Wczoraj opublikowałem tekst o zachęcającym tytule „10 porad jak przeżyć w Afryce”, choć porad było tylko pięć. Dzisiaj publikuję drugą część tego tekstu z pozostałymi pięcioma i jak zwykle mocno zachęcam do podróży na czarny ląd. Jednocześnie staram się opisywać kolejne punkty w taki sposób, żebyś, drogi czytelniku, dowiedział się czegoś ciekawego o tej formie wypoczynku i wszelkich trudnościach, które mogą Cię tam spotkać. Najczęściej zadawane pytanie jakie pada z ust moich znajomych to zdecydowanie „Nie bałeś się?”, a ja zawsze odpowiadam „A czego tu się bać?”. Na miejscu doskonała obsługa wszystko robi za ciebie i skacze dookoła żeby włos ci z głowy nie spadł, więc wystarczy dobrze się przygotować i nastawić na fajne wakacje. Świat nie kończy się na Tunezji.
Równo miesiąc temu wróciłem z mojej pierwszej wyprawy do Afryki. Będąc tam przekonałem się o tym, że aktywny wypoczynek w tak diametralnie różnym od naszego środowisku jest zdecydowanie bardziej atrakcyjny niż dwutygodniowy wyjazd do hotelu z basenem. Trzeba się jednak liczyć z tym, że afrykańskie kraje popularne wśród turystów, a więc Etiopia, Kenia, RPA, Uganda, Namibia czy Botswana, wymagają dużo większych przygotowań niż wypad do Egiptu. Nawet jeżeli na miejscu zajmuje się nami lokalne biuro podróży i wszystko mamy podstawione pod nos, warto wiedzieć na co się przygotować. A ja byłem i przeżyłem, znam też z opowieści doświadczenia innych podróżników, więc teraz z pełną odpowiedzialnością mogę przekazać Wam moje rady jak przeżyć w Afryce.
Fani kina sciencie fiction nie mają w tym roku na co narzekać. Oblivion, Elysium, nowy Star Trek, kolejna część Riddicka, After Earth… To tylko część z tego, co będzie czekać nas na srebrnym ekranie w 2013. Dzisiaj w polskich salach kinowych zadebiutował pierwszy tytuł, czyli Oblivion, wyświetlany u nas jako Niepamięć. To historia zrealizowana na podstawie nieopublikowanego komiksu Josepha Kosinskiego dziejąca się w 2077 roku na zniszczonej wojnami Ziemii. Mechanik Jack Harper (Tom Cruise) i jego operatorka Vika (Andrea Riseborough) to jedyni ludzie, którzy zostali na błękitnej planecie. Ich zadaniem jest konserwacja dronów. Drony bronią wielkich hydroelektrowni przed Scavengersami, czyli najeźdźcami z kosmosu. Zmusili oni całą ludzkość do przeniesienia się na jeden z księżyców saturna. To właśnie tam wysyłana jest energia wydobyta na Ziemii. W to wszystko wierzy dwójka bohaterów, z którymi cały czas kontakt ma indoktrynujące dowództwo orbitujące nad planetą w wielkiej stacji kosmicznej o kształcie czworoboku. Ale czy ten film pozwolił mi uwierzyć, że obejrzałem kawał dobrego kina science fiction?
Sex sells. Wie o tym każdy wydawca i developer gier video, dlatego co i rusz w kolejnych produkcjach spotykamy jakąś postać kobiecą. Nic dziwnego, skoro znaczną część konsumentów w branży stanowią mężczyźni. My, gracze, raczej nie jesteśmy postrzegani jako samce alfa, kobieciarze i koneserzy kobiecego piękna. Jest to oczywisty błąd wynikający z głupiego stereotypu, że gracz to pryszczaty samotnik nie opuszczający swojej jaskini. Tymczasem kobiece ciała, nawet te wirtualne, cieszą nas przecież tak samo jak każdego faceta. Często nieświadomi tego zjawiska chętniej sięgamy po tytuły, w których z okładek mrugają do nas jakieś cycate laski. Podobną przynętą są przecież booth babes na targach komputerowych wszelkiej maści. Dziewczyna z komputera nie musi być nawet jakąś seskbombą, czego przykładem jest postać Elizabeth z Bioshock: Infinite. Nawet nowa Lara ma w sobie mniej seksu niż kiedyś. Kobiety w grach video ewoluują, ale ciągle są obecne i cieszą nasze oczy i serca, za co chwała producentom. Kogo będziemy mogli poznać w tym roku?
Pierwsza afrykańska noc spędzona pod namiotem była straszna. Nie mogę narzekać na sam kemping. Mieliśmy dobre miejsce na posiłki, ciepłą wodę we wspólnej łazience, gniazdka z prądem, sklep z zimnymi napojami, dobrze wyposażony bar i nawet basen do dyspozycji. Ale i tak pierwsza noc była straszna. Nie wiedzieć czemu, ktoś w biurze zarządził, że dostaniemy tylko trzy namioty. A było nas czterech. Dla przypomnienia: Arti (czyli mój ojciec), Krzychu, Piotr i ja, Buja. W namiocie, który zajęliśmy z Arturem, ledwo mieściły się dwa materace. Nasze bagaże musiały stać na zewnątrz. – Dodatkowy namiot dostaniecie dopiero jutro – zarządził Uruma, więc nie mieliśmy wyboru. Nie miałem nic przeciwko nocy pod jednym tropikiem z własnym tatą, o ile rzeczywiście miała to być tylko jedna noc. Moje poglądy zmieniły się, kiedy w środku nocy obudził mnie huk: JEB! Co jest?! Kolejne JEB! – Tato, co Ty robisz?! – zapytałem i znowu JEB! Poduszka przeleciała koło mojej głowy i uderzyła w poszycie namiotu. – Zabijam komary, są wszędzie! – Odparł jak gdyby nic Artur i sięgnął znowu po poduszkę. Obróciłem się na drugi bok i zasnąłem przeklinając pod nosem. Miejscowość nie bez powodu nazwana została rzeką komarów, skoro dostały się nawet do zamkniętego namiotu. W dodatku noc była krótka. Pobudka o 5, szybkie śniadanie i o 5:30 wyjazd, żeby zdążyć przed wszystkimi do parku narodowego Lake Manyara. Na miejsce dotarliśmy o 6 i rzeczywiście, oprócz strażników nie było tam żywej duszy. Przywitało nas za to stado pawianów...
27919 punktów Gamerscore. Tyle udało mi się nazbierać przez ponad dwa lata posiadania Xboxa 360. Lubię zdobywać achievementy, a w szczególności cieszą mnie te, których odblokowanie przysporzyło mi najwięcej problemu. Wchodzą w to osiągnięcia za ukończenie gry na najwyższym poziomie trudności, a także różne czasochłonne i nadludzkie wyczyny, nad którymi spędzam nieraz długie dni i noce. Co z tego mam, zapytacie? Nic oprócz satysfakcji. Nie liczę nawet na poklask wśród znajomych z XBL. Tymczasem znajomi, którzy w temacie konsol są laikami, często zadają mi pytanie: czy można coś kupić za te punkty? Zawsze głupio się uśmiecham i zaczynam tłumaczyć, co to jest ten cały Gamerscore. Że to nie wirtualna waluta, tylko raczej punkty doświadczenia. Jakiś czas temu Microsoft wprowaził nowy system nagradzania swoich wiernych klientów, który będzie nas premiował na podstawie ilości naszych punktów właśnie.
„W co grać z dziewczyną” to tekst, który ukazał się na gameplayu w lipcu 2012 roku. Z dużym przymrużeniem oka opisałem w nim cztery gry i dodatkowo mały, złośliwy bonus. Tekst miał oczywiście odpowiedzieć na pytanie postawione w tytule, które często zadają sobie gracze będący w związkach. Jednak banalny dobór tytułów (Fifa, Tekken, Worms, Lips/Singstar) sprawił, że teraz w moim odczuciu tamten krótki poradnik jest bezwartościowy. Skala ocen mierzona w ilości mokrych majtek zostaje, jednak wybór gier będzie tym razem bardziej wyszukany. W co Buja gra z dziewczyną?
Fani sagi Pieśni Lodu i Ognia pokochali pierwszy sezon Gry o Tron za wierność oryginałowi. Drugi sezon nie był już tak dokładnym odwzorowaniem kolejnego tomu, czyli Starcia Królów. Ze strony czytelników sypały się narzekania na spłycenie historii i obcięcie wielu wątków. Znalazły się nawet kompletnie absurdalne głosy oburzenia: „Aktorka grająca Ygritte jest zbyt ładna! W książce była brzydsza!”, co dla mnie jest mocną przesadą. Samemu spłyceniu historii i obcinaniu niektórych fragmentów nie ma się co dziwić. Mamy przecież do czynienia z formatem telewizyjnym, w którym każdy sezon to zaledwie dziesięć niespełna jednogodzinnych odcinków. W końcu druga, książkowa część liczy sobie bagatela osiemset pięćdziesiąt stron. To o sto stron więcej niż pierwsza część, a odcinków mamy tyle samo. Wszystkim narzekaczom proponuję jednak zaczerpnięcie głębokiego wdechu i uświadomienie sobie, że wyprodukowany przez HBO serial Gra o Tron to przecież adaptacja. Nad pracami nad nim czuwa sam G.R.R. Martin, autor sagi, który po 8 latach od premiery pierwszej części mógł przecież stwierdzić „cholera, teraz mógłbym napisać to inaczej”. Mało tego, pisarz sam napisał scenariusz do jednego odcinka w każdym z dwóch wyemitowanych sezonów i jeden, na którego premierę czekamy. Niespełna tydzień temu mogliśmy obejrzeć pierwszy odcinek trzeciego sezonu opartego na pierwszym tomie trzeciej części sagi. Jest w nim kilka scen, w których rozbieżność z książką gryzie mnie w oczy na tyle, że postanowiłem opublikować ten wpis.
Jestem świeżo po zakończeniu najnowszej, bardzo wyczekiwanej i przez wielu uznanych za rewelacyjną produkcji Irrational Games. Z wychwalaniem zalet i wymienianiem tego, co mnie w grze urzekło i tego co mi się nie podobało, na razie się wstrzymam. Jeszcze raz wszystko przemyślę i na spokojnie napiszę recenzję. Skorzystam jednak z tego, że dopiero co zobaczyłem napisy końcowe, a potem w drodze na uczelnię i z powrotem zastanowiłem się nad tym co właściwie stało się w rzeczywistości nowego Bioshocka. Wcześniej zakończenie wydawało mi się niejasne, ale teraz wszystko rozumiem i wyjaśnię to w tym wpisie, gdyż wielu z Was może mieć podobny mętlik w głowie jak ja. Nie muszę chyba mówić, że ten wpis to jeden wielki spoiler!
Gearbox to nierówna firma. Z jednej strony wykonują bardzo dobrą robotę. We wrześniu dostaliśmy od nich świetną produkcję, która była jeszcze lepsza niż pierwsza część ich topowej marki. Borderlands 2 to tony miodu i kawał świetnie napisanej gry. Z drugiej strony w pierwszym kwartale 2013 roku dostaliśmy do rąk polepionego gniota, który zawiódł niemal wszystkich – Aliens: Colonial Marines. Ponoć gra jest już konsekwetnie patchowana i nie jest tak tragiczna, jak wersja premierowa, niemniej jednak dalej jest to średniak. Tymczasem Borderlands 2, gra prawie doskonała, po sześciu i pół miesiącach ma doczekać się bardzo ważnej aktualizacji. Zespół Randy’ego Pitchforda trzyma rękę na pulsie i stara się o jak największe zadowolenie społeczności skupionej wobec ich tytułu. Społeczności mocno aktywnej, bo gra jest mocno zorientowana na coop i ma wysokie tzw. „replay value”, co przekłada się na wciąż dużą ilość rozgrywanych sesji. Dokładnie od dzisiaj, 2 kwietnia, możęmy ściągnąć ważny update do „Borderów”. Co w nim znajdziemy?