Niektóre tytuły dość łatwo zdobywają przychylność graczy, którzy lubią wyzwania. Wśród nich sporą liczbę stanowią slashery, w których wysoki poziom trudności zmusza do wykazywania się nadludzkim refleksem, zręcznością i opanowaniem. Wszystko to tak na dobrą sprawę zaczęło się wraz z Devil May Cry. Jak dzisiaj prezentuje się jeden z ojców tego gatunku i stylu zabawy?
Produkcję Capcom trzeba zrozumieć. Trzeba zaakceptować jej założenia, poznać niuanse i wyuczyć się kilku technik. Dopiero wtedy przygody Dantego zaczynają bawić. Potwierdza to dobrze mój przykład. Pierwsze kilkadziesiąt minut gry było dla mnie mordęgą i doprowadziło do porzucenia DMC na kilka tygodni. Dopiero po pewnym czasie, z innym podejściem, odkryłem skrywane przez to dzieło japońskich twórców pokłady grywalności.
Dzisiaj problem jest jednak taki, że Devil się zestarzał, a jego atuty przestają robić w tym momencie takie wrażenie. Gatunek poszedł sporo do przodu, choć wciąż trzyma się pewnych ustalonych założeń. Jest jednak szybciej, ładniej, bardziej płynnie i efektownie. A to sprawia, że czasami pierwsza przygoda Dantego straszy topornością. Mamy wrażenie, że główny bohater jest trochę kołkowaty, a walki powolne. Wystarczy jednak wczuć się w to i na moment zapomnieć o tym co widziało się do tej pory w konkurencyjnych grach, aby Devil bawił tak jak robił to tuż po premierze.
Szczególnie ciekawie robi się, gdy na ekranie pojawiają się większe grupy oponentów. Bohater nie dysponuje może nadmiarem umiejętności przydatnych w takich starciach, ale liczba dostępnych ataków wystarcza, aby było ciekawie. Wysoki poziom trudności też robi swoje i człowiek nie zwraca uwagi, że czasami wszystko zaczyna zbliżać się do utartego schematu. Ważniejsza jest próba utrzymania się przy życiu, nabicia wysokiego licznika combo i najlepiej uniknięcia jakichkolwiek ataków wrogów.
Może i Devil May Cry nie miał opowiadać bardzo ciekawej historii, nie miał porywać relacjami bohaterów, ale mimo to trochę obniża ocenę końcową przeciętna fabuła. Rozczarowują też nieco bossowie, których jest mało, wyglądają niezbyt ciekawie, a w walkach zmuszają głównie do wysiłku przy mashowaniu przycisków na padzie. Można się było spodziewać jednak po nich trochę więcej, choć nie sposób przyznać, że stanowią wyzwanie.
Przygoda Dantego nie jest idealna. Ma całkiem sporą liczbę wad, ale wciąż jest to tytuł, w którym walczy się przyjemnie. Miło jest choćby rozprawić się z kilkoma wrogami bez żadnego draśnięcia. Nie jest to już może dzisiaj tak porywające jak jeszcze przed premierą wielu nowszych slasherów, ale nie ma też mowy o nudzie, prostocie i obrzydzeniu. Świetny bohater, dobry system, wysoki poziom trudności to główne atuty DMC w tym momencie. A że wszystko jest toporne, historia trochę zawodzi, a kamerze zdarza się zaszaleć? W każdym tytule z tamtej epoki znajdziemy podobne wpadki. Ważne, że w sumie jest ich i tak mniej niż powodów, aby początki Dantego poznać.