Czasem nie potrzeba milionów dolarów, aby stworzyć coś pięknego i niezapomnianego. Wśród kreatywnych twórców zawsze znajdzie się ktoś, kto nakręci, wyreżyseruje i zmontuje film za marne grosze, niczym student gotujący niesamowite potrawy z najtańszych składników na koniec miesiąca. Kiedyś już o tym wspominałem (o krótkich filmach oraz animacjach – nie jedzeniu), niedawno jednak trafiłem na kolejną niesamowitą animację, która ma już swoje lata, lecz z pewnością zasługuje na kolejne wyróżnienie. Animację o działającej na wyobraźnię nazwie The Maker.
Wielu artystów ma okazję zagrać swoje największe hity w nowych aranżacjach - czy to w ramach tematycznego koncertu, czy to w wersji akustycznej, instrumentalnej, z innymi popularnymi muzykami lub po prostu w ramach odświeżenia piosenek znanych i lubianych przez szerszą publiczność. I choć osobiście nigdy nie „wymagam” takiego kroku od swoich ulubionych wykonawców, to jest on zawsze mile widziany, szczególnie w przypadku utworów, które znam już od dłuższego czasu. Do Hooverphonic jednak podszedłem z całkiem innej strony (najpierw nowe aranżacje, potem oryginały) i, jak się okazało później, była to bardzo, ale to bardzo dobra decyzja.
Legendy Polskie Allegro to interesująca sprawa - z jednej strony filmy są sponsorowane przez Allegro, lecz z drugiej nie zawierają ani sekundy (poza, oczywiście, logiem) dodatkowej reklamy. Producenci dostali absolutnie wolną rękę i tworzą krótkie filmy związane z najpopularniejszymi polskimi legendami, unowocześniając je i tworząc coś na miarę własnej historii. Czy dobrej, to się dopiero okaże, ponieważ chwilowo nie wszystkie „odcinki” serii są dostępne - mamy za to kilka utworów, które z pewnością są zasługują na osobny artykuł.
Nieraz artyści spędzają naprawdę dużo czasu, aby ostatecznie dopieścić dany utwór i wypuścić coś, co wyjątkowo spodoba się ludziom. W wielu przypadkach wywołuje to falę kreatywności wśród słuchaczy, którzy nie próżnują i nagrywają swoje wersje danego utworu. Różnorodność jest mile widziana, ale co jeśli cover okazuje się lepszy od oryginału?
Pierwszy komputer, na którym udało mi się uruchomić jakąkolwiek grę, ma już dobre dwanaście lat. Przesiadka z PlayStation nie była komfortowa – nie mogłem przyzwyczaić się do korzystania z klawiatury i myszki, do instalacji gier, do grania bez płyty i do wielu innych nowości, które dziś wydają się śmieszne. Z biegiem czasu zrozumiałem, że po prostu byłem wtedy „młody i głupi”, a pecety wcale nie są taką straszną maszyną i można się z nimi bawić tak, jak z konsolą. W trakcie tych dwunastu lat nieustannie towarzyszyło mi jednak kilka produkcji, z którymi styczność miałem na samym początku mojej „kariery” i które za każdym razem całkowicie mnie pochłaniały. Jedną z nich z pewnością jest legendarny Gothic II.
Niektóre gry miło jest odkurzyć po latach. Przekonać się, że nasze ulubione tytuły z dzieciństwa starzeją się tylko pod względem graficznym, a ich grywalność dalej pozostaje taka sama. Nieraz jednak uruchomienie danej produkcji po upływie długiego czasu przyprawi nas tylko o ból głowy i sprawi, że zaczniemy się zastanawiać: „jak ja mogłem w to kiedyś grać?”. Czasem lepiej pozostawić magiczne wspomnienia w spokoju. I o ile w przypadku Gothica powrót oceniam na bardzo udany, tak w przypadku Dark Messiah of Might and Magic już nie do końca.
League of Legends jest przez wielu uznawane za uproszczonego klona Doty. Jest w tym trochę racji – obydwie te gry należą do gatunku MOBA (Multiplayer Online Battle Arena), z czego ten drugi tytuł jest zdecydowanie bardziej rozbudowany i problematyczny. Wymaga wielu godzin treningu, poznawania postaci i mapy, a każdy najmniejszy błąd może skończyć się źle dla całej drużyny. Myślę, że właśnie z powodu tej różnicy w poziomie „wejścia” League of Legends stało się znacznie bardziej popularne, przynajmniej wśród moich znajomych. Zbliżamy się właśnie do zakończenia czwartego sezonu i z tego powodu przypominam sobie, jak wyglądała ta gra kiedyś, oczywiście z mojego punktu widzenia. Jak zaczęła się ta przygoda?
Zdecydowana większość ludzi nie zostaje w kinie do samego końca seansu – komu w końcu chciałoby się oglądać przez ponad 10 minut listę płac, z wyszczególnionymi wszystkimi nazwiskami oraz partnerami? Można, w pewnym sensie, naciągnąć widza na przetrwanie chociaż początkowej fazy napisów – na przykład, po każdym filmie Marvela fani oczekują sceny „po napisach”, w której zostaje zapowiedziany kolejny film z tego uniwersum. Nie każdy jednak ma taką możliwość – i wtedy w grę wchodzą filmowe piosenki.
Ileż można było czekać! Ileż można było prosić? Po naprawdę długim oczekiwaniu, setkach tysięcy próśb, dziesiątkach milionów modlitw, Riot w końcu wysłuchał swoich wiernych wyzn… fanów, dając im to, na co od dawna czekali. I nie, nie mówię tutaj o całkowitym zakazie gry dla Rosjan – do League of Legends już niedługo trafi tryb The True Support, który miałem okazję testować w ostatnim tygodniu. Dlaczego jest on aż tak ważny dla gry, tak naprawdę ciężko powiedzieć. W końcu jednak mamy okazję wcielić się w… warda!
Kosmiczny pył powoli opada, a Interstellar zaczyna schodzić z wielkich ekranów z podniesioną głową. Dla jednych fenomenalny, dla średni i marnujący potencjał – dla nikogo jednak tragiczny i beznadziejny. Bardzo dobrze wypada również ścieżka dźwiękowa oddająca klimat wielkiej pustki oraz napięcia towarzyszącego jakże ważnej misji. Zdecydowanie gorzej mają jednak fani, którzy tej ścieżki dźwiękowej chcieliby posłuchać – oczywiście w pełnym i filmowym wydaniu.
Czy ambicja może mieć negatywny wpływ na człowieka? Zamiast motywować do działania, ciążyć na barkach i rzucać cień na wszystkie wykonywane czynności? Lepsze, lepsze i jeszcze lepsze – ciągłe dążenie do perfekcji jest postrzegane jako coś pozytywnego, ale nikt nie zastanawia się, jak bardzo potrafi ono wyniszczyć czyjąś duszę. Póki, oczywiście, tą czyjąś duszą nie okaże się nasza własna.
"Chłopiec"
Piękne, czyste i niebieskie niebo. Miękka, zielona trawa i chropowata, brązowa kora drzew. Smutne i szare drogi, czerwone płyty chodnikowe z namalowanymi rowerami. Żółte i palące słońce, i odbijające to światło jasne ściany budynków, oczywiście zadbanych. Głębokie wdechy i wydechy – świeże powietrze traktuję jak deficytowy towar – spokojny i jednostajny marsz, rozkoszowanie się majowym klimatem. Dla mnie jednak świat nie jest wypełniony ciepłymi kolorami, no chyba, że w trzecim Wiedźminie.
Serio, co ja tu robię?
Instrumenty klawiszowe dają nieograniczone możliwości coverowania różnych utworów. Muzyk może (teoretycznie) grać jednocześnie po 10 nut, co daje nam (już praktycznie) 10 różnych dźwięków składających się w jedną całość. Dzięki temu pianista jest w stanie zagrać różne aranżacje orkiestrowe, czy piosenki z podkładem oraz wokalem jednocześnie - i choć rzadko wykorzystuje wszystkie 10 dźwięków naraz, to i tak kompozycje są znacznie bardziej złożone niż w przypadku większości innych instrumentów.
Kiedyś starałem unikać się wszystkiego, co było w jakikolwiek sposób związane z gitarą elektryczną. Moi znajomi ograniczali się do najpopularniejszych zespołów, w których nigdy nie mogłem znaleźć czegoś, co by przyciągnęło mnie na dłużej i ostatecznie pokazało, że ten rodzaj muzyki wcale nie jest taki zły. Przeszkadzały mi krzyki bez wyrazu i ostre, energiczne gitarowe solówki i mimo chęci nie mogłem zmusić się do ich polubienia. Zacząłem wtedy szukać czegoś podobnego, ale lżejszego i w ten sposób trafiłem na Poets of the Fall.
Z Woodkidem zaprzyjaźniłem się już lata temu - tworzy on muzykę w zasadzie niespotykaną, nietuzinkową, lecz zarazem przyjemną i wpadającą w ucho. Nie można mówić o nieprzystępności jego utworów, ponieważ są na tyle zmyślnie napisane i wykonane, że bardzo łatwo trafiają do słuchaczy. Potencjał utworów Woodkida zdaje się potwierdzać chociażby Ubisoft, wykorzystując już nie tylko Iron, ale również i The Golden Age w zwiastunach do różnych części Assassin’s Creed. Lecz dlaczego nagle sobie o tym wszystkim przypomniałem? Wiadomość z ostatniej chwili: nowa wersja Iron. I tak, jest fenomenalna.