Pierwszą recenzję najnowszej superbohaterskiej propozycji od szefów wytwórni Warner Bros. mogliście przeczytać na blogu Kamila. Drugi głos w w dyskusji na temat "czy Wonder Woman to dobry film" dorzucam ja, człowiek, który wyszedł lekko zniesmaczony po seansie Batman v Superman i prawie zadowolony po wizycie w kinie na Legionie samobójców. Człowiek uwielbiający kinowe produkcje Marvela i miłośnik solidnej, popcornowej rozrywki.
Nie będę się silił na powolne dążenie do puenty w tej recenzji - tytułu tekstu mówi wszystko, co powinniście wiedzieć. Wonder Woman naprawdę zaskakuje tym, jak solidną jest produkcją. Niemal wszystko znalazło się na właściwym miejscu i po ponad 2 godzinach spędzonych w kinie mogłem zakrzyknąć "No, nareszcie!".
Filmowa opowieść o Wonder Woman to klasyczna "origin story" dająca ciekawą perspektywę na tę postać po jej gościnnym występie w Świcie sprawiedliwości (i był to jeden z jaśniejszych momentów filmu Snydera). Poznamy młodziutką Dianę, córkę królowej Amazonek, powędrujemy z nią przez zakątki rajskiej wyspy Themysciry, doświadczymy treningu i pierwszego prawdziwego chrztu bojowego, który ma miejsce tuż po awaryjnym "lądowaniu" wojskowego samolotu z przystojnym szpiegiem na pokładzie. Jedna trzecia filmu dzieje się na wyspie, reszta to przygody Diany (która w filmie ani razu nie jest nazywana Wonder Woman) w rozdartym wielką wojną świecie początku XX wieku.
Fabuła jest prosta, cel jasny, a wszystko pomiędzy zostało zrobione z głową, nawet jeśli większość wydarzeń jesteśmy w stanie przewidzieć. Nic nie szkodzi, bowiem podróż u boku takiej bohaterki to sama przyjemność. Jej pierwsze spotkanie z prawdziwym mężczyzną, jej zderzenie z rzeczywistym światem, jej naiwność i nierealistyczne oczekiwania wobec ludzi... Wszystko to pokazane jest tak, że nie sposób Diany nie lubić. Skojarzenia z Kapitanem Ameryką (superbohater w czasie wojny pomagający cywilom i żołnierzom) czy Thorem (potężna, antyczna postać zderzona z nowoczesnym światem) nasuwają się same, ale Wonder Woman szybko udowadnia, że ma własny charakter i trudno tu mówić o kopiowaniu. To po prostu inne spojrzenie na podobne motywy.
Ekipa odpowiedzialna za DC Extended Universe w końcu zrozumiała, że film na bazie komiksu, musi być komiksowy. Wonder Woman często uderza w lekkie tony, jest tu sporo humoru ("guten abend!"), zaś sceny akcji momentami zachwycają. Jest tak, jak być powinno! Patty Jenkins, reżyserka odpowiedzialna za WW i mająca w swoim portfolio m.in. nagradzany film Monster z oszpeconą Charlize Theron), dobrze wie, jak opowiedzieć historię o silnej kobiecie w męskim świecie. Z wdziękiem prowadzi śliczną Gal Gadot prze cały film, a aktorka udowadnia, że jest czymś więcej, niż tylko ładną buzią. Chris Pine godnie reprezentuje drugą płeć, a główny złoczyńca jest całkiem dobrze nakreślony, umotywowany i ma swoje kilka minut chwały. Super!
Oczywiście nie wszystko się udało. Wonder Woman momentami wygłasza straszliwe frazesy, które są poniekąd zgodne z jej ówczesnym charakterem, ale i tak brzmią okrutnie banalnie i trochę zgrzytają. CGI jest wysokiej próby, ale jest kilka momentów, gdy film wygląda jak gra komputerowa, co trochę razi. Szkoda też muzyki - rewelacyjny motyw przewodni, który napisali panowie Zimmer i Holkenborg tutaj pojawia się na zasadzie kopiuj-wklej, a reszta kompozycji autorstwa Ruperta Gregson-Williamsa niczym się w mych uszach nie wyróżniła. Są też chwile, gdy ogólnie niezłe tempo filmu traci nieco impetu i widz (ja) zaczyna się wiercić w fotelu albo wszystko dzieje się nieco za szybko (finał).
Kinowe uniwersum DC doczekało się produkcji, która nie musi się z niczego tłumaczyć, nie będzie potrzebowała żarliwej obrony ze strony zacietrzewionego fanbojstwa i jest po prostu dobra. Wonder Woman pokazała chłopakom, jak to się robi. Cieszy mnie to niezmiernie, bo może DCEU nie jest skazane na porażkę. Cytując bardzo dobry tekst z zagranicznej recenzji - Amazon Delivers!
PS Dla ciekawskich: Człowieka ze stali oceniam na 7, BvS na 5, Legion samobójców na słabe 6, zaś "Kobieta-Cud" zasługuje u mnie na 7,5/10. Rzekłem.