Dorobienie się wielkiego worka zaległości sprawia, że często gramy w określone tytuły wiele lat po premierze, nie zawsze w zakładanej przez twórców kolejności. Zdarza się i tak, że sporadycznie bawimy się nowymi grami wydanymi na current-geny nie znając „kanonu” danego gatunku. Mnie tak się zdarzyło jakiś czas temu, gdy ukończyłem Bayonettę, choć trylogia Devil May Cry była mi niemal obca.
Przygody Dantego widziałem na filmikach i grałem po kilkadziesiąt minut u znajomych. Ale sam, osobiście, żadnej z nich jeszcze nie skończyłem. Gdy nadarzyła się jednak okazja, aby sprawdzić w akcji Bayonettę nie mogłem jej przepuścić. Dzieło Platinum Games szybko dało się polubić i po kilku godzinach intensywnych walk zobaczyłem napisy końcowe. Tytuł zrobił na mnie niesamowite wrażenie, bo prezentował w efektowny sposób niezwykle dynamiczne starcia z grupami wrogów oraz gigantycznymi bossami. Specjalne ataki, błyskawiczne uniki oraz oryginalny styl walki głównej bohaterki były dla osoby nie znającej DMC czymś naprawdę niesamowitym.
Po kilkunastu miesiącach w czytnikach PlayStation 2 zakręciła się płyta z produkcją Capcom. Pierwsza odsłona nie powala może jeszcze pod względem szybkości i efektowności potyczek, ale ma swój unikalny styl i ciekawy klimat. Debiutancka przygoda Dantego w swoich czasach robiła na odbiorcach wspaniałe wrażenie i do dzisiaj wiele jej z tego uroku pozostało. Bayonetkę pamiętam dzisiaj niedokładnie, trochę jak przez mgłę. Zapisały mnie się w pamięci niektóre poziomy i chyba wszyscy szefowie. Pamiętam też zarys fabuły i postaci. Podczas zabawy z Devil May Cry kilka razy wydawało mnie się, że mam deja vu. Wiele elementów było bardzo podobnych, a samo zakończenie tytułu na PS2 bardzo kojarzyło mnie się z tym przygotowanym przez Platinum Games.
Czy więc wychodzi na to, że przez osiem lat nie zmieniło się wiele w gatunku reprezentowanym przez omawiane produkcje? Na to wygląda. Wszystko poszło w racjonalnym kierunku większej efektowności i szybkości. Sam szkielet rozgrywki pozostał taki sam i nawet pomysły na bossów cały czas kręcą się wokół podobnych motywów. Twórcy najczęściej stawiają na wielkość wroga, ewentualnie na jego liczebność lub odporność na większość konwencjonalnych ataków głównego bohatera. Ponieważ jednak gier podobnych do Bayonetty i Devil May Cry nie wychodzi zbyt wiele, więc nie odczuwamy zmęczenia materiału. Pytanie tylko, czy w pewnym momencie to nie nastąpi. W planach mam kolejne odsłony produkcji Capcom, a potem i tę dopiero zapowiedzianą. Może i przyjrzę się uwielbianemu przez niektórych Ninja Gaiden. Przerobiłem już nieco inne God of War, a teraz czekam na Metal Gear Rising. Ciekawe czy w końcu zacznie to wszystko być jakieś takie monotonne?