Ostatnie wydarzenia w rodzimej piłce nożnej wcale nie obracają się wokół tego, czego powinny dotyczyć – czysto piłkarskich wydarzeń, gry reprezentacji czy klubowych rozgrywek w ramach polskiej ekstraklasy, ale kwestii, która średnio co kilka miesięcy powraca do nas jak bumerang – kiboli. Ta niekończąca się plaga po kilku miesiącach względnego spokoju znów daje o sobie znać w sposób – dosłownie – wybuchowy. Problem znowu narasta, a szereg różnorodnych patentów mających zwiększyć bezpieczeństwo na stadionach zakończył się chyba tylko wyłącznie na konferencjach prasowych zwoływanych tuż po nieprzyjemnych stadionowych incydentach. Bo efektów na razie niestety w ogóle nie widać.
Gdy trzynaście lat temu debiutował Windows XP, niewielu raczej wierzyło w to, że ten system nie tylko okaże się dobrą inwestycją i kawałkiem porządnego softu, ale i przebije popularnością oraz funkcjonalnością tak ceniony i popularny wówczas OS Microsoftu z numerkiem 98. Wczoraj, 8 kwietnia 2014 roku, gigant z Redmond oficjalnie zapowiedział zakończenie wsparcia technicznego dla swojego flagowego niegdyś produktu, na którym opierała się zdecydowana większość komputerów. Choć wcale nie oznacza to, że nagle musimy wyrzucać XP-eka z dysku, to nie da się jednak ukryć, że właśnie kończy się bardzo ważny i pełen sukcesów okres w historii najpopularniejszego systemu operacyjnego.
O tym , że postać pułkownika Kuklińskiego, mimo właśnie mijających 10 lat od jego śmierci, cały czas jest mocno kontrowersyjna, nie trzeba chyba nikogo przekonywać. Dziesiątki filmów dokumentalnych i setki wypowiedzi osób będących wówczas głównymi decydentami na międzynarodowej scenie politycznej nadal nie dają jednoznacznej odpowiedzi. Kto by pomyślał, że nakreśli ją najnowszy obraz Władysława Pasikowskiego – Jack Strong – szumnie zapowiadany i reklamowany co najmniej od kilkunastu miesięcy. Trzeba przyznać, że zgiełk tej produkcji nie zaszkodził – to były bardzo intensywne dwie godziny seansu.
Tuż przed premierą czwartej części serii Saints Row internet obiegła informacja głosząca, że czwórka ma być ostatnią odsłoną tej zwariowanej gangsterskiej sagi, której motyw przewodni właściwie można zawrzeć w trzech słowach: absurd, odpał, szaleństwo. Kolejna część jawi się zatem jako coś kompletnie nowego, co nie bardzo mieści się w głowie i fanom serii, i graczom po prostu ciekawym, co też stanie się w przyszłości z szalonymi perypetiami gangu Świętych i ich coraz to bardziej kosmicznych wrogów. Bo to, że kolejna część powstanie, jest raczej pewne.
Obserwując, jak rok po roku seria NBA 2K ewoluuje w stronę doskonałości można mieć spore wątpliwości, czy ktokolwiek jest w stanie zagrozić jej pozycji, przynajmniej ja odnoszę takie wrażenie – pogrywając regularnie w kilka ostatnich odsłon wydaje mi się, że jedynym lepszym rozwiązaniem dla fanów basketu jest chyba tylko… wzięcie piłki i zagranie ze znajomymi na najbliższym boisku. Włodarze EA uważają jednak, że każdego króla da zrzucić się z tronu i jakiś czas temu zapowiedzieli powrót święcącej niegdyś triumfy serii NBA Live. No i tak czekamy, czekamy, czekamy, no i czekamy tak od 4 lat i tak prawdę powiedziawszy, na kilka miesięcy przed zapowiadaną premierą wiemy tyle, co nic. Wypatrując nowinek o produkcji studia EA Tiburon czasami czuję się jak były już komisarz ligi NBA David Stern, który podczas lokautu patrzył bezradnie to w stronę zawodników, to w stronę włodarzy klubów. I choć koniec okazał się w miarę szczęśliwy, to wszyscy z nerwów zapewne poobgryzali już swoje paznokcie. Nikt jednak nie powiedział, że w przypadku NBA Live 14 happy-end to jedyne możliwe rozwiązanie.
Co prawda tenisowy sezon dopiero nabiera rumieńców, ale tegoroczne Australian Open pokazało, że możemy liczyć na naprawdę udane kolejne kilka miesięcy z największymi gwiazdami w roli głównej. Fani tej dyscypliny nie muszą z utęsknieniem patrzeć w kalendarz i odmierzać czas do kolejnego Wimbledonu czy Rolanda Garrosa. Wystarczy, że odpalą Top Spin 4.
Mimo iż Instytut Cervantesa leży zaledwie kilka minut drogi od krakowskiego rynku, w poniedziałek na ulicy Kanoniczej próżno było szukać osób zainteresowanych wystawą „Przeszłość i teraźniejszość hiszpańskojęzycznych gier komputerowych”. Wewnątrz budynku również nie było widać oznak zbliżającego się wydarzenia – brak jakichfkolwiek plakatów czy ulotek informujących, że coś takiego w ogóle ma miejsce nie nastrajał zbyt optymistycznie. Zielonego pojęcia nie miał też pan portier, panie w sekretariacie patrzyły na mnie zdziwionymi oczyma, a po kilku minutach gorączkowych poszukiwań miejsca prezentacji wreszcie udało natrafić się na osobę, która sprawnie pokierowała mnie do odpowiedniego pomieszczenia.
W Niemczech symulatory maszyn i zawodów wszelakich mają swoje własne reklamy telewizyjne, oddzielne półki w sklepach z grami, billboardy i jeszcze inne fajne bajery – słowem, mają taką oprawę marketingową, jakiej nie powstydziłoby się 95% gier wydawanych w Polsce. Ja tego fenomenu osobiście nie ogarniam, nie mi jednak oceniać, czemu ktoś lubi kopać ziemniaki, wypasać bydło i jeździć wózkiem widłowym w wirtualnej rzeczywistości. U nas ta moda dopiero się rozkręca, ale już widać pierwsze symptomy wskazujące na to, że swojskie klimaty również i u nas znajdą rzesze oddanych zwolenników – wystarczy spojrzeć na sukces Symulatora Farmy. Zaglądając w plany wydawnicze polskich dystrybutorów coraz bardziej widać, że „oni to jednak tak na poważnie”: mamy dźwigi koparki, buldożery, piły spalinowe, słowem: wszystko, czego potrzeba prawdziwemu mężczyźnie. Do czego jeszcze zdolni są twórcy takich niszowych programików? Efekt moich rozmyślań możecie znaleźć poniżej – oto pięć bardzo wizjonerskich pomysłów na nowe odsłony tej serii!
Jeśli do tej pory niedowierzaliście, że Tim Schafer to najbardziej oryginalny projektant gier, jakiego wydał świat, tak teraz nie macie prawa poddać tej tezy w jakąkolwiek wątpliwość. Zapraszam Was na wycieczkę do Krainy Metalu, gdzie wszystko jest kompletnie nielogiczne, w kopalni pracuje się waląc łbami o skałę, a w warsztacie samochodowym w rolę mechanika wciela się sam… Ozzy Osbourne!
15 lat na rynku, grubo ponad setka gier opatrzonych charakterystycznym logiem jednego z najstarszych wydawców gier w Polsce, pionier wielu unikalnych rozwiązań(gry po 19,90 zł!) i… pyk, było, minęło. Wydawało się, że tak prężnie niegdyś działającej firmy nic nie ruszy, ale prawa rynku okazały się jednak aż nadto brutalne.
Polacy w sprawach powiązań historii z grami komputerowym są niezwykle wrażliwi. Wystarczy przypomnieć sobie chociażby aferę z Codename: Panzers, gdzie „przedstawiono” sytuację napaści Polski na Niemcy, choć finalnie racja była po stronie wydawcy i twórców gry. Tym razem kroi nam się kolejne małe trzęsienie ziemi. Z czym bowiem od kilkunastu miesięcy kojarzy nam się osoba prezydenta Polski zestawiona z samolotem? No właśnie…
Ach, burmistrzem być… Ciepła posadka, wygodny hotel, godziwa pensja – archetypiczny obraz głowy miasta wygląda wręcz nierealnie. W SimCity do pewnego momentu radość z prowadzenia własnej metropolii jest wręcz niesamowita. Ale kiedyś muszą zacząć pojawiać się problemy, które wykończą niejednego domorosłego ekonomistę i projektanta.
Jako że rok 2011 możemy uznać za oficjalnie rozpoczęty, pora zacząć zastanawiać się, co też ciekawego przyniesie nam kolejne dwanaściemiesięcy. Ja, niczym wróżbita Maciej… eee, nasz ukochany analityk Michael Pachter postanowiłem zabawić się w growego analityka i spróbować przewidzieć kilka nowych tytułów, trendów i ciekawostek. Będzie trochę śmiesznie, trochę poważnie – jakkolwiek by nie było, zapraszam do lektury.
Mortyr, Mortyr, Mortyr… Polska myśl programistyczna zawsze miała w zanadrzu ogrom dziwnych pomysłów. To gry porno i niesamowicie brutalne produkcje od Nekrosoftu, to znowu chyba najdziwniejsza platformówka polskiej sceny growej – Kostucha: Just One Fix, a przecież mieliśmy jeszcze całe zastępy Maluchów i Poldków, Detektywa Rutkowskiego – oj, było tego sporo. Rodzimi twórcy nie zapominali także o II Wojnie Światowej – wszak to temat chwytliwy jak mało który. W teoriach spiskowych, jak doskonale widać na przykładzie pierwszego Mortyra, też byli całkiem nieźli.
8:30. Mimo, iż godzina niemłoda, rozum mówi, że to jeszcze nie pora, a pięknie wtóruje mu reszta organów, które chcą przestawić się tryb świąteczny, zaś wszelkie okoliczności niesprzyjające temu procesowi mają zostać odsunięte na boczne tory. Nic z tego.
Demoniczny krzyk domowników: „Wstawaj, już późno, bo przez cały rok będziesz tak długo spał” uświadomił mi, że to już ten dzień, że już za kilka godzin znowu będę zjadać bezlitośnie zamordowanego (i ustawicznie drożejącego) karpia, a na kompot z suszu będę patrzyć ze stałym politowaniem jak i współczuciem na tych, którzy wypiją to nieznośne paskudztwo.