Proces tworzenia gry jest skomplikowany, w to nie wątpię. Ale porównywanie go do działań NASA przy którymkolwiek projekcie kosmicznym jest już tzw. przegięciem pałki.
Zaczyna się. Kolejny popularny trend otrzymuje mocny cios ze strony konsumentów. Tak jak filmy w 3D przestają zachwycać tylko dlatego, że są po prostu w 3D, tak i ułatwianie kolejnych gier i uderzanie w stronę casuali przestaje być gwarantem komercyjnego sukcesu.
Gracze to takie same bestie jak każde inne grupy ludzi. Mają swoje koniki, ulubione zabawki i faworyzowane style, które ich pasjonują. W zależności od upodobań, trafiają do nich kawałki subtelniejsze lub mocniejsze. Ostatnio znowu przychodzi mi jednak zauważyć, że niektórzy generalizują nas, jako tych lubiących tylko mocno, ostro i brutalnie.
A czy jest tak naprawdę?
Ilu z Was pamięta dawną holenderską armadę z drugiej połówki lat 90., równie wspaniałą, co pozbawioną sukcesów na arenie międzynarodowej? Wspominając dzisiaj nazwiska wybranych obrońców, pomocników czy napastników i porównując je z obecną kadrą „Oranje” można tylko smutnawo się uśmiechnąć. Dzisiaj niestety Holandia nie jest już tak charakterystyczna, a przez to atrakcyjna, jak kiedyś.
Dzisiaj w środku pola, tak prawdę a Bogiem, mamy tylko Wesleya Sneijera i Arjena Robbena. Utalentowany pomocnik Interu Mediolan od nastoletnich lat wzbudzał zainteresowanie obserwatorów. Dzisiaj wiadomo dlaczego, bo to on poprowadził w ostatnich miesiącach kadrę i klub do bardzo dobrych wyników. Z kolei skrzydłowy Bayernu chyba już do końca kariery będzie europejskim nieoszlifowanym diamentem, który z powodzeniem powinien zajmować miejsca obok Lionela Messiego. Za dużo jednak klubów zwiedził i kontuzji po drodze złapał. Obok nich mamy zdecydowanie mniej utalentowanych De Jonga, van Bommela czy Affelaya. Pewnie teraz część z Was pomyśli, że to głupie gadanie, bo wszyscy wyżej wymienieni grają w znanych klubach i są wicemistrzami świata. To prawda, ale jak dla mnie nie umywają się do dawnych Holendrów pokroju Davidsa, Seedorfa czy Cocu. Nie wiem czemu, ale dla mnie Holandia kiedyś grała i wyglądała po prostu „ładniej”.
Liczba tytułów artystycznych pojawiających się na sklepowych półkach i stopień zaangażowania w promocję takich gier większych wydawców wzbudzają u mnie optymizm. Oczywiście, wciąż daleka droga jest do klasyfikowania takich produkcji na miejscach równych marketingowym i bardzo grywalnym hitom pokroju God of War 3.
Na szczęście jednak twórcy coraz częściej decydują się kreatywnie rozwijać, a i próbują motywować do tego użytkowników konsol. Dzięki temu wszyscy mamy większy wybór, a nasze hobby zyskuje kolejnego asa w rękawie wobec krytyków próbujących za wszelką cenę nazywać gry tanią rozrywką dla mas i zboczków.
W ramach cyklu „W słupek: Chatearoux” będziecie mogli poczytać historię polskiego managera, który podejmuje się wyzwania doprowadzenia na szczyt drugoligowej drużyny Berrichonne Chatearoux, która obecnie walczy o przetrwanie we francuskiej Ligue 2. Jeśli znacie takie fikcyjne scenariusze z grup dyskusyjnych poświęconych Football Managerowi to wiecie czego się spodziewać.
Pierwszy odcinek cyklu poświęcę na krótkie wprowadzenie w realia klubu, z którym sam musiałem się zapoznać przejmując stery.
Znacie historię Manchesteru City? Klubu, w którym od czasu przejęcia przez arabskich inwestorów zaroiło się od gwiazd światowej piłki i który marzy o międzynarodowych sukcesach? Wspomniana drużyna na razie, mimo kolejnych milionów przeznaczonych na transfery, nie zachwyca i notuje dobre, choć nie najlepsze wyniki.
Atmosfera w prowadzonej przez włoskiego szkoleniowca Roberto Manciniego ekipie nie jest najlepsza. Zgodnie z oczekiwaniami ekspertów, za duże stężenie wielkich osobowości i znanych nazwisk zaczyna wychodzić właścicielom, kibicom i przede wszystkim trenerowi bokiem. Najlepszy tego przykład? Ostatnia ostra kłótnia szkoleniowca z napastnikiem reprezentacji Argentyny Carlosem Tevezem, który usłyszał w wyniku „spięcia w szatni” kilka ciepłych słów o własnej matce.
W premierowym odcinku cyklu Sidearm, który poświęcony będzie grom małym, krótkim, tanim i dostępnym na duże lub przenośne konsole, zajmiemy się Nintendo DS i PSP. Poruszymy temat niewykorzystanego potencjału, fenomenu farm, oryginalnych tytułów i bolesnych przeżyć posiadaczy konsoli Sony.
Na początku kilka słów o cyklu. Sidearm będzie subiektywnym przeglądem, moim komentarzem na temat gier małych, tanich i krótkich, które trafiają głównie do dystrybucji sieciowej. Będę tutaj opisywał swoje przemyślenia o wydanych niedawno lub trochę czasu temu tytułach, polecał je i zniechęcał do nich na podstawie własnych obserwacji lub też wniosków innych. Jeśli znajdę jakieś ciekawe, zabawne lub intrygujące rzeczy dotyczące tej gałęzi rynku to także będę chciał się nimi podzielić. Mam nadzieję, że zbyt nudno i monotonnie tutaj nie będzie. Zapraszam do lektury i proszę o komentarze, jeśli coś się bardzo spodoba lub też nie.
Heavy Rain. Głośny hit sprzed kilkunastu miesięcy, który narobił dużo szumu, zebrał wysokie noty, wywołał wiele dyskusji i stał się głównym źródłem najbardziej bezczelnych spojlerów na forach internetowych w historii gier. Mnie z kolei zabawa z produkcją Davida Cage’a naprowadziła na inne tory.
Oglądając Heavy Rain i przechodząc dla zabawy i z ciekawości niektóre sceny po kilka razy zauważyłem, że tytuł ten promuje bycie singlem. Innymi słowy, w czasach, gdy biały człowiek według statystyk wymiera, gra na PlayStation 3 pochwala wszystkie panny i kawalerów. Jednocześnie, jak tylko może, zniechęca do wchodzenia w rolę męża, żony lub ojca, matki.
Dla gracza, który pasjonuje się mitologią grecką, seria God of War musi być jedną z najlepszych rzeczy, jakie kiedykolwiek mogły spotkać rynek gier wideo. W końcu połączenie ulubionej tematyki z niespotykaną efektownością i porywającą grywalnością jest marzeniem chyba każdego użytkownika konsoli.