Tradycyjne CCG znane mi są wyłącznie z incydentalnych styczności, za to od pewnego czasu odczuwam nieodpartą pokusę wypróbowywania kolejnych komputerowych pozycji z tego gatunku, i muszę przyznać, że jak do tej pory nie był to czas stracony. Dziwna sprawa, ze Scrolls bawiłem się okazjonalnie od momentu pojawienia się płatnej wersji beta, wrażenia zarówno przed jak i po premierze mam w gruncie rzeczy pozytywne, jednak powoli dochodzę do wniosku, że jeden osobliwy mankament nie pozwala mi dłużej cieszyć się niewątpliwym bogactwem oferowanej rozgrywki.
Muszę tylko zaznaczyć, że w żadnym wypadku nie czuję się na tyle kompetentny, by wypowiadać się o aspektach szeroko pojętej metagry. Najwyższa wiedza tajemna Scrolls, a więc obecny stan karcianego (zwojowego?) balansu, jest niestety poza moim horyzontem poznawczym. Wobec tego powstrzymuję się od wydawania ostatecznych werdyktów, co do jakości zaprojektowanego systemu i wolałbym by tekst służył raczej każdemu, kto, podobnie jak ja, w komputerowych CCG widzi interesujące, ale niezobowiązujące urozmaicenie gamingowych nawyków, nie czując przy tym potrzeby angażowania się na poziomie wymagającym pilnego studiowania aktualnie najsilniejszych synergii i najmodniejszych zagrywek.
Zaskoczenie Roku to cykl, w którym omawiane będą słabo zapowiadające, ale miło zaskakujące produkcje. A jak dobrze wiemy, zazwyczaj bywa zupełnie na odwrót. W końcu jakby nie patrzeć reklama jest dźwignią handlu, przez co niepozorne, dobre pozycje pozostają mimo wszystko w cieniu. Dlatego też, dzięki tej serii wpisów zamierzam wyłonić kilka godnych zagrania, a niedocenionych perełek.
Rok 2010 zaoferował graczom kilka miłych zaskoczeń oraz niemiłych rozczarowań. Zazwyczaj do pierwszej grupy należały nowe marki, z kolei do drugiej stare i niegdyś wybitne. Darksiders jak nietrudno się po wstępie domyślić, został pozytywnie przyjęty przez recenzentów, jak i przez samych graczy. Za wzór tej marki pełniły takie serie jak The Legend of Zelda czy Legacy of Kain. I co ważniejsze, przygody Wojny nie są mierną kopią powyższych dzieł, lecz solidną pozycją w świecie elektronicznej rozrywki.
Ultima to coś więcej, niż seria gier. To legenda i prekursor w gatunku RPG, która swój początek miała w latach 80-tych ubiegłego wieku. Każda kolejna odsłona wprowadzała elementy, bez których nie moglibyśmy sobie wyobrazić dzisiaj gry fabularnej. Otwarte światy, swoboda i wolność wyboru, przemyślane i rozbudowane uniwersum, dylematy moralne, zapadające w pamięć postacie oraz dojrzała i angażująca historia. To wszystko, w połączeniu z amibcją twórców i ryzykownymi, ale udanymi decyzjami, dało nam jedną z najważniejszych serii gier, jakie powstały w XX wieku. Każdy gracz powinien zagrać w chociaż jedną z wielu części Ultimy, jednak czy jest to nadal wykonalne dla współczesnego gracza? Jak te gry przetrwały próbę czasu? To dzisiaj sprawdzimy, na przykładzie Ultimy IV, przez wielu uważanej za najlepszą odsłonę cyklu.
Wymaganie od filmu zgodności z pierwotnym scenariuszem książkowym jest nie na miejscu podobnie jak krytyka tego pierwszego medium ze względu na gorsze zaangażowanie emocjonalne. Poprzednie części filmowych Igrzysk Śmierci przedstawiły jednak obraz zupełnie przeciwny, bowiem emocjonalnie i względem treści wszystko było spójne, i wyjątkowo dobrze zrealizowane. Jak jest tym razem?
Nowe dzieło Christophera Nolana intryguje mimo irytujących elementów i niedociągnięć. Zgodnie z tą tezą Interstellar powinien wpłynąć na casualowego widza jeszcze bardziej, niż obeznanego kinomaniaka. Dlaczego tak nie jest i dlaczego po wyjściu z kina zachwyt miesza się z niesmakiem? Postaram się tę kwestię rozjaśnić
Podczas tegorocznego Halloweenu nie spotkał nas psikus, ale całkiem słodki cukierek. Jest nim Evolve i mimo że minął już czwarty dzień od skosztowania, wciąż smakuje wyśmienicie. Oddana do przetestowania graczom wersja Alpha produkcji studia Turtle Rock jest zaledwie pierwiastkiem tego, co zapowiadają twórcy w pełnej wersji, acz i tak stan gry i oferowana przez nią rozgrywka dostarcza niesamowitych wrażeń i zdecydowanie napawa optymizmem.
Chociaż premiera nowej gry CI Games odbędzie się w przyszłym tygodniu, mój egzemplarz recenzencki dotarł jeszcze przed weekendem. Mam już więc za sobą pierwszą noc, zarwaną przy polskiej produkcji i śmiało mogę stwierdzić, że Tomasz Gop z ekipą wywiązali się ze swojego zadania bardzo dobrze. Lords of The Fallen w świetny sposób łączy elementy znane z Dark Souls i Diablo, mieszając je w nowymi pomysłami. Jest to także pierwszy polski tytuł na miarę platform nowej generacji.
Zaskoczenie Roku to cykl, w którym omawiane będą słabo zapowiadające, ale miło zaskakujące produkcje. A jak dobrze wiemy, zazwyczaj bywa zupełnie na odwrót. W końcu jakby nie patrzeć reklama jest dźwignią handlu, przez co niepozorne, dobre pozycje pozostają mimo wszystko w cieniu. Dlatego też, dzięki tej serii wpisów zamierzam wyłonić kilka godnych zagrania, a niedocenionych perełek.
Rok 2012 okazał się bardzo nierówny i dość zbliżony do 2011, o którym mowa była w poprzednim odcinku niniejszego cyklu z Driver: San Francisco na czele. Pojawiło się kilka nowych marek, parę powrotów dawnych serii. Corocznych sequeli/prequeli/restartów i tym podobnych. Jedne z nich wypadły na plus, drugie na minus. Z kolei trzecie do dziś mają swoich zagorzałych zwolenników jak i przeciwników. Na szczęście co do Sleeping Dogs nikt wątpliwości nie ma. Jest to po prostu bardzo dobra produkcja, zapewniająca sporą liczbę godzin nietuzinkowej i szalenie wciągającej zabawy.
Tolkienowskie uniwersum żyje i ma się dobrze. Dowodzi tego nowa produkcja studia Monolith, która w ocenach wielu graczy jest najlepszym, co mogło spotkać growy świat Śródziemia. Oceny i wrażenia zaskoczyły mnie do takiego stopnia, że zmuszony byłem sprawdzić Middle-Earth: Shadow of Mordor na własnej myszce i klawiaturze. Patrząc na tę produkcję z zewnątrz, ma się wrażenie, że można ją brać z zamkniętymi oczami, ale jednak złe podejście i inne oczekiwania względem charakteru produkcji, mogą słono rozczarować.
Lords of the Fallen śmiało można nazywać polską, łagodniejszą odpowiedzią na Dark Souls. Produkcja polskiego Ci Games zapowiada się obiecująco, a jej premiera już za pasem. Tytuł ten, jak i poprzednia popularna marka tego producenta, ma bardzo dużą szansę dobrze wgryźć się na rynek, ale czy będzie to równie nieadekwatny sukces, co w przypadku Snipera? Być może i nie, bo wszelkie materiały wskazują na dzieło wysokiej jakości. Ja jednak dopatrzyłem się w świeżo-opublikowanym gameplay’u fragmentów, które nie pozwalają mi stawiać LotF w pozytywnym świetle.