"Gejming, jaki pamiętam" nie jest serią z punktu widzenia każdego gracza. To tylko krótki rzut okiem na to, co spędzało mi sen z powiek w przeszłości. Ale nie przeszłości, która ma stanowić 2 czy 3 lata wstecz. Myślimy o późnych latach 90' oraz początku nowego milenium. Na ten właśnie okres przypadały wydarzenia, które ukształtowały moją kulturę grania i rozumienia gier. Na pierwszy ogień idzie RTS, który znany powinien być bez wyjątku każdemu - Age of Empires.
Jedni uwielbiają śmiać się do rozpochu w trakcie telewizyjnych seansów, podczas gdy drudzy mają pociąg do przenikliwego strachu. Jak zatem pogodzić obie zwaśnione grupy ludzi? Zaproponować im hybrydę w postaci komediowych horrorów! To właśnie im poświęcę trochę czasu pisząc niniejszy felieton. Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, iż wiele tytułów pominę z tego względu, że nie wszystkie zdołałem do tej chwili poznać. Niemniej jednak wymienię te, które w niezwykły sposób zapadły mi w pamięci. Oto i one!
Moje dzieciństwo to cykl, w którym zamierzam opisać swoje osobiste przeżycia z dzieciństwa. Wpis ma na celu pobudzenie, bądź przypomnienie Waszych wspomnień i zachęcenia Was do przyjemnej dyskusji. Zaś młodszym pokoleniom chciałbym w ten sposób udowodnić, że osoby w moim wieku również miały interesujące dziecięce lata.
W 2002 roku stałem się posiadaczem komputera osobistego. Oprócz archaicznego sprzętu klasy PC otrzymanego od kuzyna, byłem wówczas w posiadaniu równie starej konsoli stacjonarnej, zwanej Pegasusem. Dziś już jej nie mam, a od tamtego czasu stałem się posiadaczem trzeciego peceta. Pierwszego oddałem, zaś drugiego sprzedałem na części. Wracając jednak do konsol, chciałbym w skrócie przedstawić wam te, które należały tylko i wyłącznie do mnie.
From Software od zawsze robiło gry ponure, trudne, ciekawe i osadzone w mrocznym fantasy. Szkoda, że reszta świata zauważyła to dopiero przy Demon’s Souls. Mała perełka z czasów pierwszego PlayStation, czyli King’s Field II wydany na zachodzie jako po prostu King’s Field jest dowodem, że wciąż warto sięgać po ich produkcje sprzed lat.
Koniec lat 90. ubiegłego wieku, mieszkanie w centrum Szczecina, godziny poranne. Pewien 10-latek niechętnie podnosi się z łóżka, zerkając na szarą skrzynkę i plastikowe pudełko z rysunkiem zwierząt rolnych leżące pod telewizorem. To przełomowy moment, dzieciak pierwszy raz zasymulował chorobę, by zostać w domu i grać w grę.
Ten dzieciak to ja, a gra to Harvest Moon: Back to Nature.
Diamond & Pearl to trzecia i niestety nie ostatnia seria przygód Asha i jego przyjaciół w świecie pokemonów. Podobnie jak w przypadku Advanced, tak i tu mamy do czynienia z 4 sezonami. Różnica polega jednak na tym, że nasi bohaterowie wezmą udział tylko i wyłącznie w jednej lidze oraz jednym festiwalu w regionie Sinnoh. Już samo to zapowiada nudę i odstawienie na bok najważniejszego celu młodych trenerów jakim jest zdobycie tytułu najlepszego tenera jak i super koordynatorki. Czy naprawdę jest tak źle jak wynika to z suchych faktów? Cóż, najlepiej w tym wypadku rozbić serial na kilka podpunktów, by następnie podsumować całość omawianej twórczości.
Pierwsza olimpiada, z której cokolwiek kojarzę to Igrzyska Zimowe w Calgary (1988) i niesamowita ceremonia otwarcia. W tym samym roku był jeszcze Seul, z którego jak przez mgłę wspominam złote medale Waldermara Legienia (judo) i Andrzeja Wrońskiego (zapasy w stylu klasycznym). Najbardziej w pamięci wryła mi się jednak domowa olimpiada, którą razem z tatą i bratem zorganizowaliśmy sobie pewnego letniego wieczoru w 1990 roku. Jako że żaden z nas aktywnym sportowcem nigdy nie był, więc... rywalizowaliśmy w grze Summer Games II na poczciwym Commodore C64.
Gry video stają się coraz łatwiejsze – developerzy chcąc zaistnieć na światowym rynku dostosowują swe produkcje do masowego odbiorcy nie potrafiącego zaznaczyć sobie punktu na mapie. Prowadzi to do ogólnego ogłupienia i irytacji wśród osób, które instynktownie wiedzą gdzie iść, na jaki przycisk się skacze, a na jaki strzela... MIMO TO nadal pojawiają się pozycje w które jestem słaby. I nic nie mogę na to poradzić.
Jeśli lubicie Pokemony, a nie przepadacie za Ashem Ketchumem to mam dla was dobrą wiadomość! Chronicles opowiada o losach innych bohaterów, którzy charakteryzują się odmiennymi osobowościami. Tak naprawdę łączy ich tylko jedno! Miłość do swoich bojowych przyjaciół! Oprócz tego pojawiają się również osoby znane nam z serialu animowanego, a przy tym ich historie spójnie łączą się z główną linią fabularną. Jest to odskocznia od typowych serii, mająca na celu zaprezentowanie nam wielkości dostępnego tu świata. Poniżej dowiecie się, czy warto zaznajomić się z poniższą produkcją, czy też nie. Zapraszam!
Trochę ponad miesiąc temu, z okazji dnia dziecka, w mediach dość wyraźnie zaznaczyła swą obecność kampania społeczna pod hasłem "Zabawa zamiast zabawki". Idea bardzo mądra - dzieciom o wiele większą frajdę sprawi dzień z rodzicami niż kolejny transformer, zestaw lego czy inna barbie. Ale przywołało mi to na myśl jeszcze jedną rzecz, która sprawdza mi się od najwcześniejszego dzieciństwa i przenosi się na obecne czasy, kiedy jestem już dzieciakiem ponad trzydziestoletnim. Mianowicie: każda zabawa zyskuje dziesięciokrotnie na fajności, jeżeli mamy z kim ją dzielić. Wspaniała kolekcja resoraków zbiera kurz na półce, dopóki nie przyjdzie do nas kolega, z którym można je puszczać po dywanie. Tłuczenie o siebie ludzikami G.I. Joe znudzi się w pięć minut, jeżeli sami trzymamy oba ludziki. A najwspanialsza nawet gra wideo dostaje największych rumieńców, jeśli przeżywa się ją wspólnie.