Chyba spokojnie mogę stwierdzić, że jestem fanem D3 Publisher. Od dobrych 20 lat zagrywam się w ich dziwaczne, niszowe japońskie produkcje o wielkich mrówkach i półnagich pogromczyniach zombie. Większość gier wydawanych przez D3 ma ten wyjątkowy klimat i retro posmak wspaniałości z epoki PlayStation 2. Czy grając w Ed-0: Zombie Uprising ponownie przeniosę się do czasów beztroskiego dzieciństwa?
Prawie równo rok temu miałem okazję zagrać we wczesną wersję interesującej gry role playing prezentującej alternatywną wersję legendy o królu Arturze. Czas płynie strasznie szybko i ledwie zdążyłem się obrócić, a wspomniana gra już nadchodzi. Skorzystałem z okazji i kolejny raz zerknąłem na to jak King Arthur: Knight’s Tale ma się na kilka tygodni przed premierą.
Król Artur to jedna z tych postaci, które stanowią nieodłączny element światowej popkultury. Legendy arturiańskie są dobrze znane w wielu krajach, a różne filmy i seriale sprawiły, że trudno nie mieć żadnej wiedzy o Arturze i spółce. Obok standardowych wersji legendy czasem pojawiają się też interesujące wariacje. Jedną z nich jest debiutujące w Early Access King Arthur: Knight’s Tale. Czy nieumarły Artur to coś naprawdę ciekawego, czy tylko marna atrapa?
W niedzielę nawiedziło mnie uczucie wypalenia związanego z grami. Na szczęście przyszedł mi z odsieczą Czarny Wilk. Zasugerował wyjście ze strefy komfortu i zagranie w coś, zupełnie nowego, co kompletnie nie wpisuje się w profil lubianych przeze mnie gatunków.
Uznałem to za świetny pomysł, więc zajrzałem na swoją listę życzeń, a tam znalazła się gra pod tytułem DevLife.
Muszę przyznać, że jestem dosyć zadowolony z obecnej sytuacji w branży gier wideo. Jasne dzieje się wiele niedobrych rzeczy i jest sporo problemów z grami, ich twórcami, wydawcami, dziennikarzami i samymi graczami. Jednak większość negatywów dotyka mnie jedynie w minimalnym stopniu i jeśli przymknę oko na to co dzieje się w mediach społecznościowych i na YouTube to nie zauważę większości problemów. Bycie fanem niszowych produkcji i japońskich gierek ma swoje pozytywy. W każdym razie przeciwwagą dla wszystkiego złego są świetne gierki, często od niezależnych twórców, które pojawiają się praktycznie znikąd. Jeszcze dwa tygodnie temu nie miałem pojęcia, że coś takiego jak Killsquad istnieje a teraz zagrywam się w ten tytuł. Czy to oznacza, że szykuje się kolejny świetny indyk?
Często dostaję mail z wiadomością o jakiejś grze, o której nigdy wcześniej nie słyszałem. Czytam dany materiał prasowy i wyobrażam sobie jak dana gra będzie wyglądać po tym jak opisali ja spece od PR. Potem szukam w internecie jakiegoś materiału wideo przedstawiającego gameplay danego tytułu. Często jestem zawiedziony tym co widzę bo w głowie wyobrażałem siebie coś pasującego bardziej pod mój gust. Czasami jednak trafia się perełka, która jest dokładnie tym czego bym chciał. Ciekawe do której grupy należy Lornsword Winter Chronicle?
Retro plus rogue-like to chyba jedna z popularniejszych kombinacji indyków dostępnych na rynku. Może to moje wrażenie ale w przeciągu ostatnich kilku lat po premierze znakomitego The Binding of Isaac, miałem okazję zagrać w kilkanaście gier tego typu. Większość z takich gierek zlewa się w jedną całość i tak na szybko pamiętam tylko Enter the Gungeon. Teraz w Early Access ląduje kolejna gra tego typu. Zbyt wcześnie żeby obstawiać przyszłość tego tytułu ale mam wrażenie, że To Hell with Hell szykuje się na hit. No chyba że wcześniej zamarznie piekło (badum!).
Studio United Front Games stworzyło jedną z najfajniejszych gier z otwartym światem. Może to klimat klasycznych filmów z Hong Kongu sprawił, że Sleeping Dogs trafiło idealnie w mój gust. W każdym razie Sleeping Dogs tak bardzo mi się spodobało, że zdecydowałem się w ciemno zakupić kolejny tytuł tworzony przez wspomniane studio. Smash+Grab dostępne jest na razie w ramach usługi wczesnego dostępu Steam. Oznacza to, że mamy do czynienia z nieukończoną grą, za którą ktoś żąda od nas niemałej ilości kasy. Tylko czy warto wybulić te 20 euro na gierkę, przed którą jeszcze daleka droga do premiery?
Wydawałoby się, że w dobie różnorodnych DLC oraz coraz to śmielszych praktyk polegających na wyciąganiu pieniędzy od graczy nic już nie może człowieka zaskoczyć. A jednak dokonali tego twórcy gry z dinozaurami w roli głównej. Zrobili to wypuszczając płatne DLC do produkcji, która ciągle jest we wczesnej, płatnej fazie dostępu.
22 lipca tego roku światło dzienne ujrzała gra, której głównym motywem są podróże międzygalaktyczne w ramach eksploracji z elementami gry przygodowej i gry strategicznej. Jest ona pierwszym i miejmy nadzieję, że nie ostatnim dzieckiem studia z Londynu. Starbound. To gra indie, której wyjście z Early Access zajęło około pięciu lat ciężkiej pracy, ale to dziecko, według planów twórców, wciąż będzie rozwijać się za ich sprawą, no i naturalnie dzięki świetnej społeczności. W sumie Chucklefish poradziło sobie nie najgorzej.
Recenzja jest przyjaznym pingwinem, nie zawiera znaczących spoilerów