Mam mieszane uczucia rozpoczynając pisanie tej recenzji. Z jednej strony wypadałoby być konsekwentnym i trzymać się wcześniej zarzucanych grze Watch Dogs niedociągnięć. Z drugiej strony coś w tej grze udało mi się znaleźć, co popycha mnie w stronę bardziej pozytywnego zakończenia całej mojej historii, która rozpoczęła się wraz z premierą gry gdzieś pod koniec maja roku 2014. Starając się nie sprzedać Wam samej historii, bowiem w Watch Dogs każdy powinien, bez względu na wszelkie opinie, zagrać, nakreślę moje odczucia, które niczym sinusoida zmieniały się wraz z doświadczaniem nowych elementów tej gry.
Nie byłem dla tej gry zbyt pobłażliwy. Nie tylko z resztą ja. Wieszano na niej psy (he, suchar) od samego początku. Wprawdzie nie były to całkowicie bezpodstawne zarzuty, jednak grę skreślono już na starcie (co uczyniłem też w pewnym stopniu ja sam) nie dając jej szansy na obronę wszelkimi sposobami, które przewidzieli w toku produkcyjnym jej twórcy. Wspomniana wyżej sinusoida to idealny opis tego, jak wyglądały moje doświadczenia z dziełem studia Ubisoft. Zaczęło się od wielkich oczekiwań, wysoko postawionych wymagań i poprzeczki ulokowanej zdecydowanie za wysoko. Ubisoft trochę sam przyczynił się do tych negatywnych nastrojów fundując graczom najpierw wysokiej jakości materiały promocyjne, by potem sprowadzić ich na ziemię bolesnym kopniakiem rzeczywistości. Z każdym kolejnym elementem sytuacja potrafiła się diametralnie zmieniać. Było raz lepiej, raz gorzej – nigdy stabilnie.
W Watch Dogs wcielamy się w Aidena Pearce’a, którego można nawet polubić. Oprócz tego w naszych przygodach napotykamy postacie, które mogą mniej lub bardziej przypaść Wam do gustu. Jedną z nich w moim wypadku była Clara. Ubisoft ma zwyczaj przywiązywać nas niejako do wykreowanych przez swoje interaktywne historie bohaterów. Zaserwowana zostaje nam chwytająca za serce opowieść, która wprowadza nas w ciężką, zawieszoną w ciszy atmosferę żalu, smutku i powagi. Nie ma tutaj rewolucji. Fabułę napisano tak, by wprowadzała nas w wydarzenia rodząc w naszych głowach kolejne pytania, na które odpowiedzi znajdujemy dopiero w trakcie gry. Lubię takie rozwiązania. Czasem dobrze jest czegoś nie rozumieć, bo jest to czynnik, który przyciąga nas do książek czy filmów – chcemy się dowiedzieć kto, dlaczego, z kim i za co. Ciekawość wbudowana w ludzką naturę zostaje w paru momentach mocno pobudzona. Nie brakuje też zwrotów akcji, których przebieg szokuje, a przynajmniej w jednym wypadku wprawił mnie w totalne osłupienie. Ubisoft, choć wielu zarzuca stworzonej przez nich grze płytkość fabularną, moim zdaniem zadbał o to, by gracz czuł, że jego wysiłki nie są daremne i wszystko ma gdzieś swój początek i koniec. Jasne, początkowe zadania są strasznie nudne. Niby wprowadzają nas powoli w całą historię, jednak zdecydowanie lepiej bawiłem się realizując poboczne misje. Potem sytuacja jednak się poprawia, by w mniej więcej połowie głównej historii nabrać tempa i przyciągnąć przed monitor. Wierzcie lub nie, ale drugą część gry przeszedłem niemal na jednym tchnieniu, przy jednym „posiedzeniu”. Dałem się wciągnąć.
Oprócz historii, która w ostatecznym rozrachunku wydaje mi się kawałkiem dobrej roboty, wspomniałem o pobocznych zadaniach, które wolałem z początku wykonywać. Są ciekawą kombinacją podejścia skradankowego oraz tego, który znam choćby z serii GTA. Możesz na teren gangu, który masz zlikwidować, zakraść się wykorzystując infrastrukturę całego systemu oraz pojedyncze przedmioty, które da się zdalnie kontrolować, bądź też wykorzystać dobrodziejstwo posiadania rozległego arsenału gdzieś w.. płaszczu i zrobić to w starym, dobrym, Rockstarowym stylu. Poza likwidacją gangów, dostępna jest także misja, w której naszym zadaniem jest zlikwidować jadący z góry znaną nam trasą konwój zazwyczaj trzech aut. Tutaj ponownie możemy wykazać się oryginalnością, do pewnego stopnia oczywiście, podkładając bombę na drodze, likwidując wrogów przy wykorzystaniu systemu (zmiana świateł, barierki, wybuchy), bądź też załatwiając wszystko z pomocą ołowiu upchanego w jedną z tych wielu dostępnych w grze broni. Nie wspominam o trybie multiplayer i rozwiązaniach online, gdyż nie uznaję ich za element samej "kampanii", którą staram się w tym wpisie ocenić.
Nie sposób jest pominąć kwestii wad, którymi Watch Dogs sypie dokoła siebie. Najpierw jest to nieszczęsne sterowanie, na temat którego czytanie opinii w sieci musiało nieźle rozsierdzić kogoś w Ubisofcie. Panowie, sprawa została skopana. Jest aracade’owo do tego stopnia, że aż nieprzyjemnie. Wprawdzie podoba mi się fakt, że większość aut to mocne kopie realnych odpowiedników, a charakterystyka napędu jest wyczuwalna i widoczna (specyfika napędu AWD, FWD czy RWD faktycznie została uwzględniona i ma ona wpływ na zachowanie auta), jednak ta „zero-jedynkowość” kierowania jest wręcz odrażająca. Ja starałem się misje pokonywać zazwyczaj jednym samochodem, który udało mi się opanować – kopię Mitsubishi Evo. Oprócz tego, w kategorii wad, rozpatrywałbym naiwność rozwiązania hakowania wszystkich elementów. Wciśnięcie jednego, tego samego przycisku, który powoduje interakcję naszego smartfona z dowolnym elementem, jest co najmniej zbytnim ułatwieniem. Wymagałbym czegoś odrobinę bardziej wyrafinowanego, jednak gdybym miał być na miejscu twórców – na chwilę obecną nie wiem jak można by taką kwestię rozwiązać. O fizyce, bądź jej braku, nawet nie wspomnę.
Watch Dogs to także zalety. Jak pisałem już we wcześniejszych wpisach, miasto wydaje mi się ożywione do wystarczającego stopnia. Przechodnie zdają się żyć własnym życiem, realizując swoje plany i obowiązki. Samochody wprawdzie ślepo podążają drogami, piesi natomiast tworzą ładny, zgrany obraz miasta, którego wykonanie ostatecznie bardzo mi się spodobało. Historia została przeze mnie oceniona już wcześniej. Ją też wpisałbym na listę zalet, choć aby móc się o tym przekonać, trzeba przeboleć pierwsze napotkane bolączki, a z tym nie zawsze jest łatwo.
Ubisoft planuje chyba dalszą część. Będzie pewnie jak z serią Assassin’s Creed. Pierwsza jej część nie uchodziła za majstersztyk, drugie wydanie stało się jednak silnym konkurentem dla gier podobnego poziomu. Z Watch Dogs może być tak samo. Pierwsza, znana nam obecnie wersja, to swoistego rodzaju wersja beta, wypuszczona na rynek z zamiarem odpowiedniego przetestowania w warunkach polowych. Taki ctOS 1.0, z którym mamy styczność przez całą grę. Na koniec jednak, zgrabnie wpięte w fabułę, są dumne zapowiedzi nadchodzącego ctOS 2.0, który będzie poprawioną wersją swojego poprzednika, który wystawiony został na szereg nadwyrężających prób, których byliśmy zazwyczaj prowodyrem. Oby druga cześć, którą nawet chciałbym zobaczyć, wyzbyła się wszystkich wymienianych przez graczy wad. Jeśli twórcy fabuły podszlifują odrobinę swoje umiejętności, to w połączeniu z redukcją bubli, Ubisoft będzie w stanie stworzyć grę co najmniej bardzo dobrą. A teraz.. było po prostu dobrze. Choć się na to nie zapowiadało.