Lata lecą, ludzie się starzeją, świat się zmienia. Gry wideo też. W wielu przypadkach widać to aż za bardzo. Współczesnym grom często brak klimatu poprzednich części, co jest o tyle dziwne, że przy obecnym poziomie grafiki, efektów i dźwięków powinno być znacznie łatwiej wczuć się w postać i wsiąknąć w świat przedstawiony przez twórców gry. Dziś uświadomiłem sobie, że po 6 latach i 4 miesiącach nastał czas usunięcia z dysku i pożegnania z Battlefield 2.
Kilka lat temu nie było trofeów i achievementów. Wtedy sami potrafiliśmy robić sobie wyzwania i urozmaicać zabawę tam, gdzie robiło się zbyt monotonnie lub rozrywka kończyła się zbyt szybko.
W dzisiejszych czasach dodatkowe wyzwania i osiągnięcia są praktycznie w każdej produkcji. Czy to tryb dla pojedynczego gracza czy wieloosobowy, nie brakuje systemów premiujących tych najlepszych, o najdłuższym stażu lub konkretnych zdolnościach. Nie zawsze tak jednak było i wtedy na jaw wychodziła nasza własna kreatywność. Chyba każdy może pochwalić się jakimś osiągnięciem w ulubionej produkcji.
Jakiś czas temu obiecałem sobie i Wam krótki tekst o bajkach mego dzieciństwa. Nadszedł ten moment, by uderzyć w dobrze wszystkim znaną nostalgiczną strunę i pochylić się nad tymi obrazami, które zaprzątały moje (i być może Wasze) umysły te mniej więcej 15-20 lat temu.
W rozwinięciu znajdziecie sześć czołówek z bajek, które z jakichś powodów zapamiętałem bardziej, niż inne. Nie będę też wymieniał wszelkiego rodzaju mniej lub bardziej klasycznych Disneyów, bo zdecydowana większość z nich leciała w niedzielne wieczory, co z kolei powodowało ambiwalentne odczucia. Z jednej strony super, bo zaraz obejrzę Brygadę RR lub Kubusia Puchatka, ale z drugiej później będzie trzeba szykować się do spania, bo następny dzień to szkoła. Więc Disneya brak, ale będą inne smakołyki. Zapraszam.
Nierzadko przychodzimy na świat w momencie gdy jakaś wspaniała gra już od dłuższego czasu kradnie serca wielu graczom. Gdy dochodzimy do wieku, który umożliwia kumaty i pełnoprawny gaming - o danej perełce mówi się już w kategoriach programu kultowego, w który zagrać/znać powinien każdy, a gdy tego nie zrobił - czeka go hańba, wyklęcie i brak zrozumienia. Powodów oczywiście jest więcej. Tak niestety bywa z grami, których owy rozreklamowany klimat trudno "kupić", w który trudno jest się już z perspektywy czasu - "wczuć"...
Wczoraj świętowaliśmy 15. urodziny legendy FPS - pierwszego Quake, dziś z przyjemnością mogę przypomnieć, że dokładnie 20 lat temu wydana została pierwsza gra z niebieskim jeżem w roli głównej - Sonic the Hedgehog. Gra zadebiutowała 23 czerwca 1991 r. na platformie Sega Mega Drive.
To już 30 odcinek kochani! W ramach tego pseudo-"ale fajnie!" jubileuszu, zaproponuje Wam podróż w przeszłość. Sentymentalną, bo co? Refleksyjną, why not? Dlaczego akurat rok 1998? Byłem 12 lat młodszy? Też. Jest to historyczny odpowiednik roku bieżącego. Pod jakim względem? Pod tym jedynym, nam najbliższym i słusznym: głośnych premier oczekiwanych gier. Programów, które zawojowały rynek, wyznaczyły standardy, raczyły pysznościami w każdych gatunkach. 1998 – rok graczy. Narodziny hitów, świt legend…
Zazwyczaj gramy w jakichś konkretnych okolicznościach. Wokół nas dzieją się różne rzeczy, dochodzi do różnych wydarzeń i sytuacji. Ważnych, istotnych i tych mniej ważnych, czasami wręcz trywialnych. Grając, pamiętamy je bardziej. W pewien sposób jakby utrwalamy. A może jest odwrotnie? Może to właśnie gry pamiętamy bardziej, przez wzgląd na okoliczności w jakich przyszło nam się w nie bawić? Żebyśmy się dobrze zrozumieli. Nie chodzi mi o to, że sama gra czymś, jakimś swoim składnikiem, cechą została przez nas zapamiętana. Każda gra to nośnik jakiś towarzyszących zabawie w nią – wspomnień. I to o nich sobie dzisiaj porozmawiamy. Zapraszam na sentymentalną podróż w głąb historii naszego grania.
Każdy kiedyś tam chodził do szkoły. Pomijam jak regularnie, bo to już indywidualna sprawa, ale zapisany generalnie był. I nadszedł dzień, w którym pojawił się nowy przedmiot – INFORMATYKA. Przedmiot, który rzucił wyzwanie wychowaniu fizycznemu, który lubiła porównywalna liczba osób, co w-f (choć znajdowali się też tacy, którzy nie lubili jednego, drugiego, lub nawet obu). I nastało nowe miejsce, dla niektórych pierwsze, dla innych tylko kolejne, gdzie mieli styczność z komputerem, a w dalszym rozrachunku także z grami. Jak i w co graliśmy w pracowni komputerowej? Tekst kierowany przede wszystkim do osób z lat 80-tych i może początku 90-tych, ale zapraszam wszystkich. Może młodsi zdradzą, jak to dalej wyglądało/wygląda.