Nowe dzieło Christophera Nolana intryguje mimo irytujących elementów i niedociągnięć. Zgodnie z tą tezą Interstellar powinien wpłynąć na casualowego widza jeszcze bardziej, niż obeznanego kinomaniaka. Dlaczego tak nie jest i dlaczego po wyjściu z kina zachwyt miesza się z niesmakiem? Postaram się tę kwestię rozjaśnić
W tekscie można dopatrzyć się spojlerów, choć starałem się ich nie używać.
Nie będę poświęcał tekstu streszczaniu podstaw filmu ani przedstawianiu swojego stanowiska względem każdego jego fragmentu czy segmentu, gdyż zrobiono to tu, tu i tu. Skupie się natomiast na przedstawieniu elementów filmu, które skutecznie psuły oglądanie tego mimo wszystko ciekawego i dobrego widowiska. Elementów, które rzucają się w oczy niewymagającemu, niedzielnemu wręcz widzowi.
Największe kontrowersje wywiera sama konstrukcja i rozplanowanie zdarzeń w filmie. Idąc do kina na sens trwający prawie 3 godziny oczekujemy świetnie opowiedzianej historii, bogactwa treści tudzież zagęszczenia fenomenalnych akcji. Nie przychodzi nam wtedy do głowy, że znaczącą część tego czasu będzie pełniła melancholijna wymiana zdań i szereg początkowych scen nie spełniających swojej funkcji. To właśnie największa bolączka pierwszego kontaktu z Interstellar. Każda scena z początku filmu – na farmie – sprawia wrażenie umyślnie wydłużonej. Kolejne rozmowy nie kończą się wtedy, gdy wszelkie emocje i kwintesencja treści zostały przekazane. Ich zakończenie poprzedza znużenie z naszej strony, bo wtedy, gdy oczekujemy stopniowego wkraczania w faktyczną akcje, ciągle trwa paplanina. Nie wiem czemu miała służyć akcja ze śledzeniem i przejmowaniem kontroli nad dronem, ani też dlaczego największa na świecie agencja bezpieczeństwa ma tu swoją siedzibę gdzieś na końcu polnej drogi, ale wolę dłużej nad tym nie myśleć.
Nolan postanowił że czas spędzony na farmie będzie dobrą, emocjonalną podstawą – dla której nie warto szczędzić czasu. Zrezygnował tym samym z wszelkimi przygotowaniami do priorytetowej misji. Cooper pojawia się w budynku NASA i już gotowy jest lecieć w konsekwentną podróż życia. Kilka minut dzieli tą akcję od ostatecznego startu statku i te właśnie minuty również spędza z najbliższymi wśród kukurydzy. Nagle rusza i leci – pominięto jakiekolwiek przygotowywania do misji, wszelką organizację, cokolwiek co utwierdziłoby w naturalnym przekonaniu o skali tego wydarzenia. Niestety wszystko to pozbawione jest jakiejkolwiek logiki. Czołówka najwybitniejszych astronomów okazuje się później niewiele wiedzieć o samej misji, nie mają oni też konkretnych, szczegółowych celów i najwyraźniej nie wiedzą czym są procedury. Przedstawiana jest nam z założenia kolosalna akcja, ale faktycznie nic nie pozwala nam odnosić takiego wrażenia.
Drugą sprawą jest nieustannie towarzyszące nam niezrozumienie. Fabuła skłania do przemyśleń i rozmyślania jeszcze na długo po wyjściu z kina i zdecydowanie jest warta doświadczenia, niemniej porcjowanie treści jest strasznie dziwne. Do 30minut przed końcem mimo czasami przedstawianiu pewnych kwestii w jaśniejszym świetle, nie wiemy konkretnie nic. Ilość sprzecznych informacji, niewyjaśnionych spraw i absurdów się nasila, żeby potem w jednym momencie wszystko eksplodowało i zmiotło nasze zaangażowanie. Ilość informacji jakimi zostaliśmy dosłownie zbombardowani w kilku finalnych scenach jest nieproporcjonalna i ich nagromadzenie kolejny raz sprawia trudności w zrozumieniu.
W przeciwieństwie do Qualltina jestem osobą, która bardzo angażuje się w każdą nowopoznaną opowieść filmową. Wszelkie filmy łatwo docierają do mojej emocjonalności i często potrafią naprawdę ruszyć, co potęguje wszelkie wrażenia. Tym razem jednak jest przeciwnie. Zawsze, gdy oglądam film, jestem w specyficznym stanie konsternacji, gdzie nic innego się nie liczy – ale tutaj wręcz kilkanaście razy przewracałem oczami ze względu na niespójność treści czy wspomniane wydłużone sceny. Fakt – sceny pokroju podróży przez tunel aerodynamiczny czy nieudanej próby podczepiania się pod stację – wstrzymywały powietrze w płucach i jest to zdecydowanie kwintesencja kina. Są to jednak przebłyski w stosunku do reszty niespójności. W ogóle odczuwam tutaj pewien brak sprecyzowania ze strony reżysera, bo film stara się przedstawić wydarzenia w sposób bardzo poważny, realny, a mnóstwo tu niezgodności i absurdów które kompletnie odciągają nas od takiego wrażenia(i nie chodzi tu nawet o czarną dziurę), stąd tkwimy w próżni nijakiej.
Nieustannie mam wrażenie, że potencjał tego filmu został zmarnowany. Żeby było jasne – to naprawdę dobra produkcja. Cieszy oczy i skłania do refleksji. Przepełniona jest jednak absurdami, których obecność jest niezrozumiała. Poza Cooperem, inne postacie występujące w filmie są nam absolutnie obce, a mimo to czynnie biorą udział w głównym wątku. Za dużo czasu zostało zmarnowane na zbędne dialogi i sceny z początku filmu, których obecność wcale nie stanowiły mocnego tła dla późniejszych wydarzeń. Cieszę się, że miałem okazję obejrzeć najnowsze dzieło Christophera Nolana i odgrywającego rolę Coopera – genialnego Matthewa McConaughey’a. Została tu przedstawiona ciekawa wizja zmącona jednak nieścisłościami i absurdami których zupełnie nie potrzebna obecność popsuła wiele emocji jakie miało się nadzieje wynieść z seansu.