Moje pierwsze igrzyska - Olek - 25 lipca 2012

Moje pierwsze igrzyska

Pierwsza olimpiada, z której cokolwiek kojarzę to Igrzyska Zimowe w Calgary (1988) i niesamowita ceremonia otwarcia. W tym samym roku był jeszcze Seul, z którego jak przez mgłę wspominam złote medale Waldermara Legienia (judo) i Andrzeja Wrońskiego (zapasy w stylu klasycznym). Najbardziej w pamięci wryła mi się jednak domowa olimpiada, którą razem z tatą i bratem zorganizowaliśmy sobie pewnego letniego wieczoru w 1990 roku. Jako że żaden z nas aktywnym sportowcem nigdy nie był, więc... rywalizowaliśmy w grze Summer Games II na poczciwym Commodore C64.

Dlaczego Summer Games II? Bo innej quasi-olimpijskiej gry pod ręką nie było. Zresztą w tamtych czasach gry komputerowe kupowało się na moim osiedlu w... drogerii. Rzecz jasna nagrane na taśmach magnetofonowych i (wstyd się przyznać) całkowicie pirackie. Stacja dysków była wtedy ekstrawagancją, więc nie pozostawało nic innego, jak rozegrać każdą z ośmiu konkurencji z osobna.

Tata, jak przystało na sztygara górniczego, podszedł do tego bardzo skrupulatnie. Rozplanował konkurencje w poszczególnych dniach. Ustalił zasady (jak dobrze pamiętam, każdy miał sześć prób, przy czym liczyły się rezultaty z trzech najlepszych). Wyniki zapisywał w specjalnym notatniku, w którym były także rozpisane plany dyżurów dozoru górniczego i obsada ścian na poszczególnych zmianach. Jednym słowem – pełen profesjonalizm.

Obaj z bratem byliśmy małolatami i niesamowicie nakręcała nas ta rywalizacja z dorosłym przecież tatą. A nie miał z nami łatwo, bo w końcu to my przesiadywaliśmy godzinami przy dżojstikach.

Żałuję, że do dzisiaj nie zachował się notes z wynikami. Pamiętam jednak, że w rzucie oszczepem nie miałem sobie równych. Brat z kolei specjalizował się w kolarstwie i wioślarstwie (drań uczył się w szkole muzycznej i co za tym idzie miał świetne wyczucie rytmu).

Niespodziewanie Domowe Igrzyska Olimpijskie' 90 zakończyły się trzeciego dnia w dosyć tragicznych okolicznościach. Rywalizowaliśmy wówczas w trójskoku. Wszyscy, którzy grali w Summer Games II wiedzą, jak trudno było wyczuć właściwy moment odbicia i nie spalić skoku. Co więcej, należało dokonać tego trzy razy z rzędu. Jeśli dobrze kojarzę, w drugim lub trzecim podejściu tacie udało się... złamać dżojstik (czerwony QuickShot z bajerem w postaci przełącznika autofire – na owe czasy szał!). A drugi do kompletu? Poległ w następnej próbie.

Nowe dżojstiki kupiliśmy kilka tygodni później. Niestety, nigdy nie udało mi się namówić taty i brata do dokończenia Domowej Olimpiady, ale leciwy Commodore C64 spokojnie czeka w szafie, więc kto wie, może jeszcze się uda.

Skoro już tak naszło mnie na wspominki, to jeszcze oficjalna piosenka IO w Calgary, chyba najlepsza, jaką kojarzę z olimpiad (niestety, nagranie bardzo kiepskiej jakości).

Olek
25 lipca 2012 - 19:18