W co gracie w weekend? #372: Devil May Cry 5 i Fate Stay Night - squaresofter - 30 października 2021

W co gracie w weekend? #372: Devil May Cry 5 i Fate Stay Night

Witam wszystkich graczy. W ten weekend odbywa się Halloween, święto raczej amerykańskie. My obchodzimy Dzień Wszystkich Świętych, a dla graczy jest to po prostu kolejny długi weekend, z dodatkowym dniem wolnym przeznaczonym na granie. Bez względu na to co planujecie robić w najbliższych dniach, życzę Wam spokoju ducha. Mnie w ten weekend czeka pewnie praca. Postaram się jednak odpalić na chwilę dwa tytuły, o których więcej przeczytacie w dalszej części tekstu.

Devil May Cry 5 – Ta gra nie propaguje palenia tytoniu

Minęło naprawdę sporo czasu, odkąd mogliśmy pograć w kolejne przygody Dantego. W tym czasie Capcom został już kilkukrotnie złożony do grobu przez graczy, zwyzywany, wyśmiany za wydawanie kiepskiej jakości gier z serii Resident Evil oraz za falstart Street Fightera V i wiele innych rzeczy. Wielu ogłosiło nawet upadek japońskiej szkoły tworzenia gier. Z biegiem jednak czasu japońscy developerzy zaczęli wydawać hit za hitem. Square Enix wydał przecież nie tylko Niera Automatę, ale także kolejną grę z serii Dragon Quest i Kingdom Hearts, fenomenalny dodatek do Final Fantasy XIV pt. Shadowbringers oraz długo wyczekiwany remake Final Fantasy VII.

Capcom nie pozostał w tyle. Przez kilka lat od premiery dodali sporo contentu do SFV, wydali najbardziej dochodową grę w historii studia, czyli Monster Hunter World. Do łask wrócił także Resident Evil za sprawą siódemki. Żółto-niebiescy wydali także prześwietny remake Remake Resident Evil 2, a mówię o tym dlatego, że DMC5 używa silnika RE Engine i naprawdę ogromnie się cieszę, że ta niemal dwudziestoletnia marka, po jednym angielskim skoku w bok, wciąż ma się dobrze.

W niejednej grze gracze walczyli demonami, ale chyba tylko Japończycy potrafią zrobić tytuł charakteryzujący się czystym, nieskrępowanym funem, w którym wskakujemy na rakietę i lecimy wprost w gromadę biednych potworów.

Co z tego, że Nero traci rękę na początku gry, a reszta ekipy walczącej z piekielnymi stworami dostaje ostre bęcki od szefa demonów. To przecież doskonała okazja na wypróbowanie nowych zabójczych protez przygotowanych przez Nico, która towarzyszy nam w naszych polowaniach na demony. U niej kupimy wszystkie potrzebne nam przedmioty za czerwone kule, stanowiące walutę w grze. Nie wierzyłem w tą postać, ale bez jej wiecznego dogryzania i palenia papierosów DMC5 nie byłby taki sam. Wystarczy po nią zadzwonić, a ona już przyjedzie do nas samochodem, nawet, jeśli jedyną drogą dojazdu będzie sufit.

Uwielbiam ten imprezowy klimat DMC. Pokonać demony każdy może. W Devil May Cry należy jednak robić to stylowo. Klepanie cały czas jednego przycisku ataku to wstyd. Dlatego też wypada  zapuścić najpierw dobrą muzę w szafie grającej, a dopiero udać się w bój z hordą potworów i wymyslać w biegu różne sposoby pokonywania maszkar.

Devil Trigger to chyba najlepszy utwór w serii od czasu Devils Never Cry z DMC3 i wcale się nie dziwię, że trafił nawet na szczyt rockowych list przebojów bodajże w Anglii. Tak dobrego industriala nie słyszałem od czasów Quake’a II. Nie ma chyba lepszej motywacji do pokonywania kolejnych zastępów przeciwników niż dobra, wpadajaca w ucho muzyka. Mocno się teżucieszyłem, gdy wśród zastępu wrogów spotkałem starego znajomego z pierwszej części japońskiego hack'n'slasha. Wtedy poczułem się jak w domu.

Oby więcej takich napakowanych akcją i absurdalnym humorem gier.

Fate Stay Night: Realta Nua – Święty Graal powieści wizualnych

Anime Fate Stay Night widziałem wieki temu. Prawdopodobnie to właśnie tej historii zawdzięczam swoje zainteresowanie gatunkiem visual novel, które z biegiem lat przerodziło się w niemałą fascynację. Zanim jednak doszło do tego wszystkiego obejrzałem jedną z niewielu dobrych animacji studia Deen, która urzekła mnie przede wszystkim ścieżką dźwiękową i swoim klimatem. Później zacząłem drążyć temat głębiej i okazało się, że jest to adaptacja gry erotycznej, która nigdy nie została wydana na Zachodzie. Anime pokazało jedynie jedną z trzech ścieżek fabularnych z gry. Nigdy nie potrafiłem zaakceptować tego, że pozostałe zostały pominięte. Wychodziły co prawda jakieś kinówki próbujące zmierzyć się z tym tematem, a druga ze ścieżek otrzymała nawet anime po blisko dziesięciu latach od wydania pierwszej gry w uniwersum Fate Stay Night. Trwało to jednak tak długo , że kompletnie straciłem zainteresowanie tym światem.

Warto dodać jeszcze, że przy tej serii maczało w kolejnych latach studio Ufotable, a więc ludzie, którzy robią absolutnie najlepsze animacje walk. Więcej, to właśnie oni odpowiadają za ogólnoświatowy sukces Demon Slayera, który bije wszelkie rekordy popularności, począwszy od tego, że ta japońska manga generuje większą sprzedaż od wszystkich amerykańskich komiksów łącznie, a jedna z kinówek, Mugen Train, stanowiąca pomost fabularny pomiędzy pierwszą i drugą seria, stała się najbardziej kasowym filmem w historii japońskiego kina.

Gdzie w tym wszystkim jest Fate Stay Night? Jest to cykl kojarzony przede wszystkim z widowiskowymi scenami walki. Z jednej strony mocno mnie to cieszy, a z drugiej smuci, gdyż jest to przede wszystkim jedna z najgłębszych i wielowątkowych opowieści w klimatach fantasy, gdzie każdy najdrobniejszy szczegół wykreowanego świata został drobiazgowo opisany. Władcy, Słudzy, magowie, Zaklęcia Rozkazu, Szlachetne Widziadła, wojna o Święty Graal, a nawet coś tak prozaicznego jak przygotowywanie posiłków zostały tu opisane bardzo szczegółowo. Najważniejszym jednak czynnikiem wyróżniającym tą historię na tle innych battle royale jest ten niezwykły i niepowtarzalny klimat nocy, z Księżycem zawieszonym wysoko na niebie, który jest świadkiem walki na śmierć i życie, toczących się na ulicach spokojnego zdawałoby się Fuyuki City. Wszystko owiane jest specyficzną aurą tajemniczości. Muzyka nie jest tak dobra jak w animowanej wersji FSN, ale pasuje do poszczególnych scen. Dubbing to absolutna czołówka seiyyu. Rozpoznałem nawet aktorkę głosową, która pracowała m.in. przy Higurashi i Umineko, więc nie ma mowy, żeby ten aspekt gry wypadł słabo.

Przyznam się bez bicia, że takiej fazy na grę wideo nie miałem chyba od czasu Xenosagi Ep. I, a więc gry, która nigdy nie została wydana w Europie i mogłem jedynie oglądać przez lata jej streszczenie fabularne dodane w formie bonusowego dysku do drugiego epizodu. Po ponad dziesięciu latach los się do mnie uśmiechnął i dostałem w prezencie od koleżanki amerykańskie PS2 wraz z tytułem, na którego myśl ciekła mi ślinka. Byłem wniebowzięty.

Z Fate Stay Night: Realta Nua jest bardzo podobnie. Jest to nic innego jak port FSN wydany na PS Vitę, z dodatkowymi funkcjami pozwalającymi na dokonywanie właściwych wyborów podczas rozgrywki oraz z nowymi filmikami wprowadzającymi do całej historii. Problem w tym, że owy tytuł nigdy nie został przetłumaczony na język angielski. Tłumaczeniem zajęli się jacyś pasjonaci i tylko dzięki nim oraz jednej dobrej osobie mogę wreszcie nacieszyć się tytułem, o którym marzyłem prawie połowę swojego życia. Przykre, że oficjalny producent Fate Stay Night, Type Moon, nie zrobił absolutnie nic, aby wydać ten tytuł w zrozumiałym języku poza granicami Kraju Kwitnącej Wiśni. Na Zachodzie wyszły co prawda jakieś spin offy, ale nigdy pierwotna opowieść, od której wszystko się zaczęło.

Cieszy mnie to, że inni producenci gier z tego gatunku wybrali zupełnie inną drogę i każdy z nas może zagrać w zrozumiałym języku w takie tytuły jak Steins;Gate, Muv-LuvClannad, Little BustersHigurashi, Umineko, The House In Fata Morgana, Grisaia Trilogy, 999, Phoenix Wright Trilogy i wiele innych. Wydawanie kolejnych visual nowelek po angielsku przez autorów powyższych tytułów pokazuje, że zapotrzebowanie na nie jest także poza Japonią.
To tyle ode mnie na dziś. Do następnego razu.

squaresofter
30 października 2021 - 13:43