Rojopojntofwiu #28 Każda gra to jakieś wspomnienia... - ROJO - 30 maja 2011

Rojopojntofwiu #28 Każda gra to jakieś wspomnienia...

Zazwyczaj gramy w jakichś konkretnych okolicznościach. Wokół nas dzieją się różne rzeczy, dochodzi do różnych wydarzeń i sytuacji. Ważnych, istotnych i tych mniej ważnych, czasami wręcz trywialnych. Grając, pamiętamy je bardziej. W pewien sposób jakby utrwalamy. A może jest odwrotnie? Może to właśnie gry pamiętamy bardziej, przez wzgląd na okoliczności w jakich przyszło nam się w nie bawić? Żebyśmy się dobrze zrozumieli. Nie chodzi mi o to, że sama gra czymś, jakimś swoim składnikiem, cechą została przez nas zapamiętana. Każda gra to nośnik jakiś towarzyszących zabawie w nią – wspomnień. I to o nich sobie dzisiaj porozmawiamy. Zapraszam na sentymentalną podróż w głąb historii naszego grania.

Co mnie zainspirowało do napisania tekstu? Szybki i spontaniczny rzut okiem na gablotkę z grami DVD, na stojące na półeczce wyżej stare, dobre, kartonowe big boxy. Pojawiła się refleksja i fala wspomnień. Aaaaa. Pamiętam. To było wtedy… O! A w to grałem, jak działo się tamto. Jako, że powoli „odzyskuję” z uporem maniaka gry, które przez głupotę sprzedawałem zaraz po ich przejściu – moja zacna biblioteczka rośnie, rośnie w oczach. Automatycznie powiększa się więc bagaż wspomnień. Każda gra za szklaną szybką czy na drewnianej półeczce to jakiś wycinek historii. Moich osobistych doświadczeń, przeżyć. W lub na wspomnianych, wydzielonych miejscach niema absolutnie żadnej gry, która z czymś by mi się nie kojarzyła. Kupując dany, stary tytuł – robię to z sentymentu. Na pamiątkę wspaniałych przygód. Przygód dzięki niej i przygód wokół niej. Nawet nie patrzę czy gra w środku jest, czy zestaw jest kompletny. Paradoksalnie jest to nieważne. Sama okładka już wiele mi mówi. Moc pudełka, ot co.

Dziesiątki gier, dziesiątki wspomnień…

Jako, że moją kolekcję można już liczyć w mocnych dziesiątkach, ograniczę się do kilku wybranych przykładów. Sytuacji, w których patrząc na konkretny tytuł mam przed oczyma nie tylko niezapomnianą, wirtualną przygodę, ale i ważne dla mnie, realne okoliczności jej towarzyszące:

Fallout/Fallout2 – Dziadek. Wspaniały, kochany dziadek. Świętej pamięci dobry, poczciwy człowiek. Kupił jedynkę, po czasie kołując dwójkę. Nieświadomie pokazał mi gry, które do dnia dzisiejszego są mi najbliższe. W moim gamingowym życiu – najważniejsze. Pamiętam jak wiedziałem, że jedynka czeka już na mnie zapakowana pod choinką. To był równy tydzień przed Świętami. Nie mogłem wytrzymać. Wkradłem się do pokoju babci, delikatny ruch nożem, równie ostrożne wyjęcie płyty z pudełka. Hyc do playroomu, CD w napęd, instalka w ruch. W tle z wieży leciała dodatkowo wspaniała płyta U2 (pierwszy Greatest Hits) idealnie pasująca do klimatu gry ("Where the streets have no name" lub "I still haven't found what I'm looking for" [Water Chip?]) Dzięki grze - zniknąłem. Na lata, albowiem w każdą rocznicę śmierci osoby, której to wszystko zawdzięczam – odpalam symboliczną partyjkę w jedynkę lub dwójkę. Ku pamięci.

Dziadek

Mafia – Pierwsza, poważna miłość. Pamiętam jak pokazywałem jej jak pięknie wygląda niebo i refleksy świetlne w grze. Jak oślepia słońce, pieszcząc swymi ramionami całą metropolię. Wszystko z perspektywy pamiętnego mostu. Podobało jej się. Razem chodziliśmy do plastyka, więc zwracaliśmy w grach na takie rzeczy uwagę. Artyzm, plenery, szalone, młode lata.

First, big love

Red Alert – 3 wydarzenia. Uświadomienie ojcu, że gry to nie tylko Duke Nukem i latające bebechy wskutek kontaktu z pociskiem rakietowym. Że można pokombinować, czegoś się nauczyć, myśleć strategicznie, pracując nad taktyką. Budować, nie tylko niszczyć. Z kolei dzięki grze Sanitarium, mama dowiedziała się, że gry mają fabułę. I to naprawdę dobrą. Red Alerta kupił mi wspomniany dziadek, bo… zobaczył cutscenkę z Migiem. Kazał się wołać, gdy podobne filmiki będą się pojawiać między misjami. Element ostatni: rżnąłem w gierę gdy za oknem szalała śnieżyca jakich mało. Na zewnątrz mroźny chaos, a ja sobie w cieplutkim pokoiku wznoszę rozkosznie bazy i zbieram kruszec:)

Upadek stereotypu

Divine Divinity – Dostałem się na studia. Grę kupiłem sobie sam jako nagrodę. Grało się pysznie. Zwłaszcza z świadomością pierwszych, tak długich wakacji:)

Nagroda

Commandos – Wspólny wyjazd z serdecznym kumplem do niego na wieś. Komp obowiązkowo zainstalowany tydzień wcześniej. Co tam, że słońce za oknem, laski na polanie, kumple z piłką na trawie. Zmobilizowani diablotrudną rozgrywką, przechodziliśmy kolejne misje na zmianę. Super wakacje. Nocnym zmaganiom, utrwalającym pamięć o wyjeździe towarzyszyła również gra NAM.

Podróż i wyzwanie

Diablo – Lekcja religii (?). I to nie byle jaka! Ostatnia lekcja w piątek po prawie 2 tygodniowej komputerowej abstynencji. Rojcio przez awarię został solidnie wyposzczony (tak, kiedyś się tyle na naprawę czekało). Dobrze pamiętam tą miłą świadomość fixniętego sprzętu, dłuższego weekendu i wizję ostrego levelingu. Dzień ten był poniekąd symbolem dobrze wszystkim znanego zjawiska: „Nareszcie, w końcu!”

Naprawiony!

Arcanum – Dobra, zacna biba. Grę na imprezę przyniósł mi kumpel. Dzięki świadomości pogrania sobie nazajutrz w coś fajnego – imprezowa bania była solidnie podkręcona. Rojcio bardzo lubi erpegi na kaca:) (to samo było z Sacred). Podobnie Enemy Territory: Quake Wars i soczyście zakrapiane LAN Party do późnych godzin nocnych.

Kac

Max Payne – Tekst ojca symbolizujący solidny szlaban na spotkania z dziewczyną: „Olałeś naukę, wybrałeś Max Pejna, Max Pejn wygrał, Magda przegrała. Możesz iść na górę.” Taka fajna gra, a ja tylko ten tekst, kurna pamiętam.

Szlaban

Gry nie są jakimś wybornym wyjątkiem w kwestii dzisiejszych rozważań. To może być film, koncert, konkretny utwór muzyczny, wydarzenie kulturalne, lub książka. Przykłady można by mnożyć. Dlaczego akurat skupiłem się na grach? Dobra, głupie pytanie. Chodzi mi o cechę znamienną tylko dla nich, o interakcjonizm. Pisałem o nim szerzej w drugim odcinku (Trzy drogi). To dzięki możliwości brania czynnego udziału w historii opowiadanej przez grę – żyjemy, uczestniczymy, egzystujemy w dwóch światach jednocześnie: wirtualnym (gra: tu i teraz) i realnym (otoczenie, okoliczności, czas, okres grania). Dzięki temu mechanizmowi wyjątkowej percepcji zmodyfikowanej rzeczywistości, utrwalamy jednocześnie jedno i drugie. Pamięć o grze i pamięć o graniu jako czynności osadzonej w danym czasie i konkretnych okolicznościach. Jedno umacnia drugie.

Czasem, dzięki symbolicznemu dla gry Beyond Good & Evil aparatowi - utrwalamy na zdjęciach wspomnienia w samej grze. Pamiętacie co świniak robił gdy celowaliśmy w niego obiektywem?

To gra była taka fajna, że o czymś pamiętamy, czy może to coś było takie ważne, że daną grę wspominamy? Może jedno i drugie. Bywa różnie. Jedno jest jednak pewne, każda gra niesie ze sobą ładunek emocjonalny w postaci wspomnień o wydarzeniach grze towarzyszących. Mogą być błahe, trywialne, nieistotne. Wtedy pamiętamy tylko o grze, sensu stricte, jako surowym produkcie. Gdy jednak miały one jakieś znaczenie dla naszego życia – gry stają się pięknymi utrwalaczami. Nośnikami pięknych, czasem i smutnych historii. Ja swoje mam, a Wy?

P.S. Jeśli podoba Ci się mój Blog, znalazłeś/-aś w nim coś dla siebie (jakiś stały cykl, konkretny dział, itp.) i posiadasz konto na Facebook'u, "Polub go" po prawej stronie pod moim avatarem. Z góry Ci za to dziękuje. Doceniam i pozdrawiam. ROJO

Rojopojntofwiu:

#22 Ołów a stal

#23 Po stronie audio

#24 Gra narzędziem

#25 Te zarąbiste motywy!

#26 W oczekiwaniu na premierę

#27 Kręcić grą

ROJO
30 maja 2011 - 16:11