To, po jakiego typu gry sięgamy determinuje także to, czego od określonej gry oczekujemy. To my sięgając po konkretny tytuł czy gatunek gry wybieramy swoją rolę. Możemy tworzyć lub niszczyć. Możemy dawać lub zabierać życie. Jednak wszystko sprowadza się do jednego, prostego pragnienia posiadania siły kontrolowania i wpływania na innych. Chęć poczucia mocy jest w grach spotykane bardzo często...
Premiera wersji alpha ArmA III stała się faktem. Od 5 marca tysiące zwolenników realizmu może próbować swoich sił w najnowszej odsłonie symulatora wojennego od Czechów z Bohemii Interactive. Start tytułu jak na wersję testową jest zaskakująco dobry. ArmA III z miejsca stała się bestsellerem na Steamie (tytuł wspiera dobrodziejstwa Steamworks), wygrywając batalię nawet z wysoko ocenianym Tomb Raiderem, czy przecenionym Max Payne 3 i startującym z zamówieniami przedpremierowymi nowym Bioshockiem. Cyferki cyferkami, ale jak na pozycję kierowaną do hardkorowych graczy jest to wynik zaskakujący.
Duży wpływ na tak dobrą sprzedaż ma na pewno cena – 25 Euro za podstawowy pakiet gwarantujący dostęp do późniejszej bety oraz pełnej wersji to bardzo dobra okazja. A przecież kupując tę grę klient dokonuje pewnego rodzaju inwestycji na kolejne lata. Jak wypada nowa odsłona w zestawieniu z wyżyłowaną do granic częścią drugą? Zapraszam do lektury konkretnego FAQ. Szczera treść, bez marketingowej ściemy ;-) Jeżeli macie jakieś pytania, na które szukacie odpowiedzi i nie jesteście pewni zakupu – zachęcam do umieszczania ich w komentarzu. Odpowiem na nie w następnej części.
Wszelkiej maści ścigałki i gry wyścigowe zawsze były przeze mnie lubiane, chociaż nie należały do mojej, osobistej pierwszej ligi grania. Były miłą odmianą przy strzelankach, przygodówkach czy RPG. Jednak kilka tytułów spowodowało, że przepadłem na długie godziny i dni, nawet dziś pozostawiając niedosyt. Wyścigi także potrafią skłonić do refleksji...
"Gejming, jaki pamiętam" nie jest serią z punktu widzenia każdego gracza. To tylko krótki rzut okiem na to, co spędzało mi sen z powiek w przeszłości. Ale nie przeszłości, która ma stanowić 2 czy 3 lata wstecz. Myślimy o późnych latach 90' oraz początku nowego milenium. Na ten właśnie okres przypadały wydarzenia, które ukształtowały moją kulturę grania i rozumienia gier. Airline Tycoon to tytuł, który nie każdego mógł zainteresować i niekoniecznie każdy musiał go znać, jednak miał, a co ważniejsze – nadal ma, swoją rzeszę zagorzałych fanów.
Zauważyłem, że w strasznie wielu środowiskach przyznanie się do faktu, iż grywa się w symulator pokroju Euro Truck Simulator 2, jest jak wylanie sobie na głowę pomyj zebranych z okolicznych barów wątpliwej jakości. A nic złego w tym nie ma, ba, nawet jest wiele dobrego w takiej grze. Parę słów o tym w rozwinięciu.
Mówi się, że liczba czynności, które można zasymulować w grze jest mocno ograniczona, dlatego wciąż tylko walka, zagadki logiczno-przestrzenne i pompowanie cyferek w statystyki. Pewnych rzeczy z pewnością mamy przesyt, ale jest coś czego wciąż mi mało. Latanie, moi drodzy, latania w grach nigdy za wiele. Nawet chwilowa możliwość doświadczenia lotu zawsze sprawia, że moja sympatia do tytułu natychmiast rośnie. W tej generacji dostałem porządną porcję, zdrowej latanej zabawy (Dark Void! Just Cause 2! Zelda SS!), ale głód takiej rozrywki rozbudził się dużo wcześniej. Przedstawiam pięć tytułów, które sprawiły, że pokochałem każdą kolejną możliwość latania w grach.
Moje doświadczenie z grami MMO jest zerowe i nie czułem nigdy wielkiej potrzeby, by wypróbować którąkolwiek z produkcji tego gatunku. Gra białoruskiego studia Wargaming.net okazała się na tyle zachęcająca, że nie sposób było się jej oprzeć. MMO z czołgami w roli głównej? No i jak tu nie spróbować? A próbuję już od lutego i absolutnie nie żałuję. World of Tanks pozostanie na moim dysku jeszcze przez długi czas...
Porzućcie Kinect, porzućcie Move. Jeżeli zastanawialiście się kiedyś w jaki sposób doznania płynące z gry mogą być jeszcze bardziej intensywne to mam dla Was coś specjalnego. Wystarczy zagospodarować sporej wielkości pokój i dokupić kilka drobnych gadżetów:
Jak podoba Wam się taka perspektywa grania?
Pisałem niedawno o odważnej i cieszącej mnie woli tworzenia kolejnych gier o łowieniu ryb przez niektórych deweloperów. Nieco później, szukając innych oryginalnych gatunków gier, doszedłem do wniosku, że jest jeszcze miejsce na jedną nową serię gier sportowych. Na produkcje o niedocenianej siatkówce.
W Niemczech symulatory maszyn i zawodów wszelakich mają swoje własne reklamy telewizyjne, oddzielne półki w sklepach z grami, billboardy i jeszcze inne fajne bajery – słowem, mają taką oprawę marketingową, jakiej nie powstydziłoby się 95% gier wydawanych w Polsce. Ja tego fenomenu osobiście nie ogarniam, nie mi jednak oceniać, czemu ktoś lubi kopać ziemniaki, wypasać bydło i jeździć wózkiem widłowym w wirtualnej rzeczywistości. U nas ta moda dopiero się rozkręca, ale już widać pierwsze symptomy wskazujące na to, że swojskie klimaty również i u nas znajdą rzesze oddanych zwolenników – wystarczy spojrzeć na sukces Symulatora Farmy. Zaglądając w plany wydawnicze polskich dystrybutorów coraz bardziej widać, że „oni to jednak tak na poważnie”: mamy dźwigi koparki, buldożery, piły spalinowe, słowem: wszystko, czego potrzeba prawdziwemu mężczyźnie. Do czego jeszcze zdolni są twórcy takich niszowych programików? Efekt moich rozmyślań możecie znaleźć poniżej – oto pięć bardzo wizjonerskich pomysłów na nowe odsłony tej serii!