W co gracie w weekend? #372: Devil May Cry 5 i Fate Stay Night
Na jakie gry czekamy w 2019r.?
Nawet diabeł może zapłakać – Devil May Cry kiedyś i dziś
Dark Souls to pikuś – najtrudniejsze gry ostatnich lat
Niech gra muzyka! #9 - Noisia
Recenzja dodatku Vergil's Downfall do DmC: Devil May Cry - Krótka monotonia z gracją
Witam wszystkich graczy. W ten weekend odbywa się Halloween, święto raczej amerykańskie. My obchodzimy Dzień Wszystkich Świętych, a dla graczy jest to po prostu kolejny długi weekend, z dodatkowym dniem wolnym przeznaczonym na granie. Bez względu na to co planujecie robić w najbliższych dniach, życzę Wam spokoju ducha. Mnie w ten weekend czeka pewnie praca. Postaram się jednak odpalić na chwilę dwa tytuły, o których więcej przeczytacie w dalszej części tekstu.
2018r. już prawie za nami. Jest to okres wszelkiego rodzaju podsumowań. Wiadomo, że każdy z nas lubi trochę powspominać. Jest to także czas, gdy nasze głowy zaprzątają już myśli o nowych grach, które dopiero przed nami. Postanowiłem więc skorzystać z tej okazji i razem z innymi autorami z GOLa/Gameplaya przygotować wspólne zestawienie produkcji, które najbardziej rozpalają naszą wyobraźnię. Mógłbym oczywiście sam przygotować podobną listę, ale zależało mi na tym, aby czytelnicy poznali również oczekiwania innych graczy.
Dzisiaj swoją rocznicę obchodzi wyjątkowa seria gier. Jej pierwsza odsłona okazała się dziełem tak świeżym i dobrze przyjętym przez graczy, że nie tylko momentalnie stała się wielkim hitem, ale też doczekała się lawiny naśladowców, którzy z czasem uznani zostali za nowy gatunek gier, przez Wikipedię nazywany mianem „ekstremalnej walki” (extreme combat), a mniej oficjalnie określany jako slashery. Bez niej nie doczekalibyśmy się takich tytułów jak God of War, Bayonetta, trójwymiarowy Ninja Gaiden czy Dante’s Inferno. Wydany równo piętnaście wiosen temu Devil May Cry zdecydowanie zasłużył się historii gier komputerowych. Aż dziw przez to bierze, jak bardzo burzliwa jest historia tego tytułu i jego kontynuacji. Oraz jak niewiele brakowało, by do jego powstania nigdy nie doszło.
Gry komputerowe stają się coraz łatwiejsze. Upowszechnienie się tego medium i chęć dotarcia do jak największej liczby odbiorców sprawiły, że twórcy robią, co mogą, by stworzony przez nich tytuł nie daj Boże nie pozwolił odbiorcy się irytować czy zmusić go do nadmiernie intensywnego myślenia. W tytułach, w których można wybierać poziom trudności, „normalny” już od dawna jest ekwiwalentem dawnego „łatwego”, a niejednego sandboksa da się przejść umierając nie z powodu trudności wyzwania, a własnych błędów spowodowanych rozleniwieniem, które z kolei wywołuje tego wyzwania brak. Coraz więcej graczy ma tego dość, pragnąc, by elektroniczna rozgrywka nie tylko bawiła, ale też zmuszała do samodoskonalenia i dawała satysfakcję z osiągania kolejnych celów. Stąd nie dziwi popularność cyklu Dark Souls oraz innych gier studia From Software, które z wysokiego poziomu trudności i dających olbrzymią satysfakcję zwycięstw zrobiło przepis na wielki sukces. Ambitni gracze wielokrotnie walczą, giną, znowu walczą, znowu giną, raz jeszcze walczą i w końcu zwyciężają, odczuwając dumę, jakiej typowe, samoprzechodzące się dzisiejsze gry nie potrafią im zapewnić. Dark Souls nie było jednak ani pierwsze, ani jedyne, ani nawet najtrudniejsze. W ciągu ostatnich lat ukazała się cała gama pozycji równie, albo nawet bardziej wymagających, które cechowały się też wysokim poziomem wykonania.
Do nietypowych gier potrzebni są nietypowi kompozytorzy. Albo ogółem muzycy, ponieważ użycie w tym wypadku słowa „kompozytor” pewnie będzie według wielu osób nadużyciem. Czasem, wśród standardowej kadry, pojawi się ktoś całkowicie niezwiązany ze ścieżkami dźwiękowymi i wykona kawał dobrej roboty, który z pewnością jest wart odnotowania. Dzisiejsze Niech gra muzyka! (w sumie zeszłotygodniowe, ale do tego wrócę na koniec tekstu) spędzimy pod banderą jednej gry – restartu znanej i poważanej marki, jaką z pewnością jest Devil May Cry.
Ostatnie DmC stworzone przez Ninja Theory przyjąłem ciepło. Chociaż do dzisiaj sądzę, że restart serii był całkowicie niepotrzebny, to sama gra okazała się bardzo dobra. Nie umywa się za bardzo do starych Devil May Cry, ale ciężko odmówić jej jakości wykonania. Brytyjczycy godnie przełożyli mechaniki poprzednich odsłon, usprawniając nieco ich przystępność, co oczywiście nie wszędzie przyjęło się z pochwałą. W skrócie sam tytuł można określić mianem średniego Devila, lecz świetnego slashera jednocześnie. Wydanie do niego dodatków było kwestią czasu. Dostaliśmy zatem darmowe Bloody Palace i po jakimś czasie Vergil’s Downfall, za którego niestety trzeba było już zapłacić prawie 50 zł. Czy przygody Vergila są godne uwagi?
Pamiętacie moją galerię Booth Babes z tegorocznego Tokyo Game Show? Teraz przyszedł czas na faktyczną relację z tej imprezy growej, która była zresztą pierwszymi targami, na których dane było mi się znaleźć. Sprawozdanie postanowiłem podzielić na trzy części, z których pierwsza, którą właśnie czytacie, skupiać będzie się na wrażeniach z dwóch tytułów na konsole stacjonarne, w które przyszło mi zagrać.
Niektóre tytuły dość łatwo zdobywają przychylność graczy, którzy lubią wyzwania. Wśród nich sporą liczbę stanowią slashery, w których wysoki poziom trudności zmusza do wykazywania się nadludzkim refleksem, zręcznością i opanowaniem. Wszystko to tak na dobrą sprawę zaczęło się wraz z Devil May Cry. Jak dzisiaj prezentuje się jeden z ojców tego gatunku i stylu zabawy?
Produkcję Capcom trzeba zrozumieć. Trzeba zaakceptować jej założenia, poznać niuanse i wyuczyć się kilku technik. Dopiero wtedy przygody Dantego zaczynają bawić. Potwierdza to dobrze mój przykład. Pierwsze kilkadziesiąt minut gry było dla mnie mordęgą i doprowadziło do porzucenia DMC na kilka tygodni. Dopiero po pewnym czasie, z innym podejściem, odkryłem skrywane przez to dzieło japońskich twórców pokłady grywalności.
You've heard of it, haven't you? The legend of Sparda? When I was young, my father would tell me stories about it. Long ago, in ancient times, a demon rebelled against his own kind for the sake of the human race. With his sword, he shut the portal to the demonic realm and sealed the evil entity off from our human world. But since he was a demon himself, his power was also trapped on the other side. I never believed it. I thought it was just a child's fairy tale. But I discovered that the so-called legend wasn't a myth at all. Sparda existed...
Dorobienie się wielkiego worka zaległości sprawia, że często gramy w określone tytuły wiele lat po premierze, nie zawsze w zakładanej przez twórców kolejności. Zdarza się i tak, że sporadycznie bawimy się nowymi grami wydanymi na current-geny nie znając „kanonu” danego gatunku. Mnie tak się zdarzyło jakiś czas temu, gdy ukończyłem Bayonettę, choć trylogia Devil May Cry była mi niemal obca.
Przygody Dantego widziałem na filmikach i grałem po kilkadziesiąt minut u znajomych. Ale sam, osobiście, żadnej z nich jeszcze nie skończyłem. Gdy nadarzyła się jednak okazja, aby sprawdzić w akcji Bayonettę nie mogłem jej przepuścić. Dzieło Platinum Games szybko dało się polubić i po kilku godzinach intensywnych walk zobaczyłem napisy końcowe. Tytuł zrobił na mnie niesamowite wrażenie, bo prezentował w efektowny sposób niezwykle dynamiczne starcia z grupami wrogów oraz gigantycznymi bossami. Specjalne ataki, błyskawiczne uniki oraz oryginalny styl walki głównej bohaterki były dla osoby nie znającej DMC czymś naprawdę niesamowitym.