Kiedy trylogia Mass Effect została definitywnie zamknięta dodatkiem Citadel do Mass Effect 3, pewien epizod mojego życia również dobiegł końca. Trudno było mi się pogodzić z myślą, że to już koniec i że już nigdy nie będzie mi dane ratować galaktyki ramię w ramię z załogą fregaty Normandia. Zapoznawanie się z innymi mediami spod znaku Mass Effect co prawda łagodziło nieco ból, aczkolwiek tęskniłem przede wszystkim za interaktywnością gry komputerowej. W końcu zabrałem się za odkrywanie wszelkich smaczków związanych z oryginalną trylogią, w tym wyciętej zawartości, zarzuconych pomysłów czy nawet co bardziej interesujących detali, niekiedy powstałych przez przypadek. Nie skłamię, że momentami byłem naprawdę zaskoczony. Aby umilić Wam i sobie oczekiwanie na Mass Effect: Andromeda, które zapowiedziano podczas tegorocznych targów E3, proponuję niewielką wycieczkę w nieco słabiej udokumentowaną przeszłość. Niniejszy tekst zbiera najciekawsze w mojej ocenie „sekrety” trylogii Mass Effect (i oczywiście jest jednym wielkim spoilerem).
„Dziś nie jestem już ten sam co ubiegłej jesieni i na wiosnę tego roku. Wtedy byłem człowiekiem bojaźliwym, niepewnym, miotanym wątpliwościami. Nie sypiałem, martwiąc się o zaszczepionych ludzi, a kiedy zasnąłem, dręczyły mnie sny o wściekliźnie. Dziś jednak jestem pewny”. Ludwik Pasteur
Zapamiętałem jedną rzecz z Dragon Age: Origins, bo to w końcu blog o grach. Krasnoludy nie wierzyły w antropologicznych bogów, ale czciły swoich przodków, którzy podnieśli standard ich życia albo odkryli nową gałąź technologii. Odkrywcy byli wnoszenie do panteonu „bóstw”, a ich dokonania były skrupulatnie zapisywane w archiwach. Szkoda, że ludzie na tej planecie nie wypracowali takiego przekonania przez wieki, bo było by ono o wiele zdrowsze niż to z czym mamy do czynienia dzisiaj tj. religią. Temat, który chcę poruszyć jest znany chyba wszystkim (przynajmniej mam taką nadzieję), więc nie wiem czy warto o nim pisać. Byłem trochę chory ostatnim czasem i można bezpiecznie orzec, że ból fizyczny jest doskonałym nauczycielem, więc warto o tym jednak napisać, choćby z szacunku albo wdzięczności dla tytanów nauki. Przeto pogromcy bakterii.
Speedrun jest specyficznym, jak najszybszym sposobem przejścia wybranej gry. Może dotyczyć jednego poziomu lub danego rozdziału, jest to jednak rzadki zabieg, bowiem najczęściej obejmuje całość tytułu. Zaczynając od wąskiej grupki zapaleńców, zakochanych w określonej grze po uszy, speedrunning wraz z powstaniem youtube’a i twitcha stał się fenomenem Internetu. Jest to zajęcie dla najbardziej zapartych i hardkorowych graczy, chociaż trzeba przyznać, że dziś, z możliwością zaczepienia się o kilka stron poświęconych głównie temu tematowi, zostać speedrunnerem jest dużo prościej niż niegdyś.
3 października 1993 roku, około 15:30 - piloci z formacji 160th Night Stalkers słyszą w słuchawkach hasło: „Irene”. Stu sześćdziesięciu żołnierzy, dwanaście śmigłowców i dziesiątki wozów wyruszają na łatwą, mającą trwać około 30 minut misję, która przerodziła się w najbardziej zaciekłą bitwę od czasów wojny w Wietnamie. Dzięki rewelacyjnemu filmowi Ridleya Scotta, wydarzenia z Somalii oraz hasło „Black Hawk Down” stały się powszechnie znane i zaistniały w popkulturze. Pojawiły gry komputerowe, hobbyści rekonstrukcji historycznej odtwarzają amerykańskie jednostki walczące podczas Operacji Gothic Serpent. Jak bardzo rzeczywistość tamtych chwil przeplata się z hollywoodzką ekranizacją?
Gra Doom zadebiutowała na rynku 10 grudnia 1993 roku po trwającym kilkanaście miesięcy okresie produkcji. Nie ma dziś żadnych wątpliwości, że strzelanina firmy id Software jest produktem kultowym - to właśnie jej zawdzięczamy modę na pierwszoosobowe shootery, która nieprzerwanie trwa do dziś. Droga do stworzenia dzieła wybitnego była jednak długa i ciężka. Amerykańscy deweloperzy testowali rozmaite rozwiązania, które ostatecznie do Dooma nie trafiły - rodowodu wielu z nich możemy doszukać się w poprzednim FPS-ie studia, grze Wolfenstein 3D. Niniejszy artykuł przybliża najciekawsze z tych pomysłów.
Czy kiedykolwiek zdarzało Wam się w pośpiechu kilkukrotnie próbować rozszyfrować irytującą łamigłówkę, dzielącą Was od zrobienia czegoś w sieci? Obrazki CAPTCHA są dziś codziennością internetu, który walczy z zalewającymi go botami. Nie wszyscy wiedzą jednak skąd się wzięły i dlaczego czasami rozwiązanie zawierające małe słodkie kotki, będące najbardziej przyjaznym dla człowieka, może być zarazem najskuteczniejszą obroną przed botem. Wszystko to, a nawet więcej, znajdziecie w poniższym wpisie.
W życiu każdego gracza przychodzi taki czas, kiedy granie nie jest już najważnieszym sposobem spędzania czasu, ponieważ możliwość zagrania w ulubione gry zastąpiona zostaje przez... konieczność dopełnienia pewnych obowiązków. To już nie jest tak, że szkoła (od podstawówki przez liceum, aż po studia) jest w zasadzie jedynym poważnym obowiązkiem, a czas wolny spędzamy tak, jak chcemy (czyli, domyślnie, po "nerdowsku"). Czasu wolnego jest bardzo mało, a czasu by w spokoju usiąść przed komputerem/konsolą i pograć godzinkę-dwie nie ma prawie w ogóle. Ale czy to znaczy, że osoba dorosła przestaje być graczem? A może nerdem można być tylko chodząc do szkoły?
Ponad pięćdziesiąt lat temu serial, jako gatunek telewizyjny, zaczął funkcjonować w Polsce i uważany był za twór gorszy od filmu. Dla krytyków serial był profanacją sztuki filmowej. Dzisiaj różnice między filmami fabularnymi a seryjnymi coraz bardziej się zacierają, głównie z powodu nie szczędzenia na nie nakładów finansowych. Oferta serialowa jest nad wyraz bogata i trudno jest się jej oprzeć. Jedni mówią, że to strata czasu. Inni bez poczucia winy śledzą losy kolejnych bohaterów. Ile czasu pochłaniają spotkania z Hannibalem, Sherlockiem, agentami S.H.I.E.L.D. czy Hankiem Moodym? Ja już wiem.
Ile razy mama krzyczała, że za długo grasz w gry? Ile razy dziewczyna była niezadowolona, że zamiast spędzać z nią czas, wolisz zabijać zombie? Ile razy czytałeś czy oglądałeś w mediach materiał, który miał udowodnić, że gry są odpowiedzialne za całe zło na świecie? Cóż, czas obalić pewne mity i uwierzyć naukowcom, którzy widzą, jak nasze mózgi ewoluują pod wpływem gier - także tych, w których trup się gęsto ściele!
Jak powszechnie wiadomo, popularny serial animowany Pokémon został luźno oparty na wydarzeniach znanych nam przede wszystkim z gier o tym samym tytule. Podobnie zresztą jest w przypadku mangi, która z anime, jak i pozycjami przeznaczonymi na platformy Nintendo oferuje niewiele wspólnego. Oczywiście poza ogólnym zarysem uniwersum. Jednak w pewnych kwestiach idealnie się uzupełniają, odkrywając tym samym niewyjaśnione ciekawostki z telewizyjnych przygód.