Czas jest niczym rzeka i pcha nas w przód na spotkanie z przeznaczeniem. Powyższe zdanie wystarczy przetłumaczyć na Chiński, stwierdzić, że zostało napisane przez któregoś z panów z królestwa Wei i mamy poruszającą, antyczną maksymę oddającą filozofię dawnych czasów. O czym ja w ogóle piszę? Zdałem sobie sprawę, że minęły trzy lata od mojego ostatniego spotkania z serią Romance of Three Kingdoms i dawno nie miałem okazji pokierować losami Cao Cao. Na szczęście Koei Tecmo wie, co lubię i na rynku wylądowało właśnie Romance of the Three Kingdoms XIV: Diplomacy and Strategy Expansion Pack.
Atelier to cykl, który mnie zaskakuje. Niepozorne tytuły stanowią jedną z najliczniejszych serii japońskich gier role paying, z masą nowych odsłon, portami i remasterami, które można liczyć w dziesiątkach. Mimo to sielankowe JRPG pozostaje ciągle dosyć niszowe. Dopiero premiera Atelier Ryza coś zmieniła i o cyklu zrobiło się trochę głośniej, podskoczyła sprzedaż i więcej osób mogło spróbować zabawy w alchemika.Gust i Koei Tecmo nie próżnuje. Dlatego w trochę ponad rok po premierze tamtej gry doczekaliśmy się sequela. Tylko czy Atelier Ryza 2: Lost Legends & the Secret Fairy powtórzy sukces poprzedniej gry?
Kompletnie nie znam się na sztuce. Praktycznie każdą wizytą w jakimś muzeum albo galerii kończy się wpadką z mojej strony. Nie potrafię docenić klasycznych obrazów i rzeźb i nie rozumiem co wspaniałego kryje się w sztuce współczesnej. Jest to dość problematyczne bo tak się złożyło, że muszę dość często odwiedzać przybytki naszpikowane dziełami i innymi pierdołami, które latają mi koło nosa. Wychodzi na to że preferuję prostą masówkę i jakieś plakaty z gierek i filmów, a stare malowidła nie robią na mnie wrażenia. Dlaczego przynudzam o sztuce i obrazach? No bo najnowsza odsłona cyklu Atelier serwuje nam wątek obcowania z tajemniczymi malowidłami. Tylko czy taki patent nie sprawia, że Atelier Lydie & Suelle: The Alchemists and the Mysterious Paintings staje się produkcja jedynie dla koneserów sztuki?
Obecna generacja konsol okazała się być zaskakująco dobra dla fanów cyklu Atelier. Porty, nowe odsłony, spin-offy i masa innych dobroci. Pod tym względem najlepiej wypada PlayStation 4. Jeśli niczego nie pominąłem na ten moment na konsoli Sony można zagrać w 9 odsłon cyklu o alchemii. Teraz do tej kolekcji dołączają porty trzech kolejnych gier. Czy warto sprawdzić Atelier Dusk Trilogy?
Atelier to jedna z tych serii gier, które oczarowały mnie i praktycznie z miejsca stałem się fanem. Z chęcią sprawdzam każda kolejna odsłonę cyklu i spędzam godziny w pogodnym świecie, gdzie z garści śmieci można stworzyć przeróżne przedmioty. Dlatego tez nie mogłem przeoczyć premiery Atelier Ryza: Ever Darkness & the Secret Hideout. Czy „mroczniejszy” tytuł będzie oznaczał, że Atelier kończy z sielankowym, kolorowym światem, gdzie potwory wyglądają jak pluszaki?
Kilka tygodni temu pisałem o pozytywnym zaskoczeniu jakim był nietypowy spin-off serii Atelier. Teraz przeszła pora powrócić na stare śmiecie. Mamy bowiem kolejną, główną odsłonę ciągnącego się od lat cyklu. Jakby tego było mało najnowsza gra jest osadzona w tym samym miejscu co trzy inne gry z serii. Czy Atelier Lulua: The Scion of Arland wnosi do cyklu coś nowego? No i czy warto sięgnąć po ten tytuł jeśli nie miało się kontaktu z grami od Gust?
Cykl Atelier ma już ponad 20 lat i zaliczył ponad 20 odsłon. Z tego powodu Gust i Koei Tecmo zdecydowało się na dostarczenie spin-offu, który będzie celebrował dorobek słodkiej serii, gier o tworzeniu przedmiotów za pomocą alchemii. Nelke & the Legendary Alchemists: Ateliers of the New World to ciekawe podejście do tego, z czego znany jest cykl Atelier. Tylko czy warto zainteresować się tą produkcją bez znajomości poprzednich gier?
Chiny mogą poszczycić się wyjątkowo interesującą historią oraz kulturą, która w większości przypadków jest kompletnie obca laowaiom (.老外- określenie obcokrajowców spoza Azji, dosłownie: ‚zawsze obcy’). Tak się złożyło, że w branży gier, historię i mitologię tego kraju serwują nam zazwyczaj obcokrajowcy. Prym w tym wiedzie Koei, które od ładnych paru lat serwuje światu swoją wizję tego, jak wyglądał konflikt pomiędzy trzema królestwami. Tylko czy kogoś to jeszcze obchodzi?
Koei Tecmo to dosyć ciekawy przypadek firmy zasypującej nas gierkami. Nigdy nie wiadomo czego można się po nich spodziewać. Nie jestem w stanie zrozumieć jak w trakcie tego samego roku można wydać dwie odsłony tej samej serii i jedna z nich jest najgorszą odsłoną danego cyklu podczas gdy druga to najlepszy przedstawiciel swojej marki. Muszę z wielkim zadowoleniem powiedzieć, że cykl Musou nie został zniszczony i Warriors Orochi 4 przywraca nadzieję na to, że marka będzie się rozwijała w dobrym kierunku. Co sprawiło, że w kilka miesięcy po fiasku jakim było Dynasty Warriors 9 otrzymujemy zaskakująco grywalną gierkę o siepaniu?
Jestem fanem cyklu Musou. Każdy kto rzuci okiem na listę tekstów mojego autorstwa zda sobie z tego sprawę. Nawet w wypocinach dla Gry-Online udało mi się przepchnąć recenzję o Berserk w wersji Musou. Nie ukrywam tego faktu i na serio lubię tego typu gierki jako formę odstresowania i moją wersje wiecznego grindowania rodem z Destiny. Dlatego zapowiedź Dynasty Warriors 9 była dla mnie sporym wydarzeniem. Obietnice Musou z większym naciskiem na elementy RPG i otwartym światem to potencjał na mojego kandydata do gry roku. Czy Omega Force udało się stworzyć produkcję, która łączy to co najlepsze w moich ulubionych gatunkach? Czy Dynasty Warriors zostanie w końcu zaakceptowane przez growy mainstream? Czy na serio zrobiło mi się smutno po pierwszej godzinie gry w Dynasty Warriors 9? Na te pytania znajdziecie odpowiedzi w poniższym tekście { nie,nie, tak}.