Assassin's Creed V: Ninja Decay, czyli asasyn moich marzeń
Dostosowywanie pory roku do realiów gry
Assassin’s Creed: Syndicate – ze skrajności w skrajność
Assassin's Creed: Spisek Maga
W co gracie w weekend? #371 - Assassin’s Creed: Revelations
W co gracie w weekend? #369: Assassin’s Creed IV i Star Ocean IV
Witajcie w sobotnie popołudnie. To Sobotnik, cykl poświęcony krótkiej analizie i komentarzowi wybranego newsa growego na przestrzeni ostatniego tygodnia. Dziś krótko i typowo blogowo. Poruszyły mnie bowiem słowa wiceprezesa Ubisoftu w sprawie przyszłości serii Assassin’s Creed.
Co roku, kiedy dochodzi do ceremonii wręczania Oskarów – internet eksploduje. Gdzie statuetka dla Leosia?! Czemu nikt nigdy nie zauważa jego wspaniałych ról?! Wielu zapomina jednak, że w kolejce po uznanie widzów, niekoniecznie samą figurkę, stoi wielu artystów znacznie bardziej zasługujących na atencję niż choćby wspomniany DiCaprio. Nie umniejszam jego zasług, ba – uważam, że jest fantastycznym aktorem. Zapoznajcie się jednak z tą listę i zastanówcie – czy nie warto również dostrzec innych?
W tym roku jakoś niespecjalnie miałem nastrój do robienia sobie żartów, więc tekst z okazji prima aprilis sobie odpuściłem. Śledziłem za to, co piszą koledzy. Przyznaję, że zaintrygował mnie wpis raziel88cka. Szczególnie dlatego, że był utrzymywany w jawnie przerysowanej, skrajnie nieporadnej formie, żeby podkreślić jego primaaprilisowy charakter… Tyle tylko że wypisane w nim rzeczy można potraktować całkiem serio i niezbyt rozumiem, co miało zostać wyśmiane. Stąd pomysł na niniejszy kontrwpis.
Ubisoft znany jest nie tylko ze wspaniałych gier, ale i także ze swojego ogromnego szacunku do graczy. Producent ten dba o swoje interesy jak najlepiej, dopieszczając wyprodukowane przez siebie produkty. Także jego wizerunek jest nienaganny. Nie wspominając już o pozytywnych relacjach z graczami całego świata, tudzież o sporej ilości wyśmienitych dodatków DLC. Dlatego też firma postanowiła między innymi ograniczyć graficzne wodotryski w przypadku Watch_Dogs. W końcu każdy z nas musi zostać zadowolony z płynności rozgrywki oraz skupić się na innych zaletach przyszłorocznego hitu. Chociażby na warstwie fabularnej. Inna sprawa dotyczy cieszącej się wysoką sprzedażą marki Assassin's Creed. I żeby sprostać naszym oczekiwaniom, zdecydowano wypuścić na ten rok 3 odsłony tej wspaniałej, zróżnicowanej i przełomowej serii. Jedna z nich wydana została jako konwersja z handhelda. Teraz z kolei pozostaje nam czekać na nie mniej interesujące i tworzone z wielką pasją części o wymyślnych, długich podtytułach: Unity oraz Comet.
Ostatnio zrobiło się głośno wokół długo oczekiwanej produkcji studia Ubisoft Montreal, która rozpaliła wyobraźnię graczy na E3 2012 za pomocą fenomenalnie prezentującego się zwiastuna, a teraz zdaje się wyglądać znacznie gorzej, niż wcześniej. W dyskusji na temat tego, jak pierwsze zapowiedzi gier mijają się nierzadko z prawdą, zapominamy jednak o tym, że Watch_Dogs nadal zapowiada się naprawdę interesująco. W końcu otrzymamy być może to, czego najbardziej w wysokobudżetowych produkcjach nam ostatnimi czasy brakuje – powiew świeżości.
Wielokrotnie, przy okazji moich wpisów o serii Assassin's Creed, podkreślałem, iż flagowa seria Ubisoftu ma w sobie taki potencjał, że w swojej historii zawrzeć może właściwie wszystko - od prehistorii, przez średniowiecze, po kosmitów. Rzecz jasna Ubi będzie męczyć serię tak długo, jak tylko się da. Przyjdzie jednak taki moment, kiedy graczom Assassin's Creed się znudzi. Co wtedy? Wówczas przyjdzie czas na ostatni bastion Ubisoftu - feudalną Japonię w nowej części z "ninja" w tytule.
Black Flag to prawdziwy majstersztyk, gra, która zasługuje na najwyższe noty, a nie zdobywa ich zazwyczaj dlatego, że jest czwartą częścią serii. Wbrew większości opinii, chciałbym jednak zwrócić uwagę na jeden drobny szczegół – Black Flag po prostu musiał być kolejną częścią AC. Już nieczęsto coś recenzuję na Gameplayu, ale jak widzę taką grę, nie mogę się powstrzymać.
Recenzja niekrótka, ale wolna od spoilerów.
Zapraszam na Znalezisko z sieci, czyli to wszystko, czego wypatrują w sieci wygłodniali konsumenci growej rozrywki - faile, bugi, wpadki, nooby, hardkorowi gracze i wiele, wiele innych, nie mniej ciekawych, zjawisk... Jeśli chcesz na chwilę oderwać się od marketingowo-biznesowego rynku gier wideo to Znalezisko z sieci jest właśnie dla Ciebie!
Assassin’s Creed to dla mnie seria wyjątkowo pechowa. Do zapowiedzi pierwszej części podchodziłem z wypiekami na twarzy, szybko ostudzonymi przez monotonny gameplay i nieskalane myślą spojrzenie Desmonda Milesa. Kolejne podejścia do serii kończyły się równie boleśnie – gra przypominała na każdym kroku, że jest produkcją jednej sztuczki i bieganie po dachach po to, by wysłuchiwać infantylnych dialogów zwiastujących kolejną z rzędu podobną do siebie misję było mocno odpychające. Do trójki podszedłem dopiero, gdy ta zjawiła się w usłudze PlayStation Plus, by po raz kolejny poczuć na własnej skórze, co to znaczy „czas stracony”. Targana problemami technicznymi i napędzania historią bodaj najbardziej bezpłciowego bohatera gier wideo ostatniej dekady odsłona zebrała – o ironio – wyjątkowo dobre oceny od branżowej prasy. W tej niemałej katastrofie jeden element udał się jednak po mistrzowsku – gdy tylko odblokowywały się kolejne misje morskie, wykonywałem je z miejsca. Zapowiedź kolejnej gry serii w klimatach pirackich wywołała mieszane uczucia. Mieliśmy szansę dostać rewelacyjną grę piracką, ale mój Boże – to wciąż byłby Assassin’s Creed. Cóż, w moim rankingu – najlepszy Assassin’s Creed w historii.
W obecnych czasach, gdy na marketing największych gier wydaje się więcej niż na samą ich produkcję zwiastuny często potrafią zwalić z nóg. O ile jednak większość stawia na jak najlepsze zaprezentowanie rozgrywki i oprawy graficznej, czasem pojawiają się prawdziwe perełki.