Na czwarty sezon Sherlocka kazano fanom czekać naprawdę długo - mimo pozostawienia mocnego cliffhangera na końcu trzeciego sezonu, twórcy dali sobie sporo czasu na dopracowanie scenariusza, a aktorom na dokończenie odwleczonych zobowiązań przed kontynuacją unowocześnionej historii o najpopularniejszym detektywie świata. Oczekiwania oczywiście były ogromne; nasz serialowy głód nie został zaspokojony przez tzw. odcinek „0”, ponieważ wszyscy chcieli właściwego ciągu dalszego. Kiedy ten jednak nadszedł, bańka pękła. Czy czwarty sezon Sherlocka był zawodem?
I tak, i nie. Zacznijmy jednak od małego wprowadzenia - Sherlock BBC to serial, który opowiada o pewnym detektywie, mistrzu dedukcji, oraz jego jedynym przyjacielu, doktorze Watsonie. Prawdopodobnie każdy z nas zna już tę historię - filmowcy zatrudnieni przez BBC jednak spojrzeli na nią odrobinę inaczej. Przenieśli ją do XXI wieku, i choć opowiadania pokrywają się w dużej mierze ze scenariuszami poszczególnych odcinków, to unowocześnienie całości wyszło historii zdecydowanie na dobre. Dodatkowo duet Cumberbatch-Freeman stał się po prostu bezkonkurencyjny i dla samych postaci przez nich wykreowanych warto ten serial obejrzeć. Każdy sezon jest złożony z trzech odcinków, te za to trwają po 1,5 godziny - nie jest to więc jakiś kolosalny marnotrawca czasu. Wracając zatem do czwartego sezonu…
Oczekiwania były naprawdę ogromne i niestety - żądze fanów (a przynajmniej - moje) nie zostały w pełni zaspokojone. Kiedy przejrzymy poprzednie sezony, każdy miał coś interesującego - pierwszy wprowadził postać Moriarty’ego oraz Sherlocka ukazując ich konflikt i chyba nikt nie spodziewał się, że wyjdzie to aż tak dobrze; drugi za to podniósł poprzeczkę tak wysoko, że twórcy sami prawdopodobnie nie wiedzieli, jak stworzyć coś jeszcze lepszego. W moim odczuciu sezon trzeci był już trochę odtwórczy i przekombinowany, choć dalej poszczególne odcinki oglądałem z niekłamaną przyjemnością, przy czwartym zaś czułem się już dość mocno zagubiony. Nie jest to jednak wina historii, a przynajmniej nie tylko. Rozłóżmy więc go na czynniki pierwsze.
Po pierwszym odcinku zastanawiałem się, o co w tym serialu chodzi. Montaż był bardzo chaotyczny, strzelaniny wręcz żałosne, sceny walki z udziałem najlepszych agentów na świecie - godne politowania. Rozumiem czyjąś wizję artystyczną w przypadku montażu - okay, mogła mi się ona nie podobać, ale mieć swoje pewne zastosowanie, nie rozumiem za to pokpienia tak fundamentalnych spraw jak te pozostałe. Mimo że czekałem na ten odcinek z wypiekami na twarzy to niestety nie potrafiłem wejść do przedstawionego świata, bo te punkty były po prostu kosmicznie nierealne. Weźmy też pod uwagę, że darowałem sobie atakowanie prawie że teleportującego się głównego bohatera (bo ciężko wyjaśnić inaczej tak sprawne śledzenie jednego z najlepszych agentów-najemników na świecie) - to jeszcze byłbym w stanie przeżyć, gdyby reszta trzymała poziom. Dalej, na szczęście, jest już tylko lepiej.
Drugi odcinek był, w moim odczuciu, satysfakcjonujący. Wszystko wróciło na swoje miejsce i w końcu wykorzystano umiejętności Sherlocka do rozśmieszenia i zaskoczenia widzów. Jego zdolności planowania wywołały uśmiech na mojej twarzy - i to nie z politowania, a z autentycznej radości. Historia o morderstwach, o których nikt nie słyszał potrafi zaangażować, a za tym wszystkim, gdzieś z tyłu, przewija się upadek głównego bohatera. Interesujące miejsce, interesujący antagonista, interesujący i wywołujący szok cliffhanger. To właśnie takiego Sherlocka chciałem oglądać!
Dalej jednak wraca zmieszanie, choć nie aż tak mocne jak w przypadku odcinka pierwszego. Nagle okazuje się, że główny wróg Sherlocka był po prostu wszędzie w ciągu tych trzech odcinków, ba! Był nawet obecny i w poprzednich sezonach, jednak nikt nigdy o nim nie wspominał. Trochę naciągane, jednak po tragicznym odcinku pierwszym naprawdę ciężko jest mnie jeszcze mocniej zawieść. Dzięki temu (oraz fenomenalnej scenie z Moriartym - opad szczęki ze zdziwienia!) ten odcinek ustawiam na drugim miejscu na podium, choć nie jest ono znacznie wyższe od miejsca trzeciego. Jeszcze może dałbym oczko w górę za Who You Really Are, utwór kończący, gdyby tylko ktoś w końcu pokazał Cumberbatchowi, jak powinno trzymać się skrzypce. No nic, może następnym razem.
Wracając do pytania z tytułu - nie uważam czwartego sezonu Sherlocka za duży zawód. Przez te 4,5 godziny nie bawiłem się jednak tak dobrze, jak w przypadku poprzednich sezonów. Mam nadzieję, że jeśli to nie jest chwilowy regres, to twórcy będą wiedzieli, kiedy Sherlocka zakończyć, ponieważ nie ma nic gorszego jak kiedyś świetny serial, który dziś dogorywa w agonii. Warto obejrzeć poprzednie sezony i szkoda pozostawiać dalszy ciąg samemu sobie - nie róbcie sobie jednak wielkich oczekiwań przed sezonem czwartym, ponieważ nie robi on takiego wrażenia jak sezony poprzednie. Pozostaje mieć nadzieję, że kolejny będzie już wgniatał w fotel tak, że zapomnimy o niższym poziomie czwartego sezonu.