Casuale, hardkorowcy – oto jak przywykliśmy dzielić graczy. Ci pierwsi grają od święta dla zabicia czasu, drudzy natomiast robią to z pasją, wyciskając ostatnie soki z przechodzonych tytułów. Ten jakże prosty i jednocześnie sztywny podział bywa jednak lekceważony przez developerów, którzy stają w rozkroku pomiędzy przystępnością rozgrywki dla nowicjusza, a jej zaawansowaniem dla osób poszukujących wyzwań. Chętnie zatem sięgają po badania rynku i wyniki ankiet adresowanych do samych zainteresowanych, czyli graczy. Zajmująca się właśnie takim researchem firma Playnomics opublikowała wyniki sondaży przeprowadzonych za pomocą własnej platformy PlayRM. Wynika z nich, że ich zachowanie można scharakteryzować według nie 2, lecz… aż 8 kategorii!
Gracz - to brzmi dumnie? Niestety nie dla wszystkich i nie zawsze. Tylko zastanawiam się dlaczego? Bo czy gry wideo, to nie hobby jak każde inne? Czy naprawdę należy w pewnym momencie odwiesić mysz/pada na kołku i zająć się czymś, co wydaje się bardziej dorosłe, poważne i odpowiednie do obecnego wieku?
Zestawienie słów „gra” i „film” w jednym zdaniu większości z nas kojarzy się jednoznacznie –oczami wyobraźni widzimy kilka przyzwoitych i mnóstwo kiepskich prób przeniesienia naszej ulubionej rozrywki na celuloid. Rzadziej przypominamy sobie, że niektórzy twórcy filmowi, zamiast korzystać z gotowej fabuły gry, wolą o wiele ciekawsze scenariusze - o samych graczach i o kulturowej otoczce związanej z elektronicznymi uciechami.
Niestety, filmów dotyczących naszego środowiska i zjawisk z nim związanych wciąż jest jak na lekarstwo, zaś część w Polsce nie pojawiła się w oficjalnej dystrybucji, lub zdobyć je niezwykle trudno. Mimo to, poniżej postaram się przedstawić jak najpełniejszą kompilację celuloidowych produkcji o nas samych – graczach. Uprzedzam, w większości przypadków są to produkcje równie udane, co adaptacje filmowe gier, jednak pośród masy badziewia da się czasem odnaleźć perełki.
Zboczenia, przyzwyczajenia, nawyki, tiki nerwowe – zwał, jak zwał, mamy je wszyscy. Także jeśli chodzi o gry.
Jako Polak z krwi i kości mógłbym narzekać, marudzić i zanudzać o tym, jakie to mamy niskie zarobki, jakie to nowe pecety, konsole i gry są drogie, jakie te gry powtarzalne – zmianie ulega tylko oprawa graficzna i numerek w nazwie. Być może byłoby w tym sporo prawdy, jednakże dziś postanowiłem popatrzeć na siebie jako Gracza Anno Domini 2012, który – jak się okazało – ma mnóstwo powodów do radości! Po krótkim namyśle przejrzałem kilka serwisów growych, zaplecze e-sklepów z grami, stos aukcji internetowych, zakreśliłem sobie najważniejsze dla graczy aspekty (e-)egzystencji i doszedłem do wniosku, że każdy z nas może być szczęśliwy! Poniżej wypunktowałem tylko kilka z nich – nie krępujcie się i dopiszcie własne!
Jest masa gier, w któych chodzi wyłącznie o zabijanie i o tym nie muszę nikogo uświadamiać, zwłaszcza na portalu poświęconym elektronicznej rozrywce. W dodatku są gry w których zabijamy na ilość i są nawet gry, w których chodzi o „jakość” – dla każdego coś się znajdzie. Są nawet gry, w których sami możemy sobie wybrać czy jesteśmy rycerzem w lśniącej zbroi czy raczej złym i potężnym tyranem, żerującym na maluczkich (np. Fable), albo czy jesteśmy bardziej bóstwem miłosiernym, czy sadystycznym (Black & White).
Jednak jest masa gier, w których zabijanie nie jest nawet celem pobocznym a szkodzi nam, bo oddala nas od naszego głównego celu, kosztuje nas pieniądze i dobre notowania a nawet – kończy rozgrywkę. Ale mimo to często to robimy z uśmiechem na ustach. Dlaczego więc doszukujemy się w niegroźnych produkcjach narzędzi zagłady?
Gry wideo, mimo, że są najmłodszym dzieckiem w rodzinie kultury, zdążyły już pokazać swój potencjał na zostanie również tym najzdolniejszym. Z biegiem czasu coraz bardziej uwydatniły cechę, której pozazdrościć im mogą nawet angażujące wyobraźnię książki – odbiór gry w dużej mierze zależeć może od samego gracza. W tytułach takich jak Bioshock nasza wiedza o świecie przedstawionym różni się, zależnie od gorliwości w zwiedzaniu poszczególnych pomieszczeń. Po całej trylogii Mass Effect szukanie dwóch jednakowych Shepardów jest jak szukanie igły w stogu siana &‐ każdy pojedynczy wybór definiuje naszą grę i naszą postać. W serii Civilization dostajemy do dyspozycji zestaw mechanik i efektów wizualnych, a tysiące osób wyłuskuje z nich swoją własną, niepowtarzalną fabułę. Przykłady można mnożyć, ale czas, abym w końcu przeszedł do meritum.
Przeglądając współczesny internet można natrafić na setki postów na temat kobiet, które grają w gry, albo o tym, jak wspaniale byłoby być z dziewczyną, która nie dość, że nie ma nic przeciwko naszemu hobby to jeszcze dzieli pasję do gier z nami. Ja wielokrotnie słyszałem jak moi znajomi wspominali o tym, że chcieliby tak jak ja grać z własną dziewczyną w gry.
Więc teraz pytanie: Czy związek kobietą-graczem to na pewno dobry pomysł?
W przeciwieństwie do sporej części graczy – cieszą mnie coraz lepsze wyniki sprzedaży gier, nawet tych „beznadziejnych” (czyli z oceną 8/10 i wyższą) hitów, które z roku na roku pobijają swoje własne rekordy dystrybucji. Nie martwi mnie wizja zalania CoDami wszystkich platform i braku jakiejkolwiek alternatywy na rynku. Kiedyś królowały RPGi, gdzie więcej było czytania niż grania. Dziś krótkie, ale diabelnie szybkie gry akcji, czy FPSy. I choć może rzeczywiście oryginalnych tytułów jest jak na lekarstwo, to może po prostu nie ma takiego zapotrzebowania, albo nam nie chce się wyszukiwać diamentów, także w katalogu „Indie”. Ale najbardziej cieszy mnie fakt, że gry wyszły z podziemia, że gra dziś niemal każdy, że mamy o czym pisać, dyskutować, rozmawiać, że mamy z kim grać!
Włączam na oślep TV tuż po powrocie z pracy i co? „Rozmowy w toku”. A w nich kto? „Gracz”, który poza rozwijaniem swojej postaci w MMORPGu świata nie widzi. Narzeczonej również, dlatego ta, „spontanicznie” (wszystko w telewizji jest tak „spontaniczne” jak śmiech z sitcomowej puszki) zagroziła mu separacją (do tej pory myślałem, że to określenie tyczy się małżeństw). Szanowna pani Drzyzga oczywiście wyskoczyła na chłopaka z gębą, że ten zaniedbuje swoją lubą. A przy okazji dostało się grom, że to marnotrawstwo czasu, wysiłku, zachodu. Jasne...