W życiu każdego gracza przychodzi taki czas, kiedy granie nie jest już najważnieszym sposobem spędzania czasu, ponieważ możliwość zagrania w ulubione gry zastąpiona zostaje przez... konieczność dopełnienia pewnych obowiązków. To już nie jest tak, że szkoła (od podstawówki przez liceum, aż po studia) jest w zasadzie jedynym poważnym obowiązkiem, a czas wolny spędzamy tak, jak chcemy (czyli, domyślnie, po "nerdowsku"). Czasu wolnego jest bardzo mało, a czasu by w spokoju usiąść przed komputerem/konsolą i pograć godzinkę-dwie nie ma prawie w ogóle. Ale czy to znaczy, że osoba dorosła przestaje być graczem? A może nerdem można być tylko chodząc do szkoły?
Na początku chcę zaznaczyć, że nie zaliczam się do grona osób dorosłych-dorosłych. Nie przewijam pieluch, nie mam na głowie własnej firmy, nie buduję domu. Mam 25 lat, ale od ładnych kilku lat przechodzę metamorfozę życiową i na własne oczy widzę, jak życie zmienia się pod wpływem kilku czynników. W pewnym sensie jest to dość niezwykłe, wiecie? Ale od początku...
Nie będę już mówił o czasach, kiedy nie we wszystkich domach był komputer i z podekscytowaniem chodziło się po kolegach z osiedla, którzy blaszaka już u siebie mieli, a wychodziło się od nich, szurając po podłodze szczęką - to czasy, które już nie wrócą, bo dziś komputer jest właściwie w każdym domu. Przejdźmy więc do wieku gimnazjalno-licealnego (cały czas mając na uwadze tradycyjny i przerysowany styl życia tzw. nerda): wracamy ze szkoły do domu; przyjmijmy, że jest maksymalnie godzina szesnasta, nierzadko czternasta/trzynasta; obiadek zjedzony; zimna cola przygotowana; siadamy do komputera. Przeglądamy ulubione strony, obejrzymy coś na YouTube... czas włączyć grę. Uruchamiamy, dajmy na to, Battlefielda 4 i gramy. Mija godzina, dwie, spoglądamy na zegarek i stwierdzamy, że czas odrobić lekcje. Siadamy do zeszytów, odrobimy kilka zadań, przejrzymy książki, zajmuje nam to godzinę-półtorej i... znów mamy ładnych parę godzin na granie (!). Komfortowa sytuacja, co?
Teraz przyrównajmy ją do przeciętnego dnia gracza dorosłego: wstajemy o godzinie szóstej, szykujemy się do wyjścia (śniadania nikt za nas nie zrobi), wsiadamy w samochód/autobus, by od godziny ósmej do szesnastej poświęcać się pracy. Wracamy do domu? Czasem tak, a czasem trzeba jechać na zakupy, żeby upichcić w domu coś smacznego. Przyjmijmy optymistycznie, że jesteśmy w domu o godzinie siedemnastej. Zanim zjemy i weźmiemy prysznic, mija godzina osiemnasta. Czas do komputera? Jeśli nie musimy czegoś wyprać bądź wyprasować na następny dzień, możemy zacząć przeglądać 'nasze' strony, zerknąć na Facebooka i YouTube, co zajmie spokojnie kilkadziesiąt minut. Czy teraz możemy zacząć grać? Jasne! Chyba że dziewczyna/żona zacznie marudzić, że moglibyśmy już skończyć "grać" (to my w ogóle zaczęliśmy w coś grać?) i przyjść na film, tudzież pomóc w szykowaniu kolacji. Jeśli naprawdę mamy tę godzinkę-dwie dla nerdowskiej części naszej duszy, to po kilkunastu minutach grania stwierdzamy, że:
I tak każdego dnia, serio. Weekendy, powiadacie? Cóż, weekend to najbardziej dogodny moment na granie, ale nie zapominajmy, że trzeba też posprzątać w domu, poprać, uprasować, wyjść na spacer, czy spotkać się ze znajomymi (dla których weekend to także jedyna dogodna okazja). Często więc, dysponując teoretycznie całym wolnym dniem, do komputera siadamy dopiero wieczorem.
Być może wszystko to trochę koloryzuję i upraszczam, ale z grubsza tak zmienia się życie gracza, tak zmienia się moje życie. Czy ubolewam? Nie, bo graczem byłem, jestem i zawsze będę, ale do grania podchodzę już nieco inaczej. Cieszę się z każdej chwili, jaką mogę poświęcić ulubionej grze, bardziej doceniam zalety dobrego tytułu. Z rynkiem gier jestem na bieżąco: codzienniem czytam wszystkie (!) newsy, oglądam trailery, gameplaye, wieczorami przed snem słucham podcastów. Teoretycznie dla mnie, jako dla gracza techniczny brak możliwości spędzania czasu z myszką i klawiaturą, tudzież padem w ręku powinna być raczej małą tragedią, ale jest to naturalna kolej rzeczy. Dwa-trzy lata temu, kiedy pracowałem i studiowałem, wydawało mi się, że nie jest w cale tak źle, że czasu na granie jest całkiem sporo. Teraz, kiedy od kilku miesięcy żyję życiem naprawdę dorosłym, widzę że obowiązki nie kończą się wraz z wyjściem z pracy. Nie jest to jednak nic złego, przynajmniej naprawdę potrafię docenić piękną tkwiące w grach. Wydaje wam się (mówię tutaj do nieco młodszych graczy), że zawsze będziecie grać chociaż po kilka godzin dziennie? Też mi się tak wydawało, ale spokojnie - życie powoli was do tego przyzwyczai. Najważniejsze to mieć duszę gracza - kiedy siedzi w nas taki mały nerd, nie zapomnimy o grach nawet wtedy, gdy nie mamy wiele czasu, by w nie grać. A przypadki, gdy żony narzekają na non stop grających mężów (a'la Rozmowy w toku)? Wyjątek potwierdza regułę...
PS Wiem, że negatywnie przerysowałem obraz uczniów (mają przecież całkiem sporo nauki, prace domowe i wypracowania, sprawdziany, kartkówki i inne), ale fakt faktem, że ich obowiązki wciąż pozwalają im na spędzanie sporej ilości czasu przy kopmuterze bądź konsoli.
PS 2 Tak sobie myślę... Kiedyś nie było pieniędzy, by kupować gry, w które chciałoby się zagrać; dziś natomiast są pieniądze na gry, ale nie ma kiedy w nie grać. Co gorsze?
A na jakim etapie życia gracza wy jesteście? Jeśli jesteście młodsi: wydaje się wam, że zawsze będziecie mieć czas na granie? Jeśli jesteście starsi: też macie podobne przemyślenia?
<Spodobał ci się tekst? Wpisy i felietony przypadły ci do gustu? Polub growo&owo na Facebooku ^^ Znajdź mnie też na Google+>