3 stycznia 1465. W Lublinie powstaje zbrojownia. Powoli lecz sukcesywnie zwiększamy nasze możliwości mobilizacyjne. Przygotowujemy sobie dobry grunt do przyszłej ekspansywnej polityki.
„ … a ten kraj nadwiślański znany z historycznego męstwa stał się bojaźliwy po stracie swojego Króla – Władysława Warneńczyka, w bitwie z hordami niewiernych w 1444 roku. Przekuto w nim miecze na lemiesze, a i rycerstwo dogorywa żałośnie. Przez przeszło dwie dekady nie wyściubili swego nosa, aby bronić wiary katolickiej przed szatańskimi Otomanami.”
Kroniki Papieskie, tom XXVIII. Autor nieznany
Odcinek II
6 Marzec 1455. Opracowanie czwartej technologii militarnej i dyplomatycznej. W tym momencie możemy budować targowiska, doki oraz zbrojownie. Targowiska zwiększają nasze wpływy z handlu, doki (wiadomo), natomiast zbrojownie podnoszą ilość dostępnych rekrutów oraz skracają czas mobilizacji w danej prowincji. Uczyniliśmy pierwszy poważny krok ku rozwojowi kraju.
Mimo, iż w obecnych czasach coraz mniej osób sięga po branżowe magazyny, to uważam, że na gameplay’u comiesięczny przegląd prasy ma rację bytu. Gdzie jak nie tutaj? Przede wszystkim postaram się zwrócić Waszą uwagę na najciekawsze artykuły w polskich i anglojęzycznych pismach. Po cichu liczę, że zawiążę się dyskusja o najlepszych/najsłabszych tekstach.
Od jakiegoś czasu myślałem nad stworzeniem cyklu, który będzie miał szanse zainteresować grupę czytelników. Mój wybór padł na opis własnych zmagań z nową (efekt wychowania się na konsolach) miłością – Europa Universalis IV. Jako, że słowo „nowa” jest jak najbardziej na miejscu z chęcią przyjmę rady od bardziej obeznanych z tematem. Każdy z władców ma swoją charakterystykę – ja będę się starał kierować przede wszystkim polską racją stanu w duchu realpolitik. Wszystkie decyzje będą podejmowane z myślą o jak największej potędze ojczyzny bez sentymentalnych małostek.
Po przeszło dwóch latach od premiery świetnie przyjętego „R:Origins” mamy przyjemność spotkania się z sequelem. „Legends” w zapowiedziach nie silił się na wyznaczanie trendów, a raczej na realizacje znanego sloganu przypisywanemu kontynuacjom – „bigger and better” Jak poszło? Tak jak zwykle Ancelowi. Jeśli wyrzucimy ze świadomości indyki ciężko jest nie dostrzec, że gatunek platformówek już dawno zdechł. Po za SMG (w Polsce dostępne dla nielicznych szczęśliwców) cierpieliśmy na chroniczne nienasycenie „skakajkami” od dużych studiów. Trudno nazwać Raymana produkcją AAA biorąc pod uwagę charakterystykę jego powstawania, niemniej konia z rzędem osobie widzącej to w produkcie finalnym.
Każdy z nas ma momenty growego zmęczenia, znużenia, czy też wszechogarniającej monotonności. Zwykle jest to niedostrzegalny stan. Gry niby nadal sprawiają nam radość – jednak ta radość nie jest pełna, nie taka jak dane nam było ją gdzieś, kiedyś doznać. „To the Moon” przywraca wiarę, wiarę w zdolność gier do kreowania poważnych opowieści. Udowadniając przy tym, że zastosowane środki i rozwiązania technicznie są najmniej istotnym elementem w całej układance.
Myślałem, że w branży gier widziałem już wszystko, że już nic mnie nie zaskoczy – skłonny nawet byłem obwieszczać wraz z Fukyamą „koniec historii”. Razem z Japońskim naukowcem mamy wspólny mianownik. Nasze stetryczałe tezy najlepiej grzecznie wziąć za mordę i wywalić do kosza, bo zwykle są one góralską „trzecią prawdą”. Nurkującym lotem Spitfire’a przechodzę do meritum zdradzając co wzruszyło ten „beton”.
Sony najprawdopodobniej rusza z wielką „pijarowską” machiną poprzedzającą zapowiedz następcy PS3, czego dowodem jest najnowsze zagranie japońskiego koncernu. Jedno z nich uderza w Wii Fit mówiąc, że Yoga nie ma nic wspólnego z graniem. Druga z nich parafrazuje hasło reklamowe Microsoftu – jump in.
Ten wpis będzie inny, nie mam zamiaru katować Was kolejną recenzją nie najświeższego hitu, ani męczyć opisem fabuły. Dziś „weźmiemy się za bary” z chyba najciekawszym i najlepszym aspektem tej gry. Za coś, co sprawiło, że Wiedźmin nie został grą dobrą, czy bardzo dobrą, coś co sprawiło, że dla ludzi połykających kulturę pełnymi garściami ta gra kiedyś będzie kultowa– szczególnie jeśli są Polakami.
Każdy z nas ma swoje miejsca do których chętnie wraca. Mogą być one niepozorne lub też oszałamiające swoją urodą i pierwiastkiem tajemnicy. Takich miejsc mam bardzo wiele – zwykłe dukty, obdrapane klatki schodowe, ławki w parku – są one wyjątkowe dlatego, że łączą mnie z nimi piękne wspomnienia. Pewnie powoli zaczynasz się irytować co za brednie pisze? Ano naprowadzam Cię na klucz, którym się kierowałem przy wyborze growych lokacji jakie odcisnęły na mnie największe piętno. Nie zawsze są to miejscówki najpiękniejsze, najbardziej zadziwiające, czy może najlepiej oddające świat realny, jednak swojego czasu najzwyczajniej rozpieprzyły mi mózg.
Każde większe wydarzenie oddziałuje na otaczający świat w którym zaistniało, nie inaczej jest w przypadku Newtown. Masakra w szkole odbiła się głośnym echem na całym świecie, teraz uderza ona w branże gier.
Football Manager od lat króluje na rynku menadżerów piłkarskich i nie widać nikogo, kto byłby godny wyrwać mu królewskie berło, czy zedrzeć żółtą koszulkę lidera. Sports Interactive w tym roku postanowiło zamknąć buzie krytykom, którzy zarzucali serii brak istotnych zmian. Czy im się udało? Sam nie wiem.
Niewiara jest straszną przypadłością, w czasach zamierzchłych ludzi małej wiary karano w przeróżny sposób, skazywano ich na spalenie żywcem, ćwiartowanie, czy też łamaniem kołem. Zasłużyłem, na wszystkie te kary zasłużyłem , gdyż nie wierzyłem w debiutanckie dzieło francuskiego studia Amplitude, co gorsza spodziewałem się gry najzwyczajniej średniej, niewartej uwagi, nie wnoszącej nic do gatunku strategii. Po publicznej spowiedzi gotowy jestem przyjąć Waszą pokute i zadośćuczynić Twórcom. Moja wina, moja wina, moja bardzo wielka wina.
Jako, że ostatnio różnych rankingów na gameplay'u jest sporo, tak więc i ja oryginalnie zaprezentuje swój. Przed Wami lista najbardziej niedocenionych gier przez konsumentów. Żeby było ciekawiej postanowiłem ukazać gry z zeszłej generacji (z jednym małym wyjątkiem), które chyba już nie mają szans na powrót (obym się mylił!).
Miejsce 5
Fahrenheit
Wynik sprzedaży - 260 tysięcy egzemplarzy
Jako, że ostatnio różnych rankingów na gameplay'u jest sporo, tak więc i ja oryginalnie zaprezentuje swój. Przed Wami lista najbardziej niedocenionych gier przez konsumentów. Żeby było ciekawiej postanowiłem ukazać gry z zeszłej generacji (z jednym małym wyjątkiem), które chyba już nie mają szans na powrót (obym się mylił!).
Miejsce 10.
Alice: Madness Returns
Wynik sprzedaży - 800 tysięcy egzemplarzy.
Powrót Alicji po 11 latach wypadł poprawnie, gra choć nie porywała grafiką, miała dosyć toporny gameplay, technicznie odstawała od tuzów branży to jednak niosła za sobą niebywały klimat i wnosiła całkiem przyjemny powiew świeżości ( i psychodelii) do growego światka. Szkoda, że ta gra nie znalazła więcej zwolenników, jednak w tych czasach jak coś nie powala trylionem "poligonów", a przynajmniej szumną kampanią reklamową to się nie sprzeda.