Przejrzałem sobie stare pudełko z grami. Nie wiem jak wy, ale ja gromadziłem sobie kolejne płytki z myślą, że kiedyś na pewno wrócę do tytułów, które najbardziej mi się podobały. Tymczasem rocznie wychodzi tyle nowych, ciekawych gier, że do pudełka nie zaglądałem już od kilku lat. Naprawdę, zdziwiłem się, gdy zobaczyłem, jak ciekawe tytuły popadły w zapomnienie. Nie mówię o grach, o których nikt nie słyszał. Nie chcę też pisać o tytułach, które nieustannie powracają na usta graczy – przy okazji powstawania kolejnej części, remake’ów, zbiórek na Kickstarterze itp.
Okazało się, że zamknięte przez kilka lat pudełko kryło w sobie tytuły, które nawet wydane dzisiaj – gdyby tylko polepszyć grafikę – mogłyby uchodzić za pozycje wnoszące pewien powiew świeżości, ze względu na sposób poruszania jakiegoś zagadnienia lub mechanikę rozgrywki. Chciałbym, w postaci krótkiego cyklu, przedstawić kilka tytułów, o których ostatnio się nie słyszy. Zacznę od The Wiggles.
Każdy z nas ma jakieś swoje wspomnienia związane z grami. Przeważnie dotyczą one starszych gier, w które graliśmy ładnych kilka(naście) lat temu. W większości przypadków z tymi grami wiążemy miłe dla nas chwile i wspomnienia. Wtosięgrało to cykl felietonów, który przywodzi starsze produkcje, pojedyncze misje czy momenty, które przeszły do historii elektronicznej rozgrywki. Wtosięgrało to sentymentalny powrót do przeszłości i gier, które lata świetności mają już za sobą, ale o których wciąż pamiętamy. Dziś przypomnimy sobie pewną misję z Call of Duty 4: Modern Warfare. Misję, która zapoczątkowała pewien trend i na dobre zapisała się w historii elektronicznej rozgrywki.
Dziś Wielkanoc, także większość z nas miała okazję poświęcić swoje jedzenie, w którego koszyczku znajdowały się między innymi jajka. Z tego też względu postanowiłem życzyć Wam Wesołych Świąt oraz przypomnieć o znakomitej przygodówce z początku lat 90 ubiegłego wieku. Popularny wówczas Dizzy doczekał się wielu odsłon, ale mą uwagę zwróciła najbardziej ta znajdująca się na kadridżu "Złotej Piątki".
Myślałem ostatnio o tytułach, które z różnych powodów bardzo wiele dla mnie znaczą - Battlefield, Mafia, Gothic, GTA, Colin McRae Rally... Doszedłem do wniosku, że gry w pewnym sensie są jak stare pożółkłe fotografie naszych dziadków - pozwalają nam w jakimś stopniu powrócić do czasów, które z różnych względów są dla nas ważne. Jeśli gry nie są dla was tylko źródłem rozrywki to z pewnością zainteresuje was dalsza część felietonu. Zapraszam.
Neo Plus było wyjątkowym pismem przynoszącym do Polski nurt jakim było zero granic w graniu i szarpanie na wszystkim na czym tylko się da. W czasie gdy upadały magazyny o korzeniach amigowo-commodorowych, a pecetowe periodyki głosiły jak to fajnie być true-blacharzem (dziś już albo ich nie ma, albo schyliły się po mydło i piszą o konsolach) Marcin Górecki wniósł do naszych domów wesołą, wielosprzętową część życia, pokazując, że można się pogodzić interesy Game Boya, Dreamcasta, PlayStation i wielu innych maszyn.
Tocząc comiesięczny bój z redakcją PSX Extreme, przez lata związaną tylko z maszynkami Sony, Neo Plus było świetnym przykładem na to ile wielkich rzeczy można zrobić z pasji. I nawet jeśli komuś przyjdzie do głowy twierdzenie, że nie działo się tam nic wielkiego to musi szybko zdać sobie sprawę z tego, że jest w błędzie – bo już samo stworzenie takiego magazynu, prowadzenie go w profesjonalny sposób przez naturszczyków i dbanie o każdą platformę to świetna rzecz. Tym bardziej, że zawierał w sobie masę pamiętnych artykułów.
Teraz Neo już nie ma. Bardzo wielka szkoda.
Chyba każdy tutaj wie, że pałam sympatią do starych kultowych produkcji. Skąd zatem bierze się do nich moje zamiłowanie? Czy jest ono spowodowane sentymentem? A może kiedyś gry naprawdę były lepsze? Jeśli tak to w czym? Na te jak i na inne pytania, postaram się odpowiedzieć w dalszej części tego tekstu.
Niekonwencjonalne kontrolery wcale nie są taką nowością jak niektórzy mogą sądzić. Świetnym przykładem jest tu NES Zapper aka Beam Gun z 1984 roku, dostępny dla konsoli Nintendo Entertainment System aka Nintendo Famicom. Owy pistolet pozwalał na (jak nietrudno się domyślić) strzelanie do pojawiających się na ekranie kineskopowych telewizorów celów. Dziś omówię popularną grę tamtego okresu, którą niewątpliwie jest Duck Hunt.
Kiedy światło na skrzyżowaniu leniwie zmienia swój kolor na czerwony, twój onyksowy Pontiac LeMans niechętnie wytraca posiadaną prędkość, demonstrując rodzące się niezadowolenie potężnym rykiem sześciocylindrowego silnika. Wpatrzony w bezkres lazurowego nieba z pokorą przyjmujesz żar atakujący cię ze strony zawieszonego na samym jego szczycie Słońca, myślami uciekając już do momentów, w których to pedał gazu na powrót przywita się z podłogą. Na ziemię szybko sprowadza cię echo żałośnie zaciągających gdzieś w oddali policyjnych syren, zagubionych w labiryncie ulic, desperacko uganiających się za swoim celem. Celem jesteś ty, lecz zdenerwowanie nie przychodzi. Bo jesteś też kierowcą. Cholernie dobrym kierowcą.
Każdy z nas ma jakieś swoje wspomnienia związane z grami. Przeważnie dotyczą one starszych gier, w które graliśmy ładnych kilka(naście) lat temu. W większości przypadków z tymi grami wiążemy miłe dla nas chwile i wspomnienia. Wtosięgrało to cykl felietonów, który przywodzi starsze produkcje, pojedyncze misje czy momenty, które przeszły do historii elektronicznej rozgrywki. Wtosięgrało to sentymentalny powrót do przeszłości i gier, które lata świetności mają już za sobą, ale o których wciąż pamiętamy. Dziś przypomnimy sobie jedną z najlepszych produkcji w historii gier, najlepszą w jaką grałem i moją ulubioną. Bo czyż Mafia nie zasłużyła na takie uznanie?
Nie potrafię zliczyć, ile razy wkraczałem już na tę salę. Ile razy, zbliżając się do tronu wampirzego lorda, znosić musiałem wzrok jego jak i moich braci. Ile razy rozłożyć musiałem swe skrzydła, by w następstwie czuć nie dumę i podziw, a niepewność i zawiść zgromadzonych. Ponownie więc doświadczam bólu i potępienia, gdy Kain zrywa je z moich pleców, a ci, którym niegdyś ufałem, zrzucają mnie w palący wir i czeluście Otchłani. Tak - początek (i finał) Legacy of Kain: Soul Reaver widziałem już zdecydowanie niezdrową ilość razy. I jakoś tak nie zapowiada się na to, bym kiedykolwiek miał tej gry dosyć.