Devil May Cry czyli historia pewnego demona - Strider - 3 marca 2012

Devil May Cry, czyli historia pewnego demona

You've heard of it, haven't you? The legend of Sparda? When I was young, my father would tell me stories about it. Long ago, in ancient times, a demon rebelled against his own kind for the sake of the human race. With his sword, he shut the portal to the demonic realm and sealed the evil entity off from our human world. But since he was a demon himself, his power was also trapped on the other side. I never believed it. I thought it was just a child's fairy tale. But I discovered that the so-called legend wasn't a myth at all. Sparda existed...



Devil May Cry - Absolute!

Świat u progu III tysiąclecia. Miliony graczy, zafascynowane Resident Evil czeka na kolejną grę z serii. Tymczasem w siedzibie Capcom trwa burza: w trakcie testów nowego produktu wystąpił błąd! I to jaki błąd! Postrzelony zombie zamiast posłusznie paść na ziemię, jak na nie do końca kompletnego nieumarłego przystało, wystrzelił w górę! I ostrzeliwany nadal się tam trzymał! Programiści są przerażeni - przed nimi długie godziny szukania błędu w kodzie gry! Niespodziewanie, nieśmiało odzywa się jeden z siedzących w kącie pracowników: "Słuchajcie, a może zrobimy grę o takim super gościu, który strzela do potworów, a one jakoś widowiskowo giną, co?". Zafrasowana grupa Japończyków pokiwała smutno głowami i wyszeptała: "Można spróbować...". Powoli w studiu umilkły wszystkie głosy i dało się już słyszeć tylko rytmiczne stukanie kilkudziesięciu klawiatur...


Taka mniej więcej (odrobinę tylko przeze mnie fabularyzowana) historia miała miejsce przed ponad 12 laty w siedzibie Capcomu. Jaki był jej efekt, wiemy wszyscy doskonale: zabawny błąd w kodzie programu zaowocował zupełnie nowym produktem, który z miejsca podbił serca konsolowych graczy i zapoczątkował fenomen, który trwa do dzisiaj. Co takiego miał w sobie pierwszy Devil May Cry, że zdołał zjednoczyć przed telewizorami aż 4 miliony graczy?


Po pierwsze: nowy gameplay. Choć Capcom "od zawsze" słynął z eksperymentowania ze swoimi grami (czasami aż nazbyt dosłownie: kto jeszcze pamięta aferę z rzekomą fotografią oka zmarłego mężczyzny przy okazji pierwszego RE?), to-to, co zrobił z wydaną w 2001 roku grą przeszło najśmielsze oczekiwania. Devil May Cry okazał się, nomen-omen, diabelnie szybką grą akcji, w której ważniejsze od prostego wyeliminowania przeciwników było ich stylowe wykańczanie. Do gameplayowej legendy przeszło wybijanie demonów w górę i ostrzeliwanie ich tak długo, aż te nie rozpadły się w proch. No, przynajmniej na niższych poziomach trudności - na tych wyższych (absurdalnie trudny Dante Must Die!) chodziło jednak po prostu o przeżycie... Kto miał wcześniej styczność z Capcomem, ten wie o co chodzi.


Sprawa druga: rewelacyjny główny bohater, od początku urzekający swoją swobodą. To nie przerażeni mieszkańcy Racoon City, desperacko walczący o przetrwanie, ale w pełni świadom swej siły, kpiący z przeciwników i bawiący się nimi pół człowiek-pół demon, uzbrojony w gigantyczny miecz i pistolety. Jakiż inny bohater gier był w stanie się z nim równać? :)

Devil May Cry w dniu premiery wyglądał oszałamiająco, dla wielu graczy stanowiąc wręcz przykład fotorealistycznej grafiki - jak żadna chyba innna gra w tamtym okresie stanowił prawdziwy pokaz mocy PlayStation 2. Całości dopełniał świetny, gotycki klimat i rockowa muzyka, która do dziś potrafi wywołać dreszcze na plecach.


Devil May Cry 2 - Dull!

Gigantyczny sukces pierwszej części gry pociągnął za sobą nieuchronnie sequel. Czy potrzebny? W to akurat wielu wątpi. Devil May Cry 2 niewiele poza postacią głównego bohatera miała wspólnego ze swą poprzedniczką. Pewnie, nadal chodziło o walki z legionami przeciwników i hardcorowy poziom trudności, wyraźnie było jednak widać, że akcenty zostały już rozłożone nieco inaczej - zniknął gotycki klimat, zastąpiony przez nowoczesne miasto, zaginął gdzieś również niewyobrażalnie wysoki poziom trudności.


Co nowego, poza niechętnymi spojrzeniami graczy, wniosła do serii druga część gry? Przede wszystkim eksperyment z dwoma bohaterami (który tak głośno reklamowany będzie później, przy premierze czwartej części, jako niespotykane dotąd novum): do samotnego łowcy demonów dołączyła rudowłosa dziewoja, Lucia. Podobnie jak Dante posiadała ona umiejętność przemiany w demona, a stworzona została w zasadzie jako opozycja dla naszego białowłosego ulubieńca: on - nieco powolny, ale silny, ona - szybka, ale ustępująca siłą Dantemu. Różnice pomiędzy bohaterami, choć niezamierzenie, poszły dalej - mało kto pamięta już dziś postać Lucii, Dante niezmiennie funkcjonuje nadal w zbiorowej świadomości graczy.


Druga część serii wprowadziła dwa ważne elementy, bez których trudno wyobrazić sobie rozgrywkę w Devil May Cry 3 i 4: wprowadzony został specjalny przycisk, odpowiedzialny za odtaczanie się sterowanej postaci, pozwalający skuteczniej unikać wrogich ciosów oraz możliwość zmiany używanej broni "w locie". Wyeliminowało to ciągłą konieczność wychodzenia do ekwipunku i wygrzebywania w nim interesującej nas zabawki.

Devil May Cry 3: Dante's Awakeing - Stylish!

Rok 2005 to rok bardzo ważny dla waszego znienawidzonego felietonisty. Nie tylko dlatego, że opuścił podówczas mury swego szacownego, acz nieco patologicznego gimnazjum, lecz również dlatego, że w ręce Stridera wpadło podówczas pudełko z trzecią częścią przygód białowłosego łowcy demonów. Namówiony przez kuzyna zdecydował się on włączyć nieznany sobie tytuł i...


...wsiąkł na rok. Serio. Przebudzenie Dantego począwszy od swego intra, po śmierć ostatniego bossa poczyniło takie spustoszenie w mojej duszy gracza, że nie oderwałem się od tego tytułu dopóki nie odkryłem wszystkich bonusów i nie wymasterowałem każdej techniki. No, prawie - po kilku miesiącach prób, musiałem jednak przyznać, że poziom trudności Dante Must Die naprawdę przekracza moje (zdawałoby się) wysokie umiejętności...


Devil May Cry 3 to absolutna kwintesencja serii i gatunku slasherów w ogóle - Capcom, świadom pomyłki jaką była druga część gry, słusznie powrócił do mrocznego klimatu "jedynki". Zamiast dwóch bohaterów, pozostał nam jeden, za to jeszcze bardziej wyszczekany niż dotąd - młodziutki Dante, pierwsza przemiana w demona, bratobójczy konflikt z opętanym żądzą mocy bliźniakiem i subtelna ewolucja charakteru naszego protagonisty. Tak, to graczom się zdecydowanie podobało...


Kolejnym ogromnym plusem gry była ewolucja gameplayu, który stanowi dla mnie najlepsze dotąd rozwiązanie w serii - 6 (!) stylów walki, tak rozbudowanych, że z konieczności wybieranych przed rozpoczęciem misji w menu... 5 rodzajów broni białej i tyle samo palnej, które dało się zmieniać tak szybko i intuicyjnie, jak nigdy dotąd (z całej zbrojowni, wybrać mogliśmy na misję jedynie dwa egzemplarze z każdego rodzaju, które następnie zmienialiśmy przyciskami L2 i R2)... Gigantyczna liczba "znajdziek" rozwijających naszą postać... Świetna, death-metalowa muzyka... No i ogromna radość z ulepszania umiejętności Dantego i dopakowywania broni kolejnymi zabójczymi dodatkami...


Jedyną w zasadzie wadą tej części gry, była decyzja Capcomu o wydaniu "edycji specjalnej", wprowadzającej zupełnie niepotrzebną możliwość gry Vergilem, częstszy system zapisu gry i dodatkowe elementy ułatwiające zabawę. No, ale dzięki temu gra trafiła również na PC, co zdecydowanie chwali się żółto-niebieskim. Jeśli taka była cena tego, aby dostali ją posiadacze blaszaków - niech będzie, jakoś to przeboleję...


Devil May Cry 4 - Bravo!

W roku 2008 fani slasherów przekonali się, że seria DMC idzie przez życie w sposób ewidentnie sinusoidalny - świetna "jedynka", słaba "dwójka", genialna "trójka" i... kontrowersyjna "czwórka".


Co nie podobało się tym razem? Trudno powiedzieć. Teoretycznie gra łączyła w sobie wszystko to, co było najlepsze w poprzednich częściach serii, jednak nie do końca zagrało bliżej niesprecyzowane "coś", sprawiając, że Devil May Cry 4 nie była tak wielkim hitem, jak "jedynka" i "trójka". Znów porzucono mroczny, gotycki klimat, na rzecz jasnych, szerokich przestrzeni. Znów dostaliśmy dwóch bohaterów, którymi kierowaliśmy zamiennie w miarę rozwoju scenariusza - nieco podstarzały Dante i szczylowaty Nero, wyposażony w nową zabawkę serii: diabelskie ramię, którym mógł przyciągać przeciwników i robić im bardziej wyszukane "kuku".


Ani dwóch bohaterów, ani grafika, wyciskająca ostatnie soki z kart graficznych, nie mogły jednak sprawić, że na pewnym etapie tworzenia gry komuś po prostu zabrakło pomysłów. Efekt? Większość bossów zmuszeni jesteśmy pokonywać aż 3 razy (!) - najpierw grając Nero, następnie Dante i w przedostatniej misji znów sterując Nero. Boki zrywać, panowie twórcy, po prostu boki zrywać...


Część czwarta, choć nie była totalną porażką, zdecydowanie nie była najlepszym produktem Capcomu. Nie narzekajmy jednak, bowiem na horyzoncie...


DmC -Devil May Cry - Cool?
Czyli wielka niewiadoma. Oglądając trailer widzimy, że zmieniło się totalnie wszystko: twórcy (Ninja Theory), design postaci (nastoletni, ciemnowłosy Dante), muzyka i wyposażenie naszego łowcy demonów. W Sieci trwa wciąż wielka nagonka na nową grę, która może albo przywrócić należne miejsce serii wśród królów slasherów, lub zrzucić ją na samo dno. Moja opinia? Pożyjemy - zobaczymy. Pamiętajcie: Devils never cry...

Niniejszym dotarliśmy do końca naszej opowieści - w artykule celowo pominąłem inne media związane z serią: o anime napiszę osobno, komiksów nie czytałem, a o filmie aktorskim nie wypada pisać, dopóki nie ujrzy światła dziennego. Dziękuję za uwagę i przepraszam wszystkich tych, którzy miesiącami czekali na tekst. Mam nadzieję, że stanąłem na wysokości zadania. ;)

Strider
3 marca 2012 - 22:19