Nie potrafię zliczyć, ile razy wkraczałem już na tę salę. Ile razy, zbliżając się do tronu wampirzego lorda, znosić musiałem wzrok jego jak i moich braci. Ile razy rozłożyć musiałem swe skrzydła, by w następstwie czuć nie dumę i podziw, a niepewność i zawiść zgromadzonych. Ponownie więc doświadczam bólu i potępienia, gdy Kain zrywa je z moich pleców, a ci, którym niegdyś ufałem, zrzucają mnie w palący wir i czeluście Otchłani. Tak - początek (i finał) Legacy of Kain: Soul Reaver widziałem już zdecydowanie niezdrową ilość razy. I jakoś tak nie zapowiada się na to, bym kiedykolwiek miał tej gry dosyć.
I nie chodzi tu tylko o to, że intro do tej mającej już ponad dekadę produkcji w żadnym miejscu nie musi wstydzić i kulić się przed wstępami do większości współczesnych tytułów. Razem z wiecznie miodnym Ozrad Mirdashim (jak i całą resztą równie epickiego soundtracku, którego polecam absolutnie wszystkim) i bajecznymi animacjami, otwierająca Reavera sekwencja nie tylko dzielnie wybroniła się przed dewastującą siłą zębów czasu, ale i również zawarła w sobie klimat i niesamowity „feel” całej produkcji. A dalej jest jeszcze lepiej.
Wszelkie próby przedstawienia zmagań pomiędzy byłym wampirem-porucznikiem a obecnym Pożeraczem Dusz, Razielem, z jego twórcą i panem Kainem, w ramach tego krótkiego tekstu z góry skazane są na niepowodzenie. Meandry fabularne kreślone przez Soul Reavera, ale i przede wszystkim, całą serię Legacy of Kain, stanowią nie lada wyzwanie w procesie ich ogarnięcia nawet dla największych zapaleńców tego uniwersum. Wspomnę więc tylko, że to, co z początku wydawać by się mogło prostą i ogarną kliszą, przedstawiającą sztampową już dzisiaj historię o zemście i odkupieniu, stanowi jedynie czubek ogromniastej lodowej góry, jaką skrywa pozornie niezmącona, fabularna powierzchnia dzieła ekipy z Crystal Dynamics.
Wydana w 1999 roku na PSX i system operacyjny Billa (a rok później i na Dreamcasta) produkcja, jest wszystkim tym, co skoncentrować można by pod hasłem „Zeldy dla dorosłych”. To mroczny, dojrzały tytuł action-adventure, osadzony w pół-otwartym świecie, po którym niezwykle charyzmatyczny protagonista skacze, pływa, wspina się, wyrywa ze ścian rury, włócznie i pochodnie, by dobijać swoich przeciwników i szybuje na resztkach swoich porozdzieranych skrzydeł. Niemniej, dla dopełnienia obrazu opisywanej tu dzisiaj produkcji, do zamieszczonej wyliczanki koniecznie dorzucić należy jeszcze parę innych, równie istotnych składników. Mamy więc moce Glifów, lokalną wersję zaklęć, których zdobycie jest całkowicie opcjonalne (ba, na zawierające je kapliczki możemy się nawet nie natknąć), dające nam potęgę ognia, wody, ziemi czy słońca. Mamy też zestaw umiejętności pasywnych, zdobywanych ze śmiercią bossów-braci głównego bohatera, takich jak niewrażliwość na wodę a co za tym idzie, umiejętność pływania, przenikanie przez kraty czy telekinetyczne pchnięcia. Znajdzie się i miejsce dla łamigłówek, w większości wykorzystujących unikatową moc Raziela, a więc swobodne przenikanie ze świata materialnego do astralnego. I chociaż większość z nich zbyt mocno skupia się na niesławnym backtrackingu czy przepychaniu ogromniastych sześcianów i wpychaniu ich w różne dziwne miejsca, trudno jest ująć im wkładu w proces urozmaicania rozgrywki mojej osobistej perły świata gier - Soul Reaver był pierwszym tytułem, jaki dorwałem na zakupione za miliony z komunii Playstation.
Z perspektywy czasu, jaki dzielni nas od premiery pierwszego z Reaverów (a trzeciego dziecka rodziny Legacy of Kain), jeszcze łatwiej dostrzec jest spójność artystycznej wizji i kunszt gry, której klimat pociąć można by na kawałki i rozdać na parę innych, pozbawionych tego elementu, produkcji. Wywrotki grywalności, niesamowita oprawa audiowizualna, główny bohater żywiący się duszami, artystyczny przepych i urok tej swoistej wycieczki krajoznawczej po Nosgoth – to wszystko złożyło się swego czasu na komercyjny sukces produkcji, która wygrawszy zawartość portfeli graczy 13 lat temu, wygrała również ich serca i uznanie na długo po tym wydarzeniu. Polecam, bo według mnie – wstyd nie znać, strach nie zagrać!
P.S
Alternatywną wersję moich westchnień nad Legacy of Kain: Soul Reaver przeczytać możecie w CD-Action numer 06/2012.