Kolejne dzieło Moebiusa, (znanego między innymi z cyklu „Blueberry”, „Feralnego Majora”, czy „Świata Edeny”) wydane w serii „Mistrzowie komiksu”. „Biały koszmar. Szalony erektoman” (interesujący tytuł, nieprawdaż?) to zbiór składający się z 11 krótkich historyjek z lat 70., publikowanych we francuskich czasopismach, m.in. w Metal Hurlant. Szkoda, że ukazał się dopiero niedawno, ale lepiej późno niż wcale.
W albumie znajdziemy historie zróżnicowane i pod względem rysunku (w każdym stylu Moebius czuje się znakomicie – jest co oglądać i podziwiać) i pod względem tematyki: lekkie i zabawne „Na Feniksonie jest królewicz z bajki”, czyli sposób na pozbycie się marudnej żony; surrealistyczny, ukazujący niesamowitą wyobraźnię autora „Absoluten szczelny” (wariacja na temat „Garażu hermetycznego” –sztandarowego chyba dzieła Moebiusa); krótką i pełną erotyki „Tartę z jabłkami”; przewrotną „Opowieść wigilijną” (nie ma nic wspólnego z Dickensem; opowiada o tym, co się dzieje, kiedy ofiara zostaje myśliwym) czy poruszającą „Wariację nr 4070 na „ten” temat” (nie, nie „ten”, o którym w pierwszej chwili pomyśli większość).
„Rozgwiazda” to debiutancka powieść Petera Wattsa i pierwszy tom trylogii ryfterów. Jak się dowiadujemy ze wstępu (napisanego specjalnie dla polskich czytelników) to powieść, której nie chciano wydać w Niemczech i Rosji, ponieważ była… zbyt mroczna. To już brzmi nieźle, ale czy w porównaniu ze „Ślepowidzeniem” nie wypadnie blado?
Pierwszą rzeczą, która rzuca się w oczy po wzięciu do ręki 29 tomu Thorgala, jest zmiana techniki rysowania. Do tej pory czytelnicy byli przyzwyczajeni do „rysowanych” przygód wikinga, a teraz Rosiński zaprezentował malarski styl, znany już z „Zemsty hrabiego Skarbka”. Jest to miła odmiana po niezbyt udanych, niestarannych rysunkach w kilku ostatnich częściach cyklu, ale jednak nie to samo, co Thorgal z czasów świetności.
Postapokaliptyczne klimaty są bliskie memu sercu, więc chętnie sięgnęłam po „Zatopione Miasta” Paolo Bacigalupiego. Co prawda jest to powieść dla młodzieży, a ja zaliczałam się do niej w ubiegłym stuleciu, ale wciąż jestem młoda duchem. Na dodatek jest to drugi tom trylogii, który w Polsce ukazuje się przed tomem pierwszym („Ship Breaker”), co na dzień dobry może być odstraszające, ale z tego co wiem, obie części owszem rozgrywają się w tym samym świecie, nie są jednak powiązane fabularnie, więc może rozpoczęcie cyklu od środka nie będzie takie złe.
Czy jest jeszcze ktoś, kto nie czytał „Gry o tron”? Albo nawet nie słyszał o tej powieści? W moich planach czytelniczych była od dłuższego czasu i w końcu, metodycznie rozbrajając hałdę książek-do-przeczytania-jak-najszybciej (grozi mi utonięcie w stertach papieru), do niej dotarłam. Na fali popularności serialu sięgnęła po nią nawet moja współlokatorka, niegustująca normalnie w takich klimatach.
Spokojne życie Eddarda Starka, lorda Winterfell, zakłóca przybycie jego starego przyjaciela, króla Roberta. Kiedyś brali udział w rebelii przeciwko szalonemu władcy Aerysowi Targaryenowi. Po zwycięstwie Robert objął Żelazny Tron. Kilka lat później potrzebuje pomocy dawnego druha – chce, żeby ten został nowym Królewskim Namiestnikiem. Eddard zgadza się, chociaż oznacza to opuszczenie Winterfell i zmierzenie się ze spiskami i intrygami – poprzedni namiestnik nie umarł śmiercią naturalną. Pociąga to także poważne konsekwencje dla jego rodziny. Jednak prawdziwe kłopoty zaczynają się dopiero po śmierci króla – dochodzi do wojny o sukcesję. Problemy natury politycznej to nie jedyne zmartwienia Westeros: na północy dzicy chcą przekroczyć Mur, nadciągają też tajemniczy i śmiertelnie groźni Inni. A za Wąskim Morzem ostatni potomkowie rodu Targaryenów szykują się do odzyskania tronu Westeros…
Co by było, gdyby w spiskowych teoriach dziejów kryło się ziarnko prawdy? Co by było, gdyby gry komputerowe były czymś więcej niż rozrywką? Tego typu tematyka już niejednokrotnie pojawiała się w różnych dziełach filmowych i literackich. Zobaczmy, jak z tak wyeksploatowanym motywem poradził sobie Ernest Cline w swojej najnowszej powieści pt. „Armada”.
Zack Lightman jest zwykłym nastolatkiem, mieszkającym gdzieś na amerykańskiej prowincji. Chodzi do szkoły, dorabia w sklepie z grami, w wolnym czasie gra z przyjaciółmi w swoją ukochaną „Armadę” i nie bardzo ma pomysł, co zrobić ze swoim życiem. Ten problem rozwiąże mu się niejako sam. Pewnego dnia widzi za oknem latający talerz, który po bliższym przyjrzeniu okazuje się być wrogim myśliwcem z „Armady” właśnie. Zack sądzi, że zwariował, w końcu jego zmarły ojciec też raczej zdrowiem psychicznym nie grzeszył - przynajmniej tak wnioskuje nasz bohater ze znalezionego na strychu notatnika. No bo czy normalni ludzie dopatrują się spiskowej teorii dziejów w filmach i grach science fiction? Zack jednak szybko przekonuje się, że ta teoria, jakkolwiek dziwaczna by nie była, jest jednak prawdziwa. Ziemi grozi inwazja obcych, a jedynym ratunkiem są, jak można się spodziewać, gracze.
Już po krótkim opisie fabuły wyraźnie widać, że „Armada” sporo czerpie z takich klasyków jak „Gra Endera”, „Gry wojenne”, „Ostatni gwiezdny wojownik” i wielu innych. Mamy tu bardzo dużo nawiązań do popkultury – głównie lat 80, ale nie tylko – od nazwiska głównego bohatera począwszy, a na samej fabule skończywszy. Z jednej strony jest to miłe („O, też lubię ten film/książkę/piosenkę!”, „Rany, ktoś to jeszcze pamięta!”), wszystko jest trafnie dobrane, ale z drugiej strony tych napomknięć jest chwilami za dużo i przytłaczają narrację. Czasami miałam przez nie wrażenie, że bohaterom brakuje własnych emocji, bo wszystko wyrażali popkulturowymi cytatami. Ale odwracając kota ogonem raz jeszcze: który geek w gronie innych geeków (albo nawet niekoniecznie) nie rzuca cytatami z ulubionych dzieł?
Mieszkanie nieposprzątane, ubrania niewprasowane, obiad nieugotowany, koty niewygłaskane, wszystko rzucone w kąt, bo oto jest: czwarty, finałowy tom „Pana Lodowego Ogrodu”. W końcu po trzech latach czekania i powtarzania pytania „Kiedy?” poznamy zakończenie historii Vuko Drakkainena. Czy będzie to satysfakcjonujący finał?
Lovecraft w tytule brzmiał zachęcająco, chociaż pobieżne przejrzenie „Locke&Key: Witamy w Lovecraft” wykazało, że Wielkich Przedwiecznych ani w ogóle żadnych macek tam nie uświadczymy. Za to parę innych przyuważonych rzeczy zachęciło mnie do dokładniejszego zapoznania się z tą pozycją.
Kolejny tom „Pieśni lodu i ognia” ukaże się nie wiadomo kiedy, ale na pewno nie w tym roku. Na osłodę mamy „Rycerza Siedmiu Królestw”, zbiór opowiadań, których akcja rozgrywa się w Westeros na wiele lat przed wydarzeniami znanymi z cyklu.
Dunk, wyrośnięty giermek, po śmierci rycerza, któremu służył, sam zabiera się za rycerskie rzemiosło. Nie jest to wcale proste: nie ma za wiele pieniędzy, a żeby je zdobyć, chce wziąć udział w turnieju, co wbrew pozorom też nie jest łatwe. Naiwny i „tępy jak buzdygan” młodzieniec z zadziwiającą łatwością pakuje się w kłopoty i przekonuje się, że takie słowa, jak „lojalność” czy „honor” niewiele znaczą. Za to szybko dorabia się obrotnego giermka, zwanego Jajem, z pewnych przyczyn doskonale obeznanego z życiem wyższych sfer. Jajo z racji swojego pochodzenia najpierw niechcący przysporzy mu kolejnych problemów, ale później okaże się nieocenionym towarzyszem wędrówki w stronę Muru.
Koty to moje ulubione zwierzątka, więc nie mogłam przegapić „Błędu warunkowania”, zbioru opowiadań autorstwa Anny Nieznaj, o Kotach — genetycznie zmodyfikowanych żołnierzach wyposażonych w pewne cechy tych jakże sympatycznych zwierzątek. Zatarłam łapki i zasiadłam do lektury.
Piąty tom serii „Locke & Key” przynosi chwilę oddechu po pełnym emocji zakończeniu poprzedniej części. Intensywniej niż zwykle zastanawiałam się, co w nim będzie – w końcu przed nami jeszcze dwa albumy, a to trochę dużo jak na finał.
Wreszcie ukazało się długo oczekiwane wznowienie „Kaznodziei” Gartha Ennisa i Steve’a Dillona. Niektórzy czekali na nie ze względu na legendę „dzieła wielce kontrowersyjnego”, a niektórych mógł przyciągnąć serial. Lata temu komiks ten wywarł na mnie ogromne wrażenie. Ale od tego czasu sporo wody upłynęło w rzece, sporo innych dobrych rzeczy przeczytałam i nasuwa się pytanie, czy powtórna lektura „Kaznodziei” wywoła te same emocje, co niegdyś?
„Głosy z ulicy”, jedna z niewielu „nie-fantastycznych” powieści Philipa K. Dicka, czekały na publikację ponad 50 lat. Być może nie wszyscy wiedzą, że Dick chciał kiedyś zostać pisarzem mainstreamowym, ale jego twórczość w tej dziedzinie nie spotkała się z zachwytem wydawców. Bardziej odpowiadały im opowiadania i powieści science fiction, więc Dick (który nota bene nie przepadał za tym gatunkiem), żeby mieć się z czego utrzymać (i z czego finansować swoje nałogi), zajął się tą właśnie literaturą. Tak więc dzięki zupełnie prozaicznym powodom mamy takie arcydzieła jak „Ubik” czy „ Człowiek z Wysokiego Zamku”. Teraz możemy poznać Dicka od innej strony. Pytanie, czy warto?
Dzisiaj pozycja nieco archiwalna, wydana w połowie lat 90. – nie jest to bardzo odległa przeszłość, ale nie było wznowienia, więc dotarcie do tej książki może nastręczyć pewnych problemów.
Alana Deana Fostera kojarzyłam do tej pory tylko z książek pisanych na podstawie scenariuszy filmowych i byłam ciekawa, jak poradził sobie z samodzielną powieścią. Oto „Sojusznicy”, pierwszy tom trylogii „Przeklęci”.
Daleko stąd od wieków toczy się wojna między Ampliturami, fanatyczną rasą dążącą do Celu, a liberalną Gromadą. Gromada zaczyna przegrywać. Zapada decyzja o wysłaniu statku na poszukiwanie nowych sojuszników. Misja przebiega bez większych sensacji do momentu napotkania dziwnej planety: wciąż aktywnej tektonicznie, z wieloma kontynentami, zamieszkałej przez niby cywilizowane, inteligentne istoty posługujące się wieloma językami.
Po lekturze „Tarczy Thora” wciąż miałam nadzieję, że może następny tom będzie lepszy, że może przebój mojego dzieciństwa wróci do dawnej formy. Zobaczmy, na ile spełniły się moje życzenia.
Jolan, zdobywszy tarczę Thora, dostaje pod swoje rozkazy armię szmacianych lalek, obdarzonych duszami poległych wojowników, i wyrusza do Asgardu po jabłko nieśmiertelności dla Vilnii. Podstępny Loki próbuje mu przeszkodzić, ale chyba nie zaspoileruję za bardzo, jeśli napiszę, że skończy się to niepowodzeniem. Syn Thorgala każdą przeszkodę pokonuje z łatwością (w ogólemam wrażenie, że wszystkie trudności są tworzone na siłę). Do całej awantury wtrącają się inni bogowie i boginie, łącznie z samym Odynem. I nie, nie czyni to akcji ciekawszą.