Ostatnie wydarzenia w rodzimej piłce nożnej wcale nie obracają się wokół tego, czego powinny dotyczyć – czysto piłkarskich wydarzeń, gry reprezentacji czy klubowych rozgrywek w ramach polskiej ekstraklasy, ale kwestii, która średnio co kilka miesięcy powraca do nas jak bumerang – kiboli. Ta niekończąca się plaga po kilku miesiącach względnego spokoju znów daje o sobie znać w sposób – dosłownie – wybuchowy. Problem znowu narasta, a szereg różnorodnych patentów mających zwiększyć bezpieczeństwo na stadionach zakończył się chyba tylko wyłącznie na konferencjach prasowych zwoływanych tuż po nieprzyjemnych stadionowych incydentach. Bo efektów na razie niestety w ogóle nie widać.
A możnowładca rzekł: „I zbudujcie mi twierdzę potężną i z kamienia, abym mógł chronić wasze mienie i dziatki wasze”. Tak też uczynili: budowla przetrwała już dziewięć lat, a choć piętno czasu odcisnęło się murach obronnych, nadal stanowi ona świadectwo znamienitości projektantów i wielkiego poświęcenia dziesiątek robotników, którzy na skraju wyczerpania wznosili przez lata majestat naszej chwały.
O tym , że postać pułkownika Kuklińskiego, mimo właśnie mijających 10 lat od jego śmierci, cały czas jest mocno kontrowersyjna, nie trzeba chyba nikogo przekonywać. Dziesiątki filmów dokumentalnych i setki wypowiedzi osób będących wówczas głównymi decydentami na międzynarodowej scenie politycznej nadal nie dają jednoznacznej odpowiedzi. Kto by pomyślał, że nakreśli ją najnowszy obraz Władysława Pasikowskiego – Jack Strong – szumnie zapowiadany i reklamowany co najmniej od kilkunastu miesięcy. Trzeba przyznać, że zgiełk tej produkcji nie zaszkodził – to były bardzo intensywne dwie godziny seansu.
Ponad półtora roku temu gracze oszaleli ze szczęścia – Rockstar dumnie zapowiedział trzecią odsłonę przygód jednego z najpopularniejszych komputerowych glin. Przez kolejne miesiące twórcy mamili nas nowymi artworkami, nowymi informacjami, a fani serii łapczywie i pełnymi garściami chwytali wszelkie skrawki informacji – właściwie to brakowało tylko konkretów. I wygląda, że jeszcze trochę sobie na nie poczekamy.
Mimo iż Instytut Cervantesa leży zaledwie kilka minut drogi od krakowskiego rynku, w poniedziałek na ulicy Kanoniczej próżno było szukać osób zainteresowanych wystawą „Przeszłość i teraźniejszość hiszpańskojęzycznych gier komputerowych”. Wewnątrz budynku również nie było widać oznak zbliżającego się wydarzenia – brak jakichfkolwiek plakatów czy ulotek informujących, że coś takiego w ogóle ma miejsce nie nastrajał zbyt optymistycznie. Zielonego pojęcia nie miał też pan portier, panie w sekretariacie patrzyły na mnie zdziwionymi oczyma, a po kilku minutach gorączkowych poszukiwań miejsca prezentacji wreszcie udało natrafić się na osobę, która sprawnie pokierowała mnie do odpowiedniego pomieszczenia.
Co prawda tenisowy sezon dopiero nabiera rumieńców, ale tegoroczne Australian Open pokazało, że możemy liczyć na naprawdę udane kolejne kilka miesięcy z największymi gwiazdami w roli głównej. Fani tej dyscypliny nie muszą z utęsknieniem patrzeć w kalendarz i odmierzać czas do kolejnego Wimbledonu czy Rolanda Garrosa. Wystarczy, że odpalą Top Spin 4.
Do tej pory FPS-y na konsolach traktowałem jak zło konieczne. Konieczne dlatego, bo nigdzie indziej nie mogłem zagrać w Halo 3, a zło, bo jakoś trudno było mi się odzwyczaić od myszki i klawiatury po latach żmudnej praktyki i dziesiątkach tysięcy headshotów. Ale nadszedł TEN moment.
Jeśli macie za dużo pieniędzy, stary telewizor i tak powędruje na śmietnisko (tak, wiem, to niezbyt proekologiczne), a w planach jest zakup nowego telewizora, może pora zainteresować czymś naszego pupila? Wystarczy Xbox 360 i trochę Microsoft Points.
No właśnie, gdzie? Jeszcze kilka lat temu komputerowi ekonomiści mieli pełne ręce roboty, a teraz, szczerze powiedziawszy, nie mamy (bo i ja się do nich zaliczam) zbyt wielu sposobności, by pewnie ulokować wirtualną mamonę
Aby przekonać się, w jak fatalnej kondycji znajduje się obecnie ten gatunek, wystarczy powędrować myślami 7-8 lat wstecz. Wirtualni burmistrzowie zarywali wtedy nocki projektując miasta w genialnym Sim City 4 – teraz musimy zadowolić się podróbką niezbyt wysokich lotów, Cities XL. Przyszli maklerzy z kolei robili furorę na parkiecie w Capitalism II, osiągając kolejne szczyty notowań giełdowych, wyprzedzając konkurencję pod względem technologicznym i dokonując nieustannej analizy setek słupków, tabel i wykresów. Domorosłym przedsiębiorcom również wiodło się wspaniale – mieliśmy przecież nieskrywaną przyjemność zagrywać się w Industry Giant II. Posiadanie wirtualnej firmy transportowej również nie stanowiło żadnego problemu – do dyspozycji mieliśmy przecież genialnego i wciąż żywego wśród fanów Transport Tycoon czy równie wciągającą trylogię Railroad Tycoon. Na dyskach wielu z nas zawitał także Traffic Giant – symulacja przedsiębiorstwa komunikacji miejskiej czy – już mniej znane – Rails Across America, czyli 140 lat amerykańskiej kolei na jednym krążku CD. A przecież mieliśmy też troszkę młodsze, ale równie znakomite The Movies od Petera Molyneux, Pizza Syndicate, trzy części RollerCoaster Tycoon, Tycoon City: New York, Hotel Giant, Zoo Tycoon… Ech, naprawdę muszę dalej wymieniać?
Ach, burmistrzem być… Ciepła posadka, wygodny hotel, godziwa pensja – archetypiczny obraz głowy miasta wygląda wręcz nierealnie. W SimCity do pewnego momentu radość z prowadzenia własnej metropolii jest wręcz niesamowita. Ale kiedyś muszą zacząć pojawiać się problemy, które wykończą niejednego domorosłego ekonomistę i projektanta.
8:30. Mimo, iż godzina niemłoda, rozum mówi, że to jeszcze nie pora, a pięknie wtóruje mu reszta organów, które chcą przestawić się tryb świąteczny, zaś wszelkie okoliczności niesprzyjające temu procesowi mają zostać odsunięte na boczne tory. Nic z tego.
Demoniczny krzyk domowników: „Wstawaj, już późno, bo przez cały rok będziesz tak długo spał” uświadomił mi, że to już ten dzień, że już za kilka godzin znowu będę zjadać bezlitośnie zamordowanego (i ustawicznie drożejącego) karpia, a na kompot z suszu będę patrzyć ze stałym politowaniem jak i współczuciem na tych, którzy wypiją to nieznośne paskudztwo.
15 lat na rynku, grubo ponad setka gier opatrzonych charakterystycznym logiem jednego z najstarszych wydawców gier w Polsce, pionier wielu unikalnych rozwiązań(gry po 19,90 zł!) i… pyk, było, minęło. Wydawało się, że tak prężnie niegdyś działającej firmy nic nie ruszy, ale prawa rynku okazały się jednak aż nadto brutalne.
Gdy trzynaście lat temu debiutował Windows XP, niewielu raczej wierzyło w to, że ten system nie tylko okaże się dobrą inwestycją i kawałkiem porządnego softu, ale i przebije popularnością oraz funkcjonalnością tak ceniony i popularny wówczas OS Microsoftu z numerkiem 98. Wczoraj, 8 kwietnia 2014 roku, gigant z Redmond oficjalnie zapowiedział zakończenie wsparcia technicznego dla swojego flagowego niegdyś produktu, na którym opierała się zdecydowana większość komputerów. Choć wcale nie oznacza to, że nagle musimy wyrzucać XP-eka z dysku, to nie da się jednak ukryć, że właśnie kończy się bardzo ważny i pełen sukcesów okres w historii najpopularniejszego systemu operacyjnego.
Jeśli do tej pory niedowierzaliście, że Tim Schafer to najbardziej oryginalny projektant gier, jakiego wydał świat, tak teraz nie macie prawa poddać tej tezy w jakąkolwiek wątpliwość. Zapraszam Was na wycieczkę do Krainy Metalu, gdzie wszystko jest kompletnie nielogiczne, w kopalni pracuje się waląc łbami o skałę, a w warsztacie samochodowym w rolę mechanika wciela się sam… Ozzy Osbourne!
Mortyr, Mortyr, Mortyr… Polska myśl programistyczna zawsze miała w zanadrzu ogrom dziwnych pomysłów. To gry porno i niesamowicie brutalne produkcje od Nekrosoftu, to znowu chyba najdziwniejsza platformówka polskiej sceny growej – Kostucha: Just One Fix, a przecież mieliśmy jeszcze całe zastępy Maluchów i Poldków, Detektywa Rutkowskiego – oj, było tego sporo. Rodzimi twórcy nie zapominali także o II Wojnie Światowej – wszak to temat chwytliwy jak mało który. W teoriach spiskowych, jak doskonale widać na przykładzie pierwszego Mortyra, też byli całkiem nieźli.