Neo Plus było wyjątkowym pismem przynoszącym do Polski nurt jakim było zero granic w graniu i szarpanie na wszystkim na czym tylko się da. W czasie gdy upadały magazyny o korzeniach amigowo-commodorowych, a pecetowe periodyki głosiły jak to fajnie być true-blacharzem (dziś już albo ich nie ma, albo schyliły się po mydło i piszą o konsolach) Marcin Górecki wniósł do naszych domów wesołą, wielosprzętową część życia, pokazując, że można się pogodzić interesy Game Boya, Dreamcasta, PlayStation i wielu innych maszyn.
Tocząc comiesięczny bój z redakcją PSX Extreme, przez lata związaną tylko z maszynkami Sony, Neo Plus było świetnym przykładem na to ile wielkich rzeczy można zrobić z pasji. I nawet jeśli komuś przyjdzie do głowy twierdzenie, że nie działo się tam nic wielkiego to musi szybko zdać sobie sprawę z tego, że jest w błędzie – bo już samo stworzenie takiego magazynu, prowadzenie go w profesjonalny sposób przez naturszczyków i dbanie o każdą platformę to świetna rzecz. Tym bardziej, że zawierał w sobie masę pamiętnych artykułów.
Teraz Neo już nie ma. Bardzo wielka szkoda.
Gdyby nie Neo i PSX Extreme (zawsze kupowałem oba pisma i traktowałem je na równi) nigdy bym nie zaczął pisać, nie dowiedziałbym się o tym jak głębokim hobby są gry wideo i ile można z nich wyciągnąć. Jednak to warszawskie pismo jako pierwsze otwierało oczy na takie serie jak The Legend of Zelda, Shenmue, Soul Calibur czy Pokemon – z tamtejszych analiz się o nich dowiedziałem i przeszukując dział publicystyki natrafiałem na coraz to nowsze zajawki i odkrycia. Kiedy nie było Internetu, a jedynym sposobem na poznanie świata gier były dwa pisma ukazujące się co miesiąc czytało je się od deski do deski, z uwagą, wyciągając każdy szczegół. Myślę, że każdy pamięta swój okres fascynacji tym hobby, kiedy każda gra określana przez znanych redaktorów jako „kultowa” od razu stawała się celem wartym poznania... To było magiczne, bez cienia przesady.
Nikt przecież nie urodził się znając Final Fantasy Tactics, Okarynę Czasu, Vagrant Story, Metal Gear Solid, Soul Reaver, Virtua Fighter, Tekkena, Gran Turismo czy Banjo Kazooie. Drogę do tych niesamowitych pozycji wyznaczały właśnie przepełnione pasją teksty drukowane regularnie na tych kilkudziesięciu stronach. Gdyby nie redaktorzy dokopujący się do największych perełek i wspominający o nich przy każdej możliwej okazji, to nigdy nie zdobyłbym w sobie tyle samozaparcia, by je dorwać (małolat z praktycznie zerowym dochodem musiał się nieźle nakombinować, by choćby przez chwilę pobawić się Dreamcastem!), i teraz móc patrzeć na gry z szerszej perspektywy kogoś kto jadł chleb z niejednego pieca.
Dobrze pamiętam to pierwsze otwieranie nowego numeru i przeglądanie ofert na Ultimie (ach, ten archaiczny brak allegro), oczekiwanie cały rok na najgrubsze wydanie wypełnione przez relację z E3, wczytywanie się w zapowiedzi, oglądanie jak oryginalne gry pokroju Killer 7 dostają tyle samo uwagi co blockbustery. Sprawdzanie działu importów, osobnego działu dla serii Pro Evolution Soccer (ISS Party! Jak mi brakuje genialności tej gry i takich inicjatyw), RPGamera, Arcadii, Gawęd po Fai Adriana Chmielarza, galerii z pięknymi ilustracjami czytelników (ciekawe ilu z nich skończyło jako profesjonalni graficy, obstawiam, że kilku na pewno), czytanie wstępów Grabarza pełnych ciekawostek, które spisywałem sobie na karteczki... To były rzeczy, które naprawdę chłonąłem, i które dawały mi podstawę do tego, by móc teraz walczyć o własny styl w pisaniu. Taka mieszanka motywacji do działania i porcji wiadomości o hobby niedocenianym przez nikogo innego w okolicy tworzyła niesamowitą więź z ludźmi znanymi pozornie tylko z ksywki pod tekstem.
Z czasem przestałem kupować magazyny, zabierając się też za branżę od drugiej strony. Wiedziałem, że Internet zżera prasę, jednak w blisko 40 milionowym państwie liczyłem na to, że dzieciaków kupujących Neo nigdy nie zabraknie, tak by za wiele lat i mój pisklak też mógł zaczynać łapanie wiedzy w temacie gier od wertowania ulubionych stron w nieskończoność... Te marzenia okazały się jednak zbyt nierealne.
Wierzę jednak, że zgodnie z tym co Gulash napisał na stronie, Neo jeszcze powróci w jakiejś formie bo wierzę, że tworzenie materiałów o grach, kronik opisujących rozwój tego niezwykłego hobby, jest słuszne i warte poświęceń. Na chwilę obecną życzę mu jednak przede wszystkim szybkiego powrotu do zdrowia po operacji, a także wielu sił i samozaparcia, bo wiem, że masa czytelników (byłych i obecnych) wysyła obecnie w jego kierunku masę dobrej energii. Dokładnie tak samo jak wysyłało się moc do Son Goku, to musi dać efekt:
Osobne kudosy należą się też Mielowi za to, że w ostatnich miesiącach trzymał w ryzach cały ten interes, przejmując rolę prowadzącego Neo – dzięki za te wszystkie numery. Całej reszcie ekipy dziękuję w nie mniejszym stopniu.
Na swój sposób pragnę też podziękować społeczności zebranej na forum magazynu, gdyż dzięki niemu spędziłem masę prześmiesznych chwil w Internecie i miałem okazję poznać kilku wartościowych ludzi z różnych zakątków Polski – bez Neo te przyjaźnie nie byłyby możliwe. I nawet jeśli po pewnym czasie zeszło ono na psy, to jednak dalej działa pod banderą, która daje mu nadzieję na odrodzenie.
Neo to kawał drukowanej historii, która wala mi się po szafie. I walać się będzie.