Wydanie tak świetnego prequela, jakim okazał się być Bunt ludzkości, może być dla twórców błogosławieństwem i przekleństwem. Wszyscy oczekiwać będą, że kolejna część serii będzie przynajmniej tak samo dobra. Deus Ex: Rozłam ludzkości stara się, jak może, ale w ostatecznym rozrachunku poprzednika nie przeskakuje. Wszystko niby jest na swoim miejscu, ale widać tu pewne braki, na które uwagę zwróci nawet najbardziej pobłażliwy gracz.
Ocenę, jaką nowemu Deusowi wystawiłem, widać z boku, zatem jasne jest, że Rozłam ludzkości mimo wszystko bardzo mi się podobał. Ale chyba po prostu oczekiwałem gry roku, więc lekki zawód pozostaje. Tegoroczny DX kontynuuje historię obdarzonego niskim głosem, zblazowanego człowieka od zadań specjalnych, Adama Jensena, który z ochroniarza stał się agentem (i to podwójnym!), a jego zadaniem znowu będzie wyśledzenie konspiracji Iluminatów zagrażającej pokojowej koegzystencji ludzi z wszczepami i tych bez usprawnień.
Już na starcie nastawiłem się na taką sobie optymalizację pecetowej wersji gry oraz gorszą-niż-oczekiwana fabułę. Ten pierwszy element w ogóle nie dał mi się we znaki (FullHD w ustawieniach średnich gwarantujące ok. 35 fps w zupełności mi wystarczyło), zaś drugiemu uważnie przyglądałem się przez całe ok. 25 godzin zabawy. No i prawie się udało! Historia zaczyna się od wybuchu w praskim metrze (fajnego intro w Dubaju nie liczę, wszak to tylko wprowadzenie), o które oskarżani się "ulepszeni terroryści" z organizacji ARC. Kończy się zaś w momencie wyeliminowania kolejnego, podobnego zagrożenia. Ładna klamra, a droga między wszystkimi istotnymi punktami fabuły była satysfakcjonująca. Porządne, futurystyczne śledztwo. Bardzo dyskusyjne niestety okazały sie być finały pobocznych wątków powiązanych z główną opowieścią - zarówno tajemnicze wszczepy Jensena, jak i jego kolaboracja z Juggernaut Collective zostały nieładnie urwane i najpewniej znajdą dalszy ciąg dopiero w kolejnej grze. Wielka szkoda, bo kilka godzin rozgrywki więcej, wciśnięte w środek gry, na pewno dodałoby fabule uroku i głębi.
Powyższy minus dostrzega się jednak dopiero na sam koniec. Wszystko inne po drodze daje dużo frajdy - interesujące zadania poboczne (których jest niewiele, ale może właśnie dzięki temu każde z nich jest "jakieś"), bardzo fajne dialogi (w tym powracające, moje ukochane, wspomagane wszczepami negocjacje z kilkoma ważnymi postaciami), wiele dróg prowadzących do celu, wpływ różnych wydarzeń na rzeczy dziejące się pod koniec gry, ciekawe nowe umiejętności Jensena (nawet jeśli gre można przejść używając tylko tych podstawowych - co też jest plusem!)... Eidos Montreal pokazał, że potrafi rozwinąć doskonałą bazę w postaci Buntu ludzkości. Szkoda, że potknął się na rzeczach - wydawałoby się - oczywistych.
Podczas przeżywania tego rozdziału historii Adama Jensena starałem się wczuwać maksymalnie i czerpać tyle, ile się dało. Z powodu wielkiej sympatii do Czech i Czechów, cieszyłem się z radosnego hasania po Pradze, choć duże mapy z "jedynki" robiły nieco lepsze wrażenie. atmosfery dopełniał rewelacyjny soundtrack autorstwa Michaela McCanna i Saschy Dikiciyana i przywiązanie do detali w kreowaniu tego futurystycznego świata (przykładowa drobnostka: przedmioty stojące w pokoju-windzie służącej jako tajne wejście do tajnej bazy zostały wyposażone w małe elementy mocujące, dzięki czemu łatwiej było mi w ten mechanizm uwierzyć). Deus Ex: Rozłam ludzkości cierpi z powodu zbyt dobrej części pierwszej (i z powodu DLC, ale to inna historia). Bo to nadal świetna gra. Ale nie aż tak świetna, jak byśmy tego chcieli.
PS Wszystkie śliczne obrazki pochodzą z oficjalnej strony - u mnie ta gra aż taka ładna nie była. Na osłodę bardzo fajny utwór z napisów końcowych, którego niestety nie ma na oficjalnym soundtracku...