Jak się grało na lekcjach informatyki - Cayack - 6 maja 2011

Jak się grało na lekcjach informatyki

Każdy kiedyś tam chodził do szkoły. Pomijam jak regularnie, bo to już indywidualna sprawa, ale zapisany generalnie był. I nadszedł dzień, w którym pojawił się nowy przedmiot – INFORMATYKA. Przedmiot, który rzucił wyzwanie wychowaniu fizycznemu, który lubiła porównywalna liczba osób, co w-f (choć znajdowali się też tacy, którzy nie lubili jednego, drugiego, lub nawet obu). I nastało nowe miejsce, dla niektórych pierwsze, dla innych tylko kolejne, gdzie mieli styczność z komputerem, a w dalszym rozrachunku także z grami. Jak i w co graliśmy w pracowni komputerowej? Tekst kierowany przede wszystkim do osób z lat 80-tych i może początku 90-tych, ale zapraszam wszystkich. Może młodsi zdradzą, jak to dalej wyglądało/wygląda.

Do tekstu mogłoby pasować troszkę bardziej, ale wydało mi się zabawne, no i jakoś wpisuje się we wspominki o dawnych czasach :)

Była jakaś lekcja, była przerwa. Po przerwie był dzwonek i wchodziło się do sali numer… Hmm, już nie pamiętam jaki był jej numer (niech każdy włoży tu sobie swój). Człowiek się rozsiadał, włączał archaiczne dziś sprzęty. Dostawało się jakieś zadanie do wykonania. I padało nieraz znamienne zdanie: „jak skończycie wcześniej, to możecie grać”. Dla niejednego nie było lepszej motywacji, niejeden zagęszczał ruchy po usłyszeniu tych słów. Rzecz jasna nie każdy. Inni posługując się tajemnymi wtedy jeszcze skrótami klawiszowymi udawali, że pracują, w rzeczywistości grając. A pod koniec lekcji robili przekonujące miny udając, że nie zdążyli zrobić zadania w czasie.

Grałem w Alladyna podczas ferii. Szło mi tak sobie. Z sentymentu dorwałem tę grę i przeszedłem ją już w liceum.

Dziś się z tego śmieję i uwierzyć mi jest trudno, ale były czasy, gdy mając wolne podczas ferii zimowych, umiałem wstać rano i iść do szkoły trochę pograć. Granie w szkole nie było jednak proste. Baczne oko nauczyciela nie pozwalało w pełni cieszyć się pewnymi tytułami, a poznawanie niektórych było wręcz uniemożliwione. Jednak zawsze coś tam dało się przemycić. To właśnie w pracowni informatycznej zobaczyłem przygody Księcia w 3D. Cóż, PEGI wtedy nie istniało, ale nie trzeba systemu oznakowania gier by wiedzieć, że Duke dla dzieci z podstawówki nadawał się, lekko mówiąc, niespecjalnie. Ale i tak, Duke’a tam zobaczyłem, ale nie poznałem, bo starsze roczniki bardzo dzielnie okupowały jedyny komputer, na którym był on zainstalowany.

W podstawówce przez myśl mi nie przeszło, że kolejna "poważna" odsłona pojawi się po kilkunastu latach.

Komputery szkolne, do których dostęp mieli wszyscy uczniowie mający informatykę, nastręczały dodatkowych trudności. Co sprytniejsi przynosili sobie gry z czasopism i instalowali je przy „swoich” stanowiskach (ale tak by nauczyciel nie widział). Po wykonaniu (albo i nie) zadania zaleconego przez nauczyciela, zasiadało się do gry. Czas ograniczony, wiadomo, długo się nie pograło. Zadzwonił dzwonek, zapisywało się sobie stan rozgrywki i wychodziło na przerwę albo do domu z myślą, że dokończymy następnym razem. Niestety, z zamierzeń naszych często były nici, bo ktoś wielce serdeczny, zapewne będący po fakcie bardzo dumnym ze swojego wysublimowanego żartu, kasował naszego save’a. Rzadko to wynikało z nieumiejętności, najpewniej z czystej złośliwości. Chcąc zagrać następnym razem, zaliczało się zonka. Człowiek wymawiał sobie wtedy pod nosem najbardziej soczyste przekleństwa, jakie wtedy znał i zaczynał od nowa, bo innej alternatywy specjalnie nie było. Nawet gdy ktoś wiedział jak przenieść save’y w bezpieczne miejsce w swoim domu, to tutaj nie mógł tego zrobić, bo do znacznych pokładów dysku twardego dostęp był tylko z poziomu administratora, tj. nauczyciela.

Szkoła bywała też źródłem gier, które przenosiło się do domu. Dyskietki 1,44 mb, dziś już nieużywane, stanowiły nieoceniony nośnik transferu tych mniej złożonych produkcji, takich jak np. ta (Mamba)

A potem nastał czas Internetu i wszystko się zmieniło. Nikt już nie grał, ludzie siedzieli na necie. Bo do tego momentu niemal każdy dorobił się kompa w domu, jednak ci ze stałym łączem byli w mniejszości. Dlatego to pracownia komputerowa stała się miejscem, gdzie można było za darmo posurfować. Nie to co w domu, gdzie co 3 minuty słyszało się dźwięk modemowego impulsu. Gry poszły w odstawkę – chyba, że jakieś internetowe. Cóż, coś się kończy, coś się zaczyna… 

Jak wspominacie Wasz czas spędzony w pracowniach informatycznych? Może pamiętacie jakieś anegdoty? W co najczęściej graliście, a co Was frustrowało?

Cayack
6 maja 2011 - 14:12