Sleeping Dogs: sandbox niemal idealny w oczekiwaniu na GTA V
Wspomnienia to nie wszystko: Remember Me
Najważniejsze gry obecnej generacji cz. 3 - Wasze propozycje
Najważniejsze gry obecnej generacji cz. 2
Zagrałbym w... Malowanego Człowieka - cykl demoniczny
Najważniejsze gry obecnej generacji cz. 1
Smartfonowy i tabletowy rynek zdaje się rozwijać w zatrważającym tempie. Tak szybkim, że specyfikacja techniczna kolejnych urządzeń przestała nas już nawet szokować. Rozdzielczość Full HD znana z 50-calowych plazm czy naszych monitorów została upchnięta na 5-calowych ekranikach. Flagowy (i jeden z najpopularniejszych) model Samsunga, Galaxy S IV właśnie stał się faktem, jednak jak mocny by on nie był, niedawne przecieki o konkurencie Nexusie 5, powstającym nakładem pracy Google i LG biją na głowę jego specyfikację techniczną (przecieki zakładają m.in. ekran Full HD 5,2 cala, czterordzeniowy procesor QS800 o taktowaniu 2,3 GHz oraz 3GB pamięci RAM). I chociaż smartfony wciąż są daleko w tyle za pełnoprawnymi pecetami pod względem mocy obliczeniowej czy elastyczności, to nawet, jeśli kiedyś je dogonią, mobilne granie nigdy nie da wrażeń znanych ze stacjonarnego grania na dużym ekranie, z porządnym nagłośnieniem i odpowiednią „wczuwką” możliwą tylko siedząc na kanapie czy fotelu. Chyba, że człowiek znów postanowi stworzyć jakąś rewolucję.
Jedną z najbardziej pożądanych w grach rzeczy jest swoboda. Tej najwięcej jest w sandboxach, które oferują otwarty świat, wolność wyboru i wachlarz atrakcji poza wątkiem głównym. Jak wypadł na tym polu Sleeping Dogs? Powiem krótko: nie doceniłem tej gry. Zaryzykuję nawet stwierdzenie, że w wielu aspektach przebija ona tytuł uważany za wzór gatunku: GTA IV. I z pewnością nie będę potrafił się obejść bez porównań do niego.
Dopóki PC jako platforma gamingowa żyje i ma się dobrze, dopóty możemy cieszyć się wieloma atrakcjami. I chociaż coraz częściej społeczność graczy-modderów ma pod górkę (blokada zmiany wyglądu oświetlenia w BF3, trudności z modowaniem niektórych gier, blokada autorskich polonizacji przez wydawców), wciąż udowadniają jak wielkie możliwości może mieć grupa pasjonatów. Czasem o wiele większe od wysoko opłacanych developerów. Dlaczego? Ponieważ przyświeca im podstawowy cel: chęć zrobienia czegoś fajnego i pożytecznego bez korzyści materialnych. Czasem dla wyróżnienia się w growym światku (a duże talenty podłapują z kolei wydawcy), innym razem dla włożenia ogromu pasji i pracy w ulubiony tytuł. Stety czy nie, również coraz częściej fani pokazują, że swoją robotę wykonują lepiej od weteranów branży.
Fajnie jest czasem poczuć w grze prawdziwą moc destrukcji. Nie wiem jak Was, ale mnie nudzi po jakimś czasie bycie niezwyciężonym półbogiem, dlatego jeśli już mam wcielać się w kogoś / coś naprawdę mocnego, niech to będzie jatka krótka, intensywna i pełna napięcia, a jednocześnie dająca niesamowitą satysfakcję. Takie są właśnie fragmenty gier z... mechami w roli głównej. Nie zawsze udane, ale często pozwalające siać zniszczenie totalne. Choćby przez parę minut!
Jakże miło jest wrócić do tytułu sprzed lat, często jednak te powroty kończą się boleśnie. Raz, że grafika już nie tak piękna i piksele w oczy rażą, dwa, że mechanizmy rozgrywki zdają się być jakieś takie archaiczne, sztywne, ociężałe. Czasami twórcom albo fanom udaje się odmłodzić grę różnymi metodami (remaki, tekstury HD, mody np. Black Mesa Source), innym razem stosując nietypowe sztuczki (jak chociażby cellshading) przedłużają życie gry o ładnych parę lat. To wszystko jednak nic przy Half-Life 2: dzięki zastojowi w branży gra wciąż wygląda nieźle i bynajmniej nie odstrasza. Mimo tego, że już za rok obchodzić będzie swoje dziesiąte urodziny, mało która gra mogłaby się pochwalić tak długim żywotem w dobrej formie. Zapraszam po sentymentalną podróż w świat Gordona Freemana, a dla tych, którzy mimo wszystko woleliby coś bardzo świeżego i bogatego w szczegóły – CinematicMod w wersji 12, który choć odmienia grę nie do poznania, może się podobać.
Skuszony ostatnio świetną promocją na pudełkową Penumbrę nie mogłem sobie odmówić pięknego wydania w „platynie” i kilkunastogodzinnego, niesamowicie ciekawego gameplayu okraszonego klimatem horroru przez duże „H”. To nie F.E.A.R., gdzie siekamy i smażymy, strzelamy i skaczemy – tu przede wszystkim będziemy zła unikać za wszelką cenę, a naszą jedyną bronią będą szare komórki i dużo sił w nogach. Gotowi na krótką i intensywną przechadzkę po opuszczonych kompleksach Antarktydy?
Z początku miała to być zwyczajna recenzja, ale po chwili zdałem sobie sprawę, że dziś pisząc recenzje trzeba liczyć się z paroma wymogami rynku: musisz być szybki, skuteczny i wyjątkowy. Recenzje gier sprzed lat – o ile gry te nie są naprawdę wielkie – mało kogo interesują. Postawiłem więc poruszyć problem spotykający nie tylko gry ale i branżę filmową. Dlaczego wojenny shooter z fenomenalną fabułą sprzedał się tak słabo?
Ostatnio zdałem sobie sprawę, że czytam o wiele za mało książek, chociaż biorąc pod uwagę średnią krajową i tak nie jest źle. Przy tej okazji wpadł mi do głowy temat książek na podstawie gier. W końcu nie od dziś wiadomo, że wszystkie te gadżety, komiksy i tony dodatków powstały w pierwszej kolejności z myślą o zarobku. Czy w ogóle warto zawracać sobie tym głowę? Niestety, w zalewie przeciętnej jakości towaru ciężko znaleźć coś naprawdę dobrego, a na ogół i tak to lektura przeznaczona tylko dla fanów.
Crysis to jedna z tych serii, których nie doceniłem i z perspektywy czasu tego żałuję. Oczywiście w pewnych kwestiach nadal podtrzymuję swoje zdanie: seria miała swoje wzloty i upadki, wciąż, czy tego chcemy czy nie, jej najmocniejszą stroną jest oprawa wizualna i niestety dopiero „trójka” zgrabnie łączy zalety sandboxowej „jedynki” z tunelową „dwójką”. Postanowiłem zmierzyć się z legendą nanokombinezonu i onieśmielony zwracam Crytekowi honor: po raz pierwszy wykonaliście kawał solidnej roboty! Wersja recenzowana (i najbardziej dopieszczona): PC.
Mówiąc szczerze, po zapowiedzi PS4 odczułem ulgę. Ta generacja trwa(ła) naprawdę długo – niektórzy twierdzą nawet, że za długo. Nie wiem ile ma to złych i dobrych stron, ale jedno jest pewne: wreszcie można zacząć realnie marzyć o starych-nowych tytułach w nowej jakości. Takich, które nie będą ograniczać przestarzała technologia i do granic możliwości wyeksploatowane rozwiązania. Tym samym przedstawiam Wam listę kilku tytułów, które z dużą dozą prawdopodobieństwa na nextgenach się pojawią, a których doczekać nie mogę się już teraz. Oprócz tego nie mogło zabraknąć oczekiwań względem oprawy, autorskich rozwiązań i czegoś, co odróżni je od swoich poprzedników.