Jack Strong - szpieg o którym dało się zrobić dobry film - fsm - 17 lipca 2014

Jack Strong - szpieg, o którym dało się zrobić dobry film

Wszyscy, którzy już widzieli Jacka Stronga, wiedzą jaki jest to film. Podpowiem: dobry. Mi trochę zajęło znalezienie czasu dla najnowszej produkcji Władysława Pasikowskiego, ale w końcu się udało. Głównie dlatego, że Jack Strong jest kolejnym wydawnictwem, które ukazało się w formie książki z płytą, a nie "normalnego" DVD - nie wydałem kasy na dwa bilety, to sprezentowałem sobie względnie estetyczne wydanie półkowe. I teraz napiszę, jakie ono jest. A dokładniej: jaka jest jego zwartość. I na dodatek ta recenzja będzie totalnie apolityczna, bo nie mam ochoty się wdawać w dyskusje o pułkowniku Kuklińskim. Wszyscy, którzy znają choćby pobieżnie jego historię, wiedzą jaką postacią był. A więc, a zatem - film...

Cześć, jestem Patrick Wilson i nieźle mówię po polsku.

Jack Strong to szpiegowski thriller, którego zwiastuny i grafiki nieco oszukują, obiecując po trosze dynamiczny film akcji. Najzabawniejsza jest okładka/plakat zapewniające o istnieniu ekscytującego pościgu między starym oplem, a nieco nowszym amerykańskim sedanem, którego marki nie chce mi się sprawdzać. Oczywiście nic takiego miejsca nie ma, a jedyny samochodowy pościg odbywa się między wspomnianym oplem, a policyjnym dużym fiatem i innym fiatem, zdecydowanie mniej policyjnym. Ale z drugiej strony Dorociński nie wygląda na ekranie jak odziany w skórę lowelaso-wymiatacz, więc w sumie się czepiam. Dużo ważniejszy jest sam film i to, co robi z widzem. A robi całkiem sporo.

O. Tego pościgu nie ma ani trochę.

W sytuacji, gdy fabuła jakiegoś dzieła oparta jest na faktach i jej rezultat jest wszystkim dobrze znany, potrzeba wyczucia i talentu, by takie coś zamienić w trzymające w napięciu, kameralne widowisko o powolnym ścieraniu się największych potęg drugiej połowy XX wieku. Tektoniczne posunięcia ZSRR są stopowane przez odważne ruchy jednego człowieka, który poczuł obezwładniający lęk o swoją ojczyznę i sąsiadów, a sama produkcja, która w rękach dowolnego, szastającego dolarami, wprawnego rzemieślnika z USA stałaby się kolejnym Jasonem Bourne'em, okazała się być ciekawą grą nerwów i filmem o gadaniu (w dużej mierze).

Jeżdżenie dookoła ambasady nigdy nie było tak ekscytujące.

Pułkownik Kukliński widzi, że w kraju dzieje się źle, a historie o wyzwoleniu Polski spod jarzma nazistowskich Niemiec przez dzielnych Rosjan stały się śmiesznymi bajkami. Gdy więc odpowiednio złowieszczo wyglądający marszałek Kulikow daje jasno do zrozumienia, że marzy mu się kolejna wielka wojna, a po drodze trzeba bezwzględnie stępić wszelki opór (czy to w postaci liberalizacji polityki w Czechosłowacji w 1968 , czy też narodzin Solidarności), Kukliński bierze sprawy w swoje ręce i ryzykując wszystko zaczyna donosić Amerykanom o posunięciach wroga. Wszystko to oczywiście totalna, stuprocentowa konspiracja, więc otoczenie bohatera często postrzega go jako w mocno nieprzychylnym świetle, ale on, biedny, odważny żuczek, wytrwale brnie w ten szpiegowski labirynt. Już pierwsza (doskonała!) scena filmu, ta z piecem hutniczym, od razu ustawia klimat na odpowiednim poziomie - wesoło nie będzie, choć znalazło się miejsce dla podkreślenia kilku PRL-owskich absurdów, a moim ulubionym elementem wizualnym jest cudownie niedopasowany do koszuli krawat Dorocińskiego w scenie domowej imprezy.

(wszystkie obrazki zostały wykradzione przez szpiega z film.org.pl)

Jack Strong to zaskakująco (bo nie spodziewałem się, że aż tak mi przypasuje) udany film, który klimatem i sposobem budowania napięcia bardzo przypomina Szpiega (Tinker, Tailor, Soldier, Spy) z 2011 roku. To taki analogowy dreszczowiec ze świetnymi rolami (Dorociński po raz kolejny udowadnia, że jest jednym z najzdolniejszych współczesnych polskich aktorów... cała zgraja odwaliła kawał dobrej roboty i nawet niespecjalnie aktywny czy lubiany ostatnio w mediach Zbyszek Zamachowski z małej roli sprawdził się wyśmienicie), bardzo rzetelną stroną techniczną i mile łechcący zakorzeniony gdzieś głęboko patriotyzm. Pasikowski wrócił i cieszmy się z tego bardzo, bo jestem przekonany, że jeszcze wiele świetnych filmów wyjdzie spod jego ręki.


A jakie jest samo wydanie? Typowy "filmbook" - słabo wygląda na półce obok zwykłych pudełek DVD, ale pasuje do pozostałych tego typu książek. Na płycie jest tylko jeden dodatek - making of, zaś w książeczce kilka krótkich notek o twórcach i dwa krótkie wywiady (ze Zbigniewem Brzezińskim i Davidem Fordenem, prawdziwym kontaktem Kuklińskiego w CIA). Nic zaskakującego, porządna robota. Nie żałuję wydanych 29,99 PLN, bo dobre polskie kino wspierać trzeba i już!

fsm
17 lipca 2014 - 18:41