Krótki ale dziki ten Zachód. Recenzyjka Call of Juarez: Gunslinger - fsm - 24 maja 2014

Krótki ale dziki ten Zachód. Recenzyjka Call of Juarez: Gunslinger

fsm ocenia: Call of Juarez: Gunslinger
80

Żadna z części Call of Juarez nigdy nie przyciągnęła mnie na dłużej (nawet zacna dwójka, w którą pograłem z przyjemnością, ale w końcu odstawiłem na wieki wieków). Tymczasem chwalony przez wielu Gunslinger tego dokonał. Gra jest bardzo dobra, grywalna, dająca frajdę = czyli przyciągnęła mnie. Ale żeby od razu na dłużej? Świetnie pomyślaną kampanię ukończyłem w 5 godzin, więc wszystko zależy od tego, jak definiujecie słowo "dłużej". Jakkolwiek by nie było, Gunslinger zasługuje na pochwałę. Krótką i treściwą, jak sama gra.


Co czuć?

Czuć, że ktoś miał dobry pomysł na Gunslingera. Westernowa historia zemsty z przymrużeniem oka jako motor napędowy dla całej gry sprawdza się wyśmienicie. Silas Greavers, wiekowy weteran wielu pojedynków przychodzi do saloonu i opowiada o swoich wyczynach przypadkowej gromadce słuchaczy. Ścieżki naszego zabijaki skrzyżowały się z tymi obranymi przez wiele sław (Sundance Kid, Jesse James itp.), to nic dziwnego, że nie wszyscy wierzą w opowiadane przez Silasa (a rozgrywane przez nas) historie. Sam narrator zresztą dobrze o tym wie, bo często widzimy, jak na naszych oczach pojawiają się lub znikają rzeczy, o których właśnie ktoś wspomniał, a pewne części misji są poszatkowane chronologicznie lub przedstawione w kilku wersjach. Wszak duża ilość pytań i alkoholu potrafi poplątać wspomnienia.

Mechanizm sprawdza się znakomicie, podobnie jak inspirowany Bulletstormem system punktów i nagród za solidnie wyreżyserowane przez nas samych strzelaniny (a za punkty możemy kupować umiejętności - delikatny aspekt RPG jest zawsze mile widziany, nawet w prostym FPSie). Gunslinger jest po prostu grywalny, pełen ikry i nie nudzi się aż do napisów końcowych. Podobał mi się również system kowbojskich pojedynków - niezła mechanika wydaje się nie najgorzej odwzorowywać prawdziwe starcia. Oczywiście na tyle, na ile jest to możliwe przy wykorzystaniu pikseli, klawiatury i mychy.

Co widać?

Strasznie jestem ciekawy Chrome Engine 6 w akcji, bo napędzająca Gunslingera piąta wersja silnika wygenerowała prawdziwą, dzikozachodnią laurkę. Gunslinger jest produkcją niezwykle urodziwą, co tylko potęgowało przyjemność z przebywania w skórze Silasa Greavesa, legendarnego banity, zawadiaki i mściciela w jednym. Komiksowe przerywniki (świetnie narysowane, tak swoją drogą) wprowadzają w klimat, a lekko cel-shadingowana (ale tak naprawdę lekko, bo charakterystyczny czarny kontur jest albo delikatny, albo go nie ma wcale) oprawa to jeden z większych plusów tej produkcji.

Świetnie wyglądające mapy, poruszający łańcuchami czy materiałami wiatr, mgła, palące słońce... Nie grałem w Red Dead Redepmtion, więc śmiało mogę powiedzieć, że to najlepiej wyglądająca gra o kowbojach. Mimo okazjonalnie przenikających przez tekstury postaci, lewitujących desek, czy postaci, które nie ruszają ustami oraz denerwującej, poszarpanej winiety wokół obrazu.

Co słychać?

Słychać solidną muzykę z epoki unowocześnioną kilkoma soczystymi riffami, słychać dobrze dobrane głosy postaci podczas dialogów trwających w czasie samej gry. Czyli dobrze słychać i już.

Call of Juarez: Gunslinger to naprawdę bardzo solidny produkt warty swojej (niewielkiej) ceny. Dla chcących czegoś więcej, niż nieco za krótkiej kampanii, został przygotowany tryb samych pojedynków rewolwerowych oraz arcade'owe nabijanie punktów. Ameryki tu nikt nie odkrył, ale zapewnił godziwą rozrywkę na dwa wieczory. I za to należy się pełne szacunku uchylenie ronda mojego kowbojskiego kapelusza (którego nie posiadam).

Urokliwy obrazek na koniec, pożyczony (tak samo, jak powyższe) z oficjalnej strony gry.
fsm
24 maja 2014 - 18:18