Z filmami, które jeszcze przed premierą zbierają przytłaczającą ilość pozytywnych recenzji bywa tak, że często mają problem z doskoczeniem do wygórowanych oczekiwań. Ale zdarza się też tak, że widz dostaje dokładnie to, co mu obiecano. Ciche miejsce Johna Krasinskiego wpada do tej drugiej kategorii i robi to z ogromnym wdziękiem i łatwością. No dobra, "wdzięk" to nie do końca trafione słowo - wszak potwory zabijają tu ludzi - ale i tak jest super, co spróbuję zaraz udowodnić.
Ciche miejsce reklamowane jest jako horror, choć bliżej mu do kameralnego, post-apokaliptycznego dreszczowca, który potrafi wygenerować u widza niesłychanie silne emocje. A potem na deser zaserwuje "wyskakującego stracha". A potem jeszcze jednego. Więc poziom strachu to bardziej Znaki Shyamalana, a nie The Ring Verbinskiego. Wyjaśnienie mamy za sobą, teraz przejdźmy do sedna.
Film wrzuca widza do świata, w którym pierwsze zło - niewyjaśniona inwazja krwiożerczych stworów, które są ślepe, ale mają supersłuch - miało miejsce kilkadziesiąt dni temu. Wszystko, co musimy wiedzieć, jest prezentowane w trakcie trwania opowieści. Widzimy rodzinę po cichu przeszukująca opustoszały sklep (świetny smaczek - zostało wymiecione niemal wszystko, poza generującymi hałas torebkami chipsów). Wszyscy porozumiewają sie językiem migowym, ostrożnie stawiają kolejne kroki, a między budynkami poruszają się po piaskowych ścieżkach, tłumiących odgłosy kroków. Dlaczego tak się dzieje dowiadujemy się po kilkunastu minutach podczas krótkiej, intensywnej i trzymającej za bebechy sceny, po której wiadomo, że jest gnój. Straszliwy. A będzie tylko gorzej.
Ciche miejsce jest dosyć krótkim filmem (90 minut), który dobrze wykorzystuje ten metraż. Pierwsze pól godziny (z pominięciem tej jednej, wspomnianej wyżej, sceny) nie zapowiada aż tak dobrego seansu. Jest bardzo poprawnie, świat budowany z małych klocków jest wiarygodny, ale strachu i emocji jakby brakuje. Ale gdy później Krasinski spuszcza ze smyczy potwory, a jego bohaterowie nie mają ani chwili na złapanie oddechu, robi się doskonale. Poziom intensywności zdecydowanie przekracza 9000 - w kilku miejscach zresztą bezwiednie przykładałem dłonie do ust naśladując postacie na ekranie, tak mocno wsiąkłem w tę opowieść.
Twórcy filmu wykorzystali genialny w swej prostocie pomył na straszny film - od ciszy zależy Twoje życie. Operują dźwiękiem w mistrzowski sposób, wymuszając uważne nasłuchiwanie (przy okazji chcę pochwalić widzów na mojej sali - szepty i szelesty ustały niemal od razu), a gdy jest miejsce na soniczny atak, to jest NAPRAWDĘ. GŁOŚNO. Dzięki temu, że postacie porozumiewają się językiem migowym, trzeba było trzymać się zasady "pokazuj, nie mów". Ciche miejsce załatwia ekspozycję drobnymi smaczkami, scenami, dekoracjami - brawo!
Ciche miejsce jest świetnym przykładem sprawnego połączenia skromnego rodzinnego dramatu, niesprecyzowanego fantastyczno-naukowego tła i trzymającego w napięciu filmu o potworze. John Krasinski wspiął się na wyżyny swoich możliwości - jako reżyser i współscenarzysta zrobił świetny film, a jako aktor dał nam odczuć rozterki ojca chcącego ochronić swoja rodzinę. Emily Blunt jest zawsze super, ale tu dodatkowo miała okazję pokazać kilka dodatkowych odcieni aktorstwa (a cała sekwencja prowadząca do sceny w wannie to mistrzostwo). Dzieciaki, ze wskazaniem na naprawdę niesłyszącą Millicent Simmonds, też dały radę, podobnie jak odpowiedzialny za muzykę Marco Beltrami.
Dużo chwalenia tu się odbywa, ale zasłużenie. Ciche miejsce to bardzo dobre kino. Jeśli tylko zachowacie względnie otwarty umysł i nie będziecie wyskakiwać z pomysłami w stylu "dlaczego nie zbudował domu pod wodospadem, skoro tam jest najgłośniej", to powinniście być bardzo zadowoleni. Sympatyczni bohaterowie, rewelacyjny punkt wyjścia, oszczędność w środkach wyrazu (no, przez większość czasu), bardzo dobra strona techniczna i wzbudzanie niezwykle silnych emocji tworzą obraz świetnego straszaka. 8,5/10!