Temat apokalipsy zapowiedzianej na ten rok przez Majów atakuje zewsząd i mam już go corazbardziej dość, dlatego nie byłam do końca przekonana do sięgnięcia po „Czas zmierzchu”. Z drugiej strony Majowie sami w sobie są interesujący, a zawód wykonywany przez głównego bohatera też nie był bez znaczenia. Rzadko kiedy trafiam na pozycję literacką, w której byłoby coś o przedstawicielach mojej profesji – tłumaczach. Zdecydowałam się zaryzykować i zabrałam najnowszą powieść Glukhovsky’ego jako lekturę do pociągu.
Mój stosunek do space opery jest dość letni - jak coś mi wpadnie w ręce to przeczytam, jak nie, to jakoś specjalnie nie szukam. Ostatnio nawinął mi się „Starship: Bunt” Mike’a Resnicka. Przeczytałam już kilka powieści tego autora, podobały mi się, więc bez obaw sięgnęłam po tę, optymistycznie licząc na co najmniej niezłą rozrywkę.
Po rewelacyjnej „Grze o tron” natychmiast sięgnęłam po kontynuację. Jeśli mi się spodoba jakiś cykl, to czytam hurtem wszystkie dostępne części. „Pieśń lodu i ognia” nie jest tu wyjątkiem. „Starcie królów” jest jeszcze grubsze niż poprzedni tom – od razu zaświeciły mi się oczka na myśl o dłuższej lekturze. Co dalej z pogrążonym w chaosie Westeros? Kto z bohaterów tym razem pożegna się z życiem?