Legendy Polskie Allegro pod względem muzycznym
Recenzja filmu Wonder Woman - chapeau bas, DC
Hooverphonic with Orchestra - nowe aranżacje lepsze od oryginałów
13 Reasons Why - dramat nastolatki w 13 aktach
Nocny Recepcjonista - sześcioodcinkowa perełka
Po czasie - recenzja edycji rozszerzonej Batman v Superman
E-sport to z pewnością drażliwy temat. Dla fanatyków „prawdziwego” sportu, gdzie liczą się tylko i wyłącznie litry wydzielonego potu na sekundę, taki twór nie ma nawet prawa istnieć. Że co, siedzenie przed komputerem określasz mianem sportu? Owszem, zdarzy mi się, i wcale nie czuję się przez to gorszy.
Kiedy ostatnio dopadły mnie wspomnienia, postanowiłem wrócić do dawno ogranych tytułów, aby zobaczyć, czy dalej są warte świeczki. Po świetnym Gothiku, którego odkurzyłem niedawno, przyszła pora na kolejne gry z mojej zapomnianej szafki – przedarłem się więc przez World of Warcraft, Wiedźmina, Black&White i odnalazłem coś, co dawno temu powodowało wypieki na policzkach. Otworzyłem jednego z moich pierwszych steelbooków i… połamałem jedną z płyt (połamałem to jednak za dużo powiedziane). Jakimś cudem udało mi się jednak ją uruchomić (chociaż instalacja trwała wieki) i mogłem znów zagłębić się w grę, którą uwielbiałem. Z tego też powodu dzisiaj mała zmiana formy: nie skupimy się na kompozytorze (chociaż o nim również kilka słów padnie), tylko na samej grze. Na świetnym Mass Effect.
Mimo że kiedyś nie przepadałem za muzyką elektroniczną, to nieustannie mi towarzyszyła. Jak sięgam pamięcią, mój tata był ogromnym fanem twórczości Jean-Michela Jarre’a, który przecież jest legendą, jeśli chodzi o ten gatunek. Komputerowe bity i syntezatory robiły się coraz bardziej popularne ze względu na swoje dość nietypowe i do niczego niepodobne brzmienie i nagle okazało się, że ludzie niby nie znający się na muzyce również mogą tworzyć coś, co jako-tako brzmi. Z roku na rok muzyka elektroniczna robiła się coraz bardziej popularna, aż w końcu do mainstreamowych mediów dotarł Skrillex ze swoim Scary Monsters and Nice Sprites, które pokazało ludziom, co to jest dubstep. Sam kawałek jest co prawda bardziej glitch-hopowy niż dubstepowy, co nie zmienia faktu, że i ja wtedy w końcu zrozumiałem fenomen tej muzyki i odnalazłem na Youtube wtedy jeszcze raczkujący kanał o nazwie Monstercat Media.
Kurz związany z rozpoczęciem wielkich targów E3 2014 powoli opada, a najważniejsze konferencje miały już swoje miejsce. Zapowiedziano produkcje, o których słyszeliśmy tylko plotki, pokazano kilka zapisów z rozgrywki i nowych trailerów. Po kilku dniach od tego wielkiego wydarzenia mogę się mu przyjrzeć na spokojnie.
Z łezką w oku wspominam czasy, kiedy Internet nie był czymś absolutnie wymaganym do życia. Kiedy zaczynałem interesować się muzyką „na poważniej”, nowe piosenki oraz zespoły poznawałem z pomocą radia oraz telewizji pełnej kanałów muzycznych. Utwory miały za zadanie wpadać w ucho i niekoniecznie należały do najambitniejszych. Mimo wszystko udało mi się znaleźć zespół, w którym dosłownie się zakochałem, i który skusił mnie do zakupu swojej pierwszej płyty (co wśród moich równieśników w gimnazjum było nie lada wyczynem). Fallen, bo tak nazywa się wybrany krążek, zajmuje honorowe miejsce na mojej półce.
Każdy gracz, prędzej czy później, ląduje przy grze MMO. Czy to darmowej, czy z abonamentem, zawsze jednak znajdzie się coś, co nakłoni nas do ściągnięcia lub zakupu i wsiąknięcia na długie godziny w wirtualny świat, wypełniony setkami innych graczy walczących o lepszy ekwipunek i kolejne osiągnięcia. Jeśli niekoniecznie mamy ochotę na comiesięczne wydawanie pieniędzy, zawsze możemy wybrać jedną z licznych darmowych ofert albo znaleźć coś, za co można zapłacić raz i cieszyć się bez końca. Takich MMO jest jednak dość mało, a chyba najbardziej znanym przedstawicielem jest Guild Wars 2. Od pierwszej części Wojnom towarzyszy Jeremy Soule – kompozytor pracujący przy niektórych grach z serii Gwiezdnych Wojen czy też The Elder Scrolls.
Pierwszy komputer, na którym udało mi się uruchomić jakąkolwiek grę, ma już dobre dwanaście lat. Przesiadka z PlayStation nie była komfortowa – nie mogłem przyzwyczaić się do korzystania z klawiatury i myszki, do instalacji gier, do grania bez płyty i do wielu innych nowości, które dziś wydają się śmieszne. Z biegiem czasu zrozumiałem, że po prostu byłem wtedy „młody i głupi”, a pecety wcale nie są taką straszną maszyną i można się z nimi bawić tak, jak z konsolą. W trakcie tych dwunastu lat nieustannie towarzyszyło mi jednak kilka produkcji, z którymi styczność miałem na samym początku mojej „kariery” i które za każdym razem całkowicie mnie pochłaniały. Jedną z nich z pewnością jest legendarny Gothic II.
Jest kilka takich imprez, na które czekają wszyscy gracze. W ich trakcie zapowiadane są nowe tytuły oraz gadżety, a oczekiwane gameplaye pokazywane są zamiast prerenderowanych, nakręcających zwiastunów. Mimo iż mój zapał związany z komputerowymi grami od lat powoli opada, nadal jest kilka rzeczy, na które czekam niczym małe dziecko. Niedługo rozpoczyna się E3 2014, a ja chciałbym na nim zobaczyć przynajmniej trzy interesujące mnie produkcje z listy poniżej. Na co czekam i czego oczekuję po tegorocznych targach?
Rolpleje są z pewnością jednymi z najbardziej wciągających gier – w końcu nic nie interesuje tak, jak świetnie zbudowana i poprowadzona historia. Twórcy skrupulatnie wprowadzają nas w tajniki świata przedstawionego, powoli zapoznają z mechanizmami rozrywki, swobodnie pozwalając na pochłonięcie przez niesamowity klimat. Pokazują kilka informacji, po czym każą nam poszukiwać ich znaczenia; zapoznają z postaciami, które staramy się zrozumieć. Mało która gra jednak pozwala na wykreowanie kilku postaci, którymi moglibyśmy sterować jako drużyną – nadać im odpowiednie role, wymyślić przeszłość, wybrać charakter i wygląd. Wśród takich gier znajduje się Baldur’s Gate oraz Icewind Dale, świetnie przyjęte erpegi. W ich kontynuacjach słyszymy Inona Zura, izraelskiego kompozytora współtworzącego ścieżkę dźwiękową do ponad czterdziestu tytułów.
Bije skrzydłami, czuję powiew wiatru, człapie coraz szybciej pomiędzy kamieniami, kulę się, bo widzę, że przebiegnie parę metrów od mojej kryjówki. Smok robi coraz dłuższe susy dokładnie jak startujący łabędź, wreszcie rozkłada skrzydła i, uderzając nimi z potężnym łopotem, wzbija się w powietrze.
Przelatuje cztery, może pięć metrów, po czym z szumem wali się w skały i piarg dna doliny. Słyszę łomot, czuję drgnięcie ziemi, pomiędzy skałami wzbija się kłąb pyłu.
Fizyka - jeden, magiczne idiotyzmy - zero.