W kilku punktach południowo-zachodnich Stanów Zjednoczonych, wśród suchej ziemi i żwiru niegościnnej pustyni, możemy natknąć się na niecodzienny widok dziesiątek pozostawionych własnemu losowi samolotów. Są to zarówno potężne pasażerskie oraz transportowe jumbo-jety, posiadające oznaczenia największych linii lotniczych i przewoźników, jak i mniejsze kilkunastoletnie luksusowe odrzutowce czy małe dwuosobowe awionetki. Z daleka większość wygląda jakby była gotowa do odlotu i tylko przez przypadek awaryjnie przysiadła na piasku.
Bez wątpienia, coś wyjątkowo fascynującego jest w opuszczonych miastach, ruinach starych fabryk czy porzuconych domach, hotelach itd. Nie tylko przypominają nam o tym, że to co stworzyliśmy nie będzie trwać wiecznie, ale też pozwalają przyjrzeć się przeszłości i przekonać jak żyli ludzie czasem zaledwie kilka lub kilkadziesiąt lat temu. Nie raz, to życie wydaje się bardziej fascynujące i tajemnicze niż żywot naszych średniowiecznych bądź antycznych przodków. Może też dlatego tak wiele osób poszukuje opuszczonych miejsc, wybiera się z aparatem na niebezpieczne wycieczki, zwiedzając ruiny i pozostałości dawnej świetności zapomnianych przez Boga i ludzi miejsc. Jednym z nich jest japońska wysepka Hashima, z racji jej przypominającej statek kształtu, zwana też "pancernikiem". Jeszcze kilkadziesiąt lat temu miejsce to było prosperującym miasteczkiem górniczym i najgęściej zaludnionym skrawkiem lądu na świecie. Dziś pomiędzy opustoszałymi betonowymi budynkami hula jedynie wiatr, przyglądający się powolnemu rozpadowi miasta zbudowanego dzięki węglowej gorączce.
Jeszcze w 2009 roku, podróżujący wzdłuż tajwańskiego wybrzeża mogli natknąć się na dziwaczne zbiorowisko kompletnie opuszczonych bloków, które wyglądały jakby były elementem scenografii dla filmu science-fiction. Stojącym tuż przy plaży i pomalowanym w jaskrawe kolory budynkom, przypominającym leżące na sobie dyski, towarzyszyła rozwinięta i nigdy nieużywana infrastruktura, której najlepiej widocznymi oznakami były ogromne baseny ze zjeżdżalnią. Okoliczni mieszkańcy unikali tego miejsca, uznawali je za nawiedzone i przeklęte, nie potrafili też dokładnie wyjaśnić odkrywającym je zdziwionym podróżnikom i turystom, kiedy zbudowano przedziwną wioskę oraz dlaczego porzucono ją niedokończoną.
Zabawki mogą powiedzieć nam wiele o czasach w jakich powstawały, o tym co kryło się w głowach projektujących je ludzi, którzy starając się w przystępny sposób odzwierciedlić w nich świat dorosłych przekazywali jego wyidealizowany obraz, a czasem też nadzieje jakie wiązali z przyszłością, w której będą żyć dzieci. Przykładem tego zjawiska są amerykańskie zabawki z lat 50. Na tą dekadę przypada bowiem szczyt ogólnego zainteresowania energią jądrową, która jak wierzono zapewni ludzkości stabilne, czyste i bezpieczne jutro. Obecnie trudno w to uwierzyć, ale w tych euforycznej epoce na półkach sklepowych gościły zabawki edukacyjne, nie tylko wyposażone w działające czytniki Geigera, ale także próbki materiałów promieniotwórczych, takich jak uran czy rad, dzięki którym dzieci mogły, jak zapewniały reklamy „w bezpieczny i ekscytujący sposób pobawić się z promieniotwórczością”.
Na obrazach satelitarnych udostępnionych przez Google maps, w pustynnym rejonie północnych Chin internauci znaleźli niezidentyfikowane struktury oraz towarzyszące im ogromne, wyraźnie widoczne z orbity, wyrysowane na powierzchni ziemi białe proste linie, które przecinając się tworzą dziwne wzory i siatki, przywodzące na myśl to co możemy zobaczyć na płaskowyżu Nazca. Czym mogą być te dziwaczne konstrukcje i rysunki oraz w jakim celu zostały stworzone?
Dzisiaj wieczorem, w europejskim Playstation Store pojawi się Malicious. To bliżej nieznany szerszej rzeszy graczy tytuł, który zadebiutował w Japonii w 2010 roku, osiągając przy tym niemały sukces, będący zasługą niskiej ceny oraz atrakcyjnej rozgrywki. Gra łączy w sobie model walki, którym charakteryzują się najlepsze tytuły akcji, takie jak God of War, Bayonetta czy Devil May Cry, z prostym pomysłem zaczerpniętym wprost z...serii Mega Man. Bez cienia wątpliwości można stwierdzić, że jest ona jedną z ciekawszych cyfrowych produkcji stworzonych z myślą o konsoli Playstation 3, które zawitały do jej wirtualnego sklepu. Skąd ta pewność? Zapraszam do recenzji.
Seria Elder Scrolls towarzyszy graczom nieprzerwanie już od przeszło kilkunastu lat, ewoluując od pełnych błędów i bugów niszowych tytułów, w wartą dziesiątki milionów dolarów markę i ultra popularne gry (nadal pełne błędów), które stały się klasą dla samych siebie i jedną z kilku definicji zachodniego podejścia do tworzenia komputerowego RPG. Z okazji zbliżającej się mamucimi krokami premiery The Elder Scrolls V: Skyrim, przyjrzyjmy się raz jeszcze drodze jaką przeszedł cykl, od trudnych początków do dzisiejszej opływającej w zielone banknoty chwały.
17 sierpnia 1991 roku z Wydziału Fizyki Uniwersytetu Warszawskiego wysłano pierwszy w historii naszego kraju mail. Datę tę uznaje się za początek internetu w Polsce.
W czasach kiedy nawet lodówki mogą łączyć się siecią, czasami trudno uwierzyć, że jeszcze 20 lat temu prawie nikt w Polsce nie słyszał o poczcie elektronicznej, firewallach, przeglądarkach czy modemach. Telekomunikacja kojarzyła się Polakom przede wszystkim z wówczas niepodzielnie panującym monopolistą oraz telefonem stacjonarnym, który pomimo zmiany systemu politycznego, nadal był dla wielu nieosiągalnym marzeniem. Obca i jakby wyjęta z filmów i książek science-fiction wydawała się też idea wszechogarniającej sieci, łączącej komputery na całym świecie.
Zarządzanie zasobami i miastami, było od zawsze integralną częścią doświadczenia, którym są Herosi. Podobnie jak zasiedlające świat gry stwory wpływające na charakter kolejnych odsłon serii. Jakie nowości w tych ważnych przecież elementach rozgrywki wprowadziła szóstka?
Na początek, zajmijmy się miastami. Niestety, długoletnich fanów spotyka tutaj pierwszy duży zawód. Grywalnych frakcji jest zaledwie pięć. Osobiście było to dla mnie dosyć dużym zaskoczeniem i zdecydowanym krokiem w tył. Jakby na to nie spojrzeć, to właściwie najmniejsza liczba zamków od czasu pierwszej części cyklu. Oczywiście jestem prawie w 100% przekonany, że deweloper planuje już przynajmniej dwa duże dodatki albo zestawy DLC, które znacznie rozszerzą ich listę, ale na razie wybór jest nadzwyczaj skromny i niekoniecznie zadowoli graczy rozpieszczonych rozszerzeniami do piątej czy trzeciej części. Może nie byłbym równie sceptyczny w stosunku do takiego obrotu spraw, gdyby nie to, że w zamian za ograniczenie wyboru, nie zaoferowano nam nic szczególnego co mogłoby usprawiedliwić taki posunięcie.
Gry opatrzone tytułem Heroes of Might & Magic, a zwłaszcza część trzecia uwielbiana przez znaczną część fanów, od dawana zajmują poczesne miejsce wśród moich ulubionych tytułów. Nie tylko dlatego, że zręcznie łączą elementy strategii i gier RPG, ale również dzięki ich specyficznemu, magicznemu klimatowi. Wiele tytułów pozwala nam dowodzić fantastycznymi armiami czy kierować losem potężnych nekromantów lub magów, ale tylko Herosi robili to w tak niesamowity i przekonujący sposób, równocześnie pobudzając wyobraźnię graczy. Czy nadchodząca wielkimi krokami szósta część serii jest w stanie sprostać i dorównać dziedzictwu pozostawionemu przez poprzedników? Postaram się odpowiedzieć na to pytanie, opisując swoje wrażenia z wersji beta tego tytułu.
Po tak cukierkowym wstępie, posypie głowę popiołem i przyznam się, że pomimo ogromnej dozy nostalgii i sympatii związanej z Herosami, nie przyglądałem się zbytnio postępom prac nad jej szóstą częścią. Oczywiście trafiały do mnie strzępki informacji dotyczących powstającej kontynuacji. Niestety, to co przeczytałem i widziałem utwierdzało mnie tylko w przekonaniu, że jedyne co Ubisoft robi z serią, to zgodnie z obowiązującymi obecnie trendami, upraszcza jej mechanikę, wycina co się da z rozgrywki by uczynić ją bardziej przystępną, a następnie chcę sprzedać jako rewolucyjny produkt zmieniający oblicze elektronicznej rozrywki. Z drugiej strony doceniałem sam fakt powstawania szóstej części, który można uznać właściwie za cud. Jeszcze większym zaskoczeniem mogło być to, że jakimś dziwnym zrządzeniem losu Heroes VI nie zmienił przynależności gatunkowej. Szóstka pozostała turówką z krwi i kości, a co więcej, na pierwszy rzut oka przypomina swoich poprzedników. Prawdziwa niespodzianka, prawda? Szczerze mówiąc, nie zdziwiłbym się gdyby zamiast poczciwej strategii turowej zaserwowano nam typowego hack`n slasha lub jakiś przedziwny miks gry akcji i strategii. Do takich rozwiązań zdążyli nas już przecież przyzwyczaić deweloperzy produkujący nowe części znanych i docenianych kiedyś serii.
Pokemony praktycznie od zawsze wzbudzały kontrowersje i szał wśród konserwatywnych pedagogów, obrońców moralności, religii czy „zatroskanych” rodziców. O grach opowiadano niestworzone historie, podobnie zresztą jak o powstałym na ich podstawie serialu animowanym lub kolekcjonerskiej karciance. Na gruncie tych opowieści wykiełkowało wiele miejskich legend. Niektóre były wyjątkowo dziwne lub nieprawdopodobne, takie jak historie o zgonach wywołanych kontaktem z grą czy też te o klątwie ciążącej nad twórcami kieszonkowych stworów. Inne, krążące wśród graczy były znacznie ciekawsze, bo w wielu wypadkach ku zaskoczeniu okazywały się prawdą, jak te mówiące o sposobie na złapanie Mew czy o spotkaniu z tajemniczym Missingo. Jedną z najciekawszych legend tego typu, która zrobiła niemałą karierę w sieci, jest opowieść o „czarnej” wersji kartridża z Pokemon Red, która ponoć kilka lat temu została zakupiona na pewnym amerykańskim pchlim targu.
Na zorganizowanym w amerykańskim Anheim konwencie D23, przeznaczonym dla fanów Disneya, przedstawiciele studia Pixar zdradzili swoje filmowe plany na najbliższe lata. Poza zapowiedzianymi już obrazami takim jak Brave i Monster University, producent Toy Story potwierdził, że prowadzi wstępne prace nad tytułem, który może okazać się piksarowym odpowiednikiem Incepcji oraz historią rozgrywającą się w świecie gier wideo.
Gry serii Heroes of Might and Magic były od zawsze wciągającym miksem strategii i gry RPG, w której rozwijaliśmy kierowanych przez nas bohaterów i dowodziliśmy armiami składającymi się nawet tysięcy jednostek. Czy w szóstej części cyklu zachowano równowagę pomiędzy tymi dwoma elementami? Co uproszczono, a co rozwinięto i czy te ewentualne zmiany wyjdą grze na dobre?
Zgodnie z zapowiedzią, w ostatniej już części tekstu o becie Heroes VI, zajmę się rozwojem bohaterów i walką. W pierwszej kolejności, spróbuje przybliżyć nowości, które Black Hole Studios wprowadziło w systemie zarządzania i rozwoju naszych herosów.
Już od dekady żyjemy w XXI wieku. Prawie wszyscy otaczamy się nowoczesnymi gadżetami i na co dzień korzystamy ze zdobyczy współczesnej nauki, które jeszcze kilkanaście, kilkadziesiąt lat temu wydawały się nieosiągalne lub całkowicie fantastyczne. Mimo to, wielu z nas nadal wierzy w magię, horoskopy i nawet najniezwyklejsze opowieści, które gdzieś przeczytaliśmy lub kiedyś zaserwował nam dobry znajomy, którego kolega kolegi usłyszał że...
Dlatego tym bardziej ineresujące wydaje się to, iż Internet będący przecież jednym z największych osiągnięć współczesności, jest nie tylko miejscem zbierającym miłośników tajemnic, ale także nieodłączną częścią, a czasami wręcz podmiotem przeróżnych mitów i dziwacznych miejskich legend, rodzących się każdego dnia na dziesiątkach stron i forów. Jedną z nich jest opowieść o przerażającej galerii „Ślepej damy”.
Super Mario Bros, wydany w 1985 roku na konsolę NES, jest zapewne jednym z najbardziej znanych i najważniejszych tytułów w historii branży. Ponad 40 milionów sprzedanych egzemplarzy, które przez lata ukazywały się na niezliczonych platformach, świadczy o ogromnej sile przyciągania przygód włoskiego hydraulika. SMB, podobnie jak Pac-Man czy Tetris, należy do do tych gier, które rozpoznawalne są na pierwszy rzut oka nawet przez kompletnych laików, którzy nigdy nie mieli w ręku pada, a ich doświadczenie z tą formą rozrywki skończyło się na zabawie ze Snake`iem na komórce znajomego. Siłą rzeczy więc niesamowita popularność i rozpoznawalność Super Mario Bros zaowocowała narodzinami związanych z nim mitów i legend. Jedną z nich, przez wielu uznawaną z najpopularniejszą w historii gier w ogóle, jest opowieść o tajemniczym „minusowym” poziomie niedostępnym dla zwykłych graczy, z którego istnienia nie zdawali sobie sprawy również twórcy tytułu.