Seria gier o Batmanie połączona w tytule słowem Arkham to jedna z najlepszych superbohaterskich opowieści w wirtualnym świecie. Nic więc dziwnego, że na zamknięcie trylogii firmowanej przez Rocksteady czekało wielu. Gdy Arkham Knight pojawił się latem 2015 roku, okazało się, że tylko konsolowa wersja może dumnie spoglądać na deszczowe miasto z wysokości. Gra na PC szybko wskoczyła do grupy najgorszych portów w historii i została w konsekwencji wycofana ze sprzedaży na Steamie na trzy miesiące. Później została naprawiona. Ja zaś w Arkham Knight zagrałem dopiero teraz, rok po przywróceniu sprzedaży gry na platformie Valve. I co? I jest bomba!
Z dużym prawdopodobieństwem byłbym ostatnim Batmanem zawiedziony, gdyby tylko podkusiło mnie, by kupić go rok temu. Tymczasem zagłosowałem portfelem (co wielu z Was lubi sugerować), poczekałem i po 22 godzinach zabawy stwierdzić mogę, że Arkham Knight to rewelacyjna produkcja. Nie jest pozbawiona wad, ale wrażenie, jakie po sobie pozostawia, i frajda, jaką generuje podczas rozgrywki, w pełni usprawiedliwiają widoczną powyżej ocenę. Rocksteady does it again!
Mógłbym się przyczepić w zasadzie tylko do dwóch rzeczy: Batman momentami nie jest wystarczająco batmański i daje się zaskoczyć, byle fabuła mogła trwać dłużej, a dodatkowe misje wymagane do obejrzenia ostatecznego, prawdziwego finału, pod koniec robią się nużące. Ale to są tylko rysy na tym mrocznym, technogotyckim krysztale. Cała reszta jest taka, jaka być miała - efektowna, satysfakcjonująca, dynamiczna...
Arkham Knight w udany sposób wykorzystuje znany z poprzedników styl walki z przecudowną animacją głównego bohatera. Mroczny rycerz skacze, ślizga się, uderza rękoma, nogami, elementami scenografii, jest profesorem baletu przemocy bez zabijania. Na walki można po prostu patrzeć, kolega niech gra, a Ty się ciesz wirtuozerią pojedynków. Dokładamy do tego ciągły rozwój postaci Batmana, nowe zdolności i gadżety, okazjonalne walki z duecie, a obraz B:AK jako gry akcji rysuje się w pięknych barwach. No dobra, może za mało było prawdziwych pojedynków z bossami, ale tak na dobrą sprawę chyba wolę dużo trudniejszą kolejną z rzędu misję, w której akurat łapiemy jakiegoś złoczyńcę (przykład - napady na bank w wykonaniu ekipy Two Face'a) niż walkę ze zbyt długim paskiem zdrowia jakiegoś potwora.
Wyśmienitym dodatkiem okazał się być Batmobil. Ładnie zaprojektowany, odpowiednio zaawansowany technicznie i budzący postrach na ulicach Gotham. Co prawda ilość dronów, jakie Rycerz Arkham rzuca na spotkanie z Batmanem, jest nieco absurdalna i spokojnie wystarczyłaby do "wygrania gry" w kilka minut, ale tego typu zabawy rządzą się swoją logiką, więc się nie będę czepiał. Jazda była super. Ulepszenia były super. Wybuchy były super!
Arkham Knight to dla mnie paczka kompletna. Zwieńczenie trylogii (w Origins nie grałem, ale podobno nie trzeba :P) uznaję za jeden z jej jaśniejszych momentów. Otwarcie w FPP dobrze wprowadzało kolejny niecny plan Scarecrowa, a epilog wykorzystujący w równym stopniu FPP, jak i różnego rodzaju zwidy i niemożliwości, to prawdziwy majstersztyk. Widziałem też narzekania na samego Scarecrowa, że nie jest tak straszny i zaskakujący, jak w jedynce. Momentami miałem podobne wrażenie, ale pewien splot wydarzeń pod koniec gry zmienił moje zdanie. Było odpowiednio "złoczyńsko". Czyli, po przecinku dla leniwych: śliczna grafika, wystarczająco płynna rozgrywka (tak, skoki między 40 a 60 klatek na sekundę mi nie przeszkadzają), świetne pojedynki, rozbudowany świat, dobrze zagrane postacie, satysfakcjonująca historia. No i "I am vengeance, I am the night, I am Batman". Ciary!