Witajcie. Po ukończeniu ACIV Black Flag nie wytrzymałem zbyt długo bez klimatów asasyńskich. W dzisiejszym wpisie zajmę się tytułem stanowiącym podsumowanie przygód Ezia w popularnej serii Ubisoftu.
Początek tej produkcji nie przypadł mi zbytnio do gustu. Uznałem wręcz, że Francuzi poszli na łatwiznę wysyłając asasyńskiego mentora w rejony, w których toczyła się pierwsza odsłona serii. Istniejące assety zawsze łatwiej wykorzystać, niż stwoirzyć coś od nowa. Odnotować jednak należy, że to właśnie w pierwszej siedzibie asasynów zaczyna się akcja gry, a zadaniem Ezia będzie zdobycie wyjątkowych kluczy, które pozwolą mu na poznanie tajemnic bractwa. Chrapkę na to samo maja templariusze, więc kolejne ich starcie jest nieuniknione. Na całe szczęście akcja tej francuskiej piaskownicy szybko przenosi się do Konstantynopola, który na początku siedemnastego wieku stanie się nie tylko jednym z najważniejszych centrów kulturowych, ale także jednym z najważniejszych miast na świecie za sprawą dynastii Osmanów.
Kolejna główna lokacja w tej serii to przeogromny tygiel kulturowy, w którym chrześcijaństwo przeplata się z architekturą muzułmańską. Jedne z najważniejszych budowli tamtego okresu to przecież nic innego jak świątynie, które wieki wcześniej były świątyniami wzniesionymi na cześć papieży, którym było nie po drodze z Rzymem. Zrobiły one także wrażenie na panujących później sułtanach. Nie niszczyli oni dorobku kulturowego przeszłości. Wręcz przeciwnie. Zlecali raczej przebudowę starych świątyń, które stawały się meczetami otoczonymi licznymi minaretami.
Mi to w smak, bo kwintesencją bycia asasynem nie jest przecież napadanie na morskie statki, a wdrapywanie się na takie cuda architektoniczne jak Hagia Sofia, rekrutowanie nowych członków bractwa i wysyłanie ich na coraz trudniejsze misje, w celu zdobycia przez nich niezwykle cennego doświadczenia.
Black Flag było bardzo dobrą grą morską, ale słabym asasynem, gdyż wszystkie budynki dostępne w przygodach Kenweya były po prostu zbyt niskie, żeby poczuć tą frajdę ze wspinaczek.
Gdybym ogrywał Revelations zaraz po Brotherhoodzie to pewnie psioczyłbym na ludzi z Ubisoftu, że po raz kolejny wciskają graczom to samo. Czuję jednak ogromną ulgę, że mam okazję jeszcze raz przypomnieć sobie za co polubiłem tą serię.
Wbiłem już wszystkie osiągnięcia sieciowe w opisywanym dzisiaj tytule. Dokupiłem też dodatek The Lost Archive na później. Co się zaś tyczy głównego scenariusza, to przez kilka ostatnich dni wykonałem całą masę aktywności pobocznych, więc niezwykle prawdopodobnym jest, że będzie to piąta gra z serii, z której wycisnę absolutnie wszystkie soki. Musiałem jedynie przesiąść się z XOne na X360, gdyż francuski tytuł nie działa idealnie we wstecznej kompatybilności i zdarzały mu się momenty, gdy tekstury podłoża lub budynków wcale się nie doczytywały, co w konsekwencji powodowało bugi uniemożliwiające dalszą zabawę.
W Revelations ogromny nacisk położono na zmyślny system produkcji bomb, i choć z początku nie byłem doń przekonany, to z biegiem czasu coraz bardziej go lubię. Wyposażenie ukrytego ostrza w dodatkowy chwytak pomagający we wspinaniu się oraz w walce też okazało się bardzo dobrym pomysłem.
Obecnie zajmuję się wyzwaniami w poszczególnych frakcjach, ale od czasu do czasu zbiorę też jakąś znajdźkę, bo zanim ukończą wątek główny chcę też poznać wszystkie wspomnienia Desmonda, którego umysł został tym razem uwięziony w Animusie.
Może nie uda mi się przejść Revelations w ten weekend. Dwa tygodnie powinny jednak spokojnie wystarczyć na zrobienie wszystkiego w tej grze. Później prawdopodobnie zrobię sobie dłuższą przerwę od asasyńskiego cyklu.
To tyle z mojej strony. Trzymajcie się ciepło i nie zapomnijcie odpalić od czasu do czasu jakiej waszej ulubionej gry.