysty riff dobrze nastraja na kolejne 40 minut słuchania. Enemies atakuje jako drugi utwór, robi się szybciej i wrzaskliwiej, a numerem trzy jest pierwszy singiel. Joyride czaruje niesłychanie soczystą linią basu, która napędza cały utwór. Całe The North Corridor to taki miks różnego rodzaju fajnych gitarowych zagrywek i przystępnych dla ucha krzyków. Chevelle jednak nie pędzie przez cały czas, bo mogłaby wkraść się nuda. Rivers zaczyna się niemal liryczną wstawką, w której gitara udaje mandolinę, choć szybko dostajemy typowy dla grupy cios w ucho. Jedyny prawdziwy oddech znajduje się w numerze ósmym. Punchline to powolna, mroczna w klimacie ballada, gdzie bębnom towarzyszą elektroniczne wstawki i delikatne plumkanie na strunach. Najwięcej radości przysporzył mi zestaw dwóch utworów - Young Wicked z dziecięcym chórem i plemiennymi bębenkami oraz wyposażony w świetny, mocny refren Warhol's Showbiz. Do tego na koniec robi się niemal progresywnie, więc zaprawdę powiadam Wam - warto.

The North Corridor kontynuuje ścieżkę z La Gargola, choć wydaje się cięższy, mocniejszy (takie zresztą było zamierzenie twórców - nagrać możliwie agresywny, gitarowy album, który rozniesie parkiety na koncertach). Prawdziwego zaskoczenia brak, bo już wiedziałem, czego mogę się spodziewać. Z tego też powodu The North Corridor zapewne nie znajdzie się na podium wśród najlepszych płyt roku, ale i tak jestem bardzo zadowolony. Od 8 lipca, od dnia premiery, ta płyta towarzyszy mi codziennie. Może od dzisiaj Wam też będzie?

PS Ciekawostka: Chevelle to dwaj bracia i szwagier. Najwyraźniej z rodziną można z sukcesem uprawiać muzyczne gromy.

fsm
20 lipca 2016 - 18:35