Filmowo-serialowe podsumowanie roku 2021 - najlepsze rzeczy, które widziałem
Muzyczne podsumowanie roku 2021 - najlepsze albumy!
Abradab + Coma = Kashell. Recenzja debiutanckiej płyty
Wszystko, co ostatnio obejrzałem - minirecenzje filmów i seriali
Limp Bizkit wraca po 10 latach. Recenzja albumu Limp Bizkit Still Sucks
Recenzja albumu Sleep Token - This Place Will Become Your Tomb. MNIAM!
Borat, kazachski reporter telewizyjny, był lata temu częstym gościem programu Da Ali G Show, w którym Sacha Baron Cohen wcielał się w cudownie tępego wcale-nie-czarnego prawie-rapera i robił sobie niezłe jaja. Borat to oczywiście również Sacha Baron Cohen i - podobnie jak Ali G - także on doczekał się swojego filmu komediowego, który w 2006 roku rozbił bank i szybko stał się kultowy w pewnych kręgach. 14 lat później dostaliśmy kontynuację, której nikt się nie spodziewał. Borat Subsequent MovieFilm (czy też Kolejny film o Boracie, jak twierdzi polskojęzyczna aplikacja Amazon Prime Video) w piątek zadebiutował w streamingu. I co?
I solidny jest to film, zabawny, bardzo mocno związany z obecnymi czasami (nie bez powodu premiera wyprzedziła rychłe prezydenckie wybory w USA), ale jednocześnie nieco inny od poprzednika i przez to może niektórym nie przypaść do gustu. Oczywiście grubą kreską oddzielam tu widzów, którzy krzywią się na myśl o seksistowskich żartach albo wykorzystaniu krwi menstruacyjnej do gagu. Borat nie jest dla nich i oni na pewno o tym wiedzą.
Sony rzuca ochłapy z trzyletnim opóźnieniem i mamy się cieszyć? My, pecetowa brać, wybrańcy gamingu? Horizon: Zero Dawn zachwyciło wielu posiadaczy PS4 w 2017 roku, więc powinno zachwycić chociaż część graczy pecetowych w 2020, prawda? Prawda! Pomijając świetną niespodziankę, jaką było wydanie tego tytułu na blaszaki, bardzo pozytywnie wyglądało moje starcie z dziełem Guerilla Games. Mimo błędów, których niestety jest sporo. Gra świetna, port niechlujny, ale mimo wszystko zasługujący na ocenę widoczną obok.
Krótka będzie to recenzja, skrojona pod czytelnika nie mającego dużo czasu, ale zastanawiającego się, czy warto wydać 169 złotych na nieidealną grę. Warto, ale oczywiście są "ale".
Tydzień temu premierę miał dziewiąty album grupy Deftones. Płyta Ohms to 10 premierowych utworów, które w części negują eksperyment, jakim był poprzedni album, a ich głównym zadaniem jest udowodnienie tezy, że kwintet z Sacramento jest tak samo dobrym zespołem, jakim był 20 lat temu. Teza w dużej mierze została potwierdzona, a fani mogą zacierać łapki. Po czterech latach dostaliśmy nowe, smaczne Deftones!
Wielką siłą i jednocześnie największym grzechem Ohms jest fakt, że ten album to Deftones, które znamy i lubimy. Fantastyczna realizacja całości z wykorzystaniem świetnego wokalu Chino Moreno, tytanicznych riffów ze zbrojowni Stephena Carpentera, klawiszowych czarów Franka Delgado i stabilne jak skała sekcji rytmicznej Cunningham-Vega jest jednocześnie pozbawiona jakichkolwiek niespodzianek. Wystarczy zaznaczyć tu fakt, że niemal wszystkie recenzje zwracają uwagę na odgłos fal i mew w utworze Pompeji - bardzo fajny, ale to nie jest żadne "wow".