Electronic Arts, Ubisoft, Sony, Microsoft. Konferencje tych czterech firm od lat były najważniejszą częścią targów E3 – przynajmniej dla tych z nas, którzy obcowali z tym wydarzeniem za pomocą internetowych transmisji. W tym roku EA postanowiło jednak przygotować swoją własną, oddzielną prezentację dzień wcześniej. Po jej obejrzeniu można dojść do wniosków, że tak naprawdę „Elektronicy” nie pojawili się na targach growych, gdyż po prostu nie mieli żadnych gier do pokazania.
EA Play miało od rana pod górkę – najpierw w sieci pojawił się zwiastun prezentujący dość rewolucyjne zmiany, jakie pojawią się w tegorocznym odcinku FIFA, a potem podczas testu transmisji online całemu światu przedwcześnie ukazano Titanfalla 2. Ale przecież jest jeszcze Battlefield, Gwiezdne Wojny, Andromeda, jakieś tajemnicze niespodzianki. Electronic Arts samymi grami mogło zabłysnąć, wystarczyło pokazać kilka porządnych zwiastunów. Zamiast tego zdecydowano się na prezentacje uśmiechniętych ludzi siedzących przed ekranami komputerów i robiących gry…
Imprezę zaczęło mocne uderzenie – oficjalna zapowiedź Titanfalla 2. No, byłoby to mocne uderzenie, gdyby nie wspomniany wyciek, dzięki któremu w momencie prezentacji wszyscy już dobrze wiedzieli, że gra zaoferuje tryb dla samotnego gracza, a jej premiera zaplanowana została na 28 października tego roku. Nie grałem w jedynkę, gdyż sieciowe FPSy od dobrych kilkunastu lat zmierzają w kierunku, który kompletnie mnie nie interesuje (Unreal Tournament’99, wróć!), ale nowy „Upadek Tytana” wygląda całkiem zacnie i myślę, że fanów pierwszej części zadowoli. Jest ładnie, dynamicznie i ciekawie – szkoda, że tego samego nie można powiedzieć o kolejnych fragmentach EA Play.
Po niezłej pokazówce sieciowego shootera przyszła kolej na to, co zawsze zabija konferencje EA – sportówki. Oczywiście masę czasu poświęcono kolejnego Maddenowi, czym z pewnością zachwycone były wszystkie trzy osoby, które w naszym kraju interesują się tą serią gier. Z tych trzech osób kolejne dwie zapewne z wypiekami na twarzy słuchały o wspaniałych planach e-sportowych związanych z tą serią. Niestety, ja się ani do tej dwójki, ani trójki, nie zaliczałem i fragment bardzo skutecznie mnie zdołał zanudzić.
Ktoś, kto planował konferencję, chyba zdał sobie sprawę, że sportówki wielu graczy kompletnie nie interesują, dlatego między Maddena a FIFA 17 wciśnięto prezentację nowej części Mass Effecta. Andromeda wyczekiwana jest od lat, stąd mógł to być prawdziwy killer całej prezentacji. Zamiast tego było jedno wielkie rozczarowanie – miast porządnego gameplay’a, albo przynajmniej klimatycznego zwiastuna CGI, pokazano krótki filmik ukazujący deweloperów przy pracy. Pomiędzy kolejnymi migawkami sztucznie radosnych ludzi malujących jakieś rysunki czy bawiących się programami do modelowania można było dojrzeć migawki faktycznej gry, ale zaprezentowane w takiej formie mogło to zadowolić tylko najwierniejszych fanatyków.
FIFA 17, nawet pomimo wcześniejszego wycieku, robi wrażenie ilością zmian. I mówię to jako ktoś, kto piłki nożnej, zarówno prawdziwej, jak i wirtualnej, totalnie nie trawi. Nowy silnik, fabularny tryb dla pojedynczego gracza, wirtualne awatary najsłynniejszych trenerów – jak na zachowawczą serię, której coroczne odcinki zazwyczaj wprowadzały pomniejsze zmiany, to bardzo sporo. Fani mają na co czekać.
W zeszłym roku konferencję „Elektroników” skradła prezentacja Unravel. Wystawienie na scenę zestresowanego, ale pełnego pasji dewelopera z małego studia zrobiło niesamowite wrażenie i zapadło w pamięć wielu graczom. Więc oczywiście w tym roku patent należało bezpardonowo skopiować i bez większych ceregieli odtworzyć. Fe jest częścią nowego programu EA Originals, w ramach którego korporacja zamierza promować niezależnych deweloperów. Sama gierka wygląda bardzo sympatycznie, głównie za sprawą klimatycznego stylu graficznego i typowo platformówkowej rozgrywki. Niestety, sposób pokazania gry – wyciągnięcie na scenę zestresowanego dewelopera, kazanie mu kilka minut mówić o tym, jak to tworzenie tytułu jest dla niego pasją, pokazanie kilku zdjęć, a dopiero na końcu materiału wideo z samej gry – był tak podobny do zeszłorocznego pokazu Unravel, że wyszło to aż niesmacznie. Grę będę śledził, bo zapowiada się interesująco, ale gdyby nie ta nieudolna próba powtórzenia przypadkowego sukcesu, wrażenie byłoby pewnie znacznie lepsze.
Nawet większyy dołek konferencja zaliczyła, gdy doszliśmy do Gwiezdnych Wojen. Pani na scenie roztoczyła przed nami wizję nowego Battlefronta, zupełnie nowej gry akcji w uniwersum od Respawn Entertainment, innych projektów. A potem, tak jak przy Andromedzie, pokazano dużo uśmiechniętych ludzi rysujących gry komputerowe. Tak, właśnie dlatego wszyscy oglądamy konferencje na największych targach gier komputerowych świata – by oglądać ludzi rysujących concept arty. O ile jednak przy Andromedzie można było dopatrzyć się fragmentów rozgrywki, tutaj przygotowano miszmasz tylu różnych gier z uniwersum, że ciężko się było połapać, który fragment jest od której gry i de facto kompletnie nic z tego wszystkiego nie wynikało. Słabiutko.
Powody do radości mają chyba tylko fani Battlefield 1 – najpierw pokazano imponujący materiał filmowy ze zlepkiem różnych scen, następnie zaś, zaraz po zakończeniu właściwej konferencji, zaproszono widzów na godzinny pokaz rozgrywek sieciowych. Szkoda, że nawet to trzeba było zepsuć, do tego ostatniego zachęcając dziecinnymi, piskliwymi głosami przywodzącymi na myśl najgorsze, co ma do zaoferowania Youtube. O samej grze się wiele nie wypowiem, gdyż jak pisałem, rozgrywki sieciowe mnie nie interesują, a na trybie SP się nie skupiano.
Dużo gadania o niczym, minimum konkretów, żadnej bomby, która powodowałaby opad szczęki – tak można w skrócie podsumować konferencję Electronic Arts. Ani przez moment nie odczuwałem tego dreszczu ekscytacji, dla którego co roku zarywam nocki na oglądaniu wideo transmisji i dzięki któremu targi sprawiają, że naprawdę cieszę się z bycia graczem. I problemem nie były wcale gry, bo było co pokazać – tylko że zrobiono to w maksymalnie nieatrakcyjny sposób. No nic, EA ma w tradycji robienie najsłabszych albo jednych z najsłabszych prezentacji – miejmy nadzieję, że dalej będzie już tylko lepiej.